Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Aleksander Siemaszko: Eurotrip Mitta Romneya

Aleksander Siemaszko: Eurotrip Mitta Romneya


01 sierpień 2012
A A A

Wizyta republikańskiego kandydata na prezydenta w Wielkiej Brytanii, Izraelu i Polsce wynika z wewnętrznej logiki kampanii wyborczej, wybór państw miał zaś znaczenie symboliczne. Jednak sam fakt, że Romney pojawił się nad Wisłą powinien być przyjęty z satysfakcją, nawet jeśli były to tylko kurtuazyjne odwiedziny.
Badania opinii publicznej wskazują, że o ile większość wyborców wierzy w gospodarcze kompetencje Mitta Romneya i uważa, że to właśnie on lepiej by sobie radził w warunkach globalnego kryzysu, to obecny prezydent cieszy się większym zaufanie w dziedzinie polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, kwestii społecznych. Podróż Mitta Romneya po szeroko rozumianej „Europie” (obejmującej również leżący na Bliskim Wschodzie, ale związany kulturowo ze Starym Kontynentem Izrael) ma w pewnym stopniu na celu odwrócenie tej, niekorzystnej dla GOP, sytuacji.  Jest wręcz lustrzanym odbiciem podobnej wyprawy, którą 4 lata temu podjął młody, niedoświadczony senator z Illinois… Jednak prawdziwym adresatem nowego manewru w kampanii republikańskiego kandydata są wyborcy, dla których to nie szeroko rozumiana polityka zagraniczna stanowi priorytet.

Symbolika, głupcze!
Nie ma sensu rozpisywać się nad popełnionymi przez Romneya gafami. Kwestionowanie przygotowania Brytyjczyków do organizacji letniej olimpiady odbiło się szerokim echem w prasie światowej, wywołując zrozumiałą irytację w wyspiarskiej prasie i pewne zażenowanie wśród Amerykanów. Nie powinno to jednak specjalnie wpłynąć na ostateczny bilans europejskich wojaży kandydata republikanów. Prawicowy elektorat wydaje się być raczej impregnowany na święte oburzenie liberalnych mediów takich jak New York Times. A nowojorscy intelektualiści i tak nie zagłosowaliby na konserwatywnego kandydata.
Przede wszystkim, Romney odwiedził trzy państwa, które niosą ze sobą potężny ładunek symboliczny. Czyniąc to odwoływał się do konkretnych sentymentów starannie wybranego elektoratu.
Wielka Brytania, drugie najważniejsze po USA państwo anglosfery. Jeden z najważniejszych sojuszników Waszyngtonu, prawdopodobnie główny partner wojskowy, przynajmniej za rządów George’a W. Busha. Wizyta w Londynie to nie tylko okazja to spotkania się tuzami bankowości, w większości popierającymi GOP. Ma ona na celu przywołanie pamięci o więzach transatlantyckich, o zobowiązaniach sojuszniczych USA, zaniedbywanych podczas kadencji Obamy. Republikanie atakują Demokratów za to, że ich zdaniem ignorują oni znaczenie sprawdzonych sojuszy takich jak NATO i ostrzegają, że wybór obecnego prezydenta na drugą kadencję niechybnie oznaczać będzie cięcia w budżecie Pentagonu.
Nie bez znaczenia pozostaje kwestia „anglosaskiego dziedzictwa” łączącego USA i Wielką Brytanię. Mimo, iż sztab Romneya zaprzecza, by kandydat użył takiego sformułowania, postrzeganego przez część mediów za rasistowskie, trudno uznać, by gra kartą „kulturową” nie była prowadzona, lub by było w niej coś niewłaściwego. Barack Obama jest przedstawicielem „nowej” Ameryki, w której imigranci z tak egzotycznych miejsc jak Kenia czy Indonezja odgrywają coraz większą rolę. Ameryki, w której część wyborców, zwłaszcza tych pochodzących z „białych”, rolniczych obszarów może czuć się nieswojo. Czy to rasizm? Nie, ale race matters, czego dowodzi ponad 90% poparcie, jakim cieszy się demokratyczny prezydent wśród czarnoskórych wyborców.
Wizyta Mitta Romneya w Izraelu przebiegła znacznie pomyślniej. Trudno za gafę uznać jego deklarację, uznającą Jerozolimę za stolicę żydowskiego państwa. Było to stwierdzenie ryzykowne i kontrowersyjne, nie przyczyni się także ani do stabilizacji sytuacji na Bliskim Wschodzie ani do budowy fundamentów konstruktywnej roli Stanów Zjednoczonych w tym regionie, nie to było jednak jego celem. Romney wyraźnie gra o głosy wyborców pochodzenia żydowskiego, tradycyjnie głosujących na Demokratów. Amerykanie wyznania mojżeszowego pozostają zazwyczaj sceptyczni co do wielu elementów ideologii konserwatywnej, lecz kandydaci prawicy, dzięki bliskim związkom z Izraelem, mogą liczyć na głosy i poparcie syjonistycznie nastawionych wyborców, takich jak multimiliarder Sheldon Adelson.
Tel Awiw był prawopodobnie najważniejszym celem podróży Romneya. Obama oskarżany jest o antyizraelskość i nielojalność wobec swojego najważniejszego sojusznika na Bliskim Wschodzie; pozycję Demokratów w oczach żydowskich wyborców z pewnością osłabiają także plotki o „związkach” obecnego prezydenta z muzułmanami, nawet jeśli nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Wizyta w Izraelu była także szansą dla Romneya na wzmocnienie swojej wiarygodności w zakresie polityki bezpieczeństwa (zdecydowane deklaracje w sprawie możliwości zdobycia przez Iran broni nuklearnej) i krytyki „miękkiej” polityki Baracka Obamy. Jednocześnie, Romney nie ograniczył się tylko do spotkań z izraelskimi przywódcami, rozmawiając także z premierem Autonomii Palestyńskiej. Ruch ten wydaje się zrozumiały, biorąc pod uwagę fakt, że Romney ma realne szanse na wygraną w listopadzie i nie chce zbytnio ograniczać sobie pole manewru.

Mitt a sprawa polska
A jak się ma sprawa z wizytą Mitta Romneya w Polsce? Analizując przemówienie wygłoszone w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego można dojść tylko do jednego wniosku - tak jak wcześniejsze podróże, była ona obliczona na użytek wewnętrzny. W przemówieniu republikańskiego polityka nie pojawiły się spodziewane wątki geopolityczne, Rosja pojawiła się wyłącznie w kontekście ograniczania obywatelskich wolności. Romney, zgodnie ze swymi wcześniejszymi obietnicami nie krytykował Obamy, nie poruszał więc w ogóle tematu tarczy antyrakietowej i niefortunnego postępowania amerykańskiej administracji wobec polskiego sojusznika.
Głównym wątkiem krótkiej mowy Romneya była wolność. Dążenie do wolności sprawiło, że słowa Papieża Jana Pawła II trafiły w Polsce na podatny grunt. Po upadku komunizmu, dążenie do wolności miało zaowocować dwudziestoleciem gwałtownych przemian ekonomicznych, w konsekwencji zaś – bogaceniem się społeczeństwa i wzrostem roli Polski na arenie międzynarodowej. Były gubernator Massachusetts podkreślił także wspólne wysiłki Amerykanów i Polaków zmierzające do uzyskania lub ochrony swobód.
Już nawet pobieżna analiza głównych wątków przemówienia Romneya jednoznacznie wskazuje na jego prawdziwych adresatów. Jest nim – co oczywiste --- amerykańska polonia, zamieszkująca przemysłowe stanu tzw. Rust Belt, zmagające się z problemami deindustrializacji, rosnącym bezrobociem i frustracją społeczną. Nieprzypadkowo stany takie jak Ohio uznawane są za tzw. swing states, które mogą decydować o wyniku wyborów. A głosy polonii – stanowiącej segment elektoratu określanego mianem Reagan Democrats – bardzo by się Romneyowi przydały. W tym kontekście nie może nie dziwić decyzja Republikanów o braku spotkania z prezesem największej opozycyjnej partii nad Wisłą - Prawa i Sprawiedliwości. Nie jest tajemnicą, że ugrupowanie to cieszy się znaczącą estymą w środowiskach polonijnych.
Sztab Republikanów zdecydował się pójść za ciosem i powołał koalicję "Amerykanów polskiego pochodzenia dla Romneya" (Polish-Americans for Romney),  w składzie której znaleźli się m.in były gubernator Minnesoty Tim Pawlenty i senator z Alaski, Lisa Murkowski.
Podkreślając (wielokrotnie!) szczególną rolę Papieża w transformacji ustrojowej Polski i wyjątkowe miejsce, które zajmuje jego nauczanie w polskim społeczeństwie Romney przemawiał do jeszcze jednej grupy: do katolików. Ten zróżnicowany elektorat – składający się z Amerykanów włoskiego, irlandzkiego, polskiego, niekiedy niemieckiego pochodzenia i Latynosów – tradycyjnie głosował na Demokratów, przynajmniej od czasu Johna F. Kennedy’ego. Jednak niefortunne, odbierane jako antykościelne, ruchy administracji Obamy w kwestiach takich jak aborcja czy refundacja antykoncepcji (wprowadzona przy okazji reformy zdrowotnej i obciążająca takich pracodawców jak kościelne szpitale czy fundacje) sprawiły, że poparcie dla kandydata lewicy wśród katolików spadło, zwłaszcza wśród wyborców, dla których kwestie obyczajowe pozostają ważniejsze od gospodarczych. Dziś o ich głosy walczy Romney.
Wreszcie, trzecim adresatem przemówienia Romneya byli amerykańscy przedsiębiorcy oraz, do pewnego stopnia, dziennikarze działów ekonomicznych i politycznych. Polska posłużyła Republikanom za przykład państw o gospodarce wolnorynkowej, odnoszącego widoczne sukcesy, w przeciwieństwie do pogrążonych w socjalistycznej sklerozie państwa Europy Zachodniej. Sztab Romneya postanowił wykorzystać niedawną wpadkę Obamy czyli przemówienie, w którym sugerował on, że sukces odnoszony przez przedsiębiorcę nie jest wyłącznie jego własną zasługą. W dobie recesji, gdy tak wiele firm zmaga się z kłopotami, słowa obecnego prezydenta zostały przyjęte z oburzeniem. Twierdzono nawet (nie do końca prawdziwie), iż Obama podważa osobiste osiągnięcia amerykańskich biznesmenów. Niezależnie od prawdziwości tych słów, stały się one idealnym prezentem dla kampanii Romneya.

Co z tą Polską?
Czy fakt, że Mitt Romney, przemawiając przed do polską publiką zgromadzoną w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, w rzeczywistości mówił nad naszymi głowami, powinien nas martwić?
Niekonieczni. Warszawa odniosła szereg korzyści z wizyty kandydata GOP na prezydenta. Polska stała się punktem na politycznej mapie kampanii, umocniła swój wizerunek jako kraju chwalonego za innowacyjność, dynamikę gospodarki i odporność na kryzysy. Została, przynamniej w warstwie symbolicznej, zaliczona do grona najbliższych sojuszników USA. Republikanie, okazując swe zainteresowanie obszarem Europy Środkowo – Wschodniej wysłali także czytelny sygnał Rosji.
Co więcej, w przypadku zwycięstwa Romneya w listopadowych wyborach, Polska będzie krajem, który będzie się miło kojarzył nowemu prezydentowi. Polityka pozostaje sferą twardych interesów, lecz kształtowana jest także przez subiektywne wyobrażenia i przekonania. W związku z tym, można oczekiwać, że ewentualna nowa administracja w Białym Domu wykazałaby więcej zrozumienia dla Polski, przynajmniej w sferze symbolicznej.
Nie należy jednak oczekiwać zbyt wiele. Drastyczna różnica potencjałów, w każdej absolutnie dziedzinie, jaka występuje między Polską a USA jasno wskazuje nasze miejsce w szeregu. Znajduje to odzwierciedlenie w wadze, jaka nadawana jest „sojuszowi” amerykańsko – polskiego po obu stronach Atlantyku. Europa Środkowo – Wschodnia nie stanie się nagle obszarem podstawowego zainteresowania w Białym Domu. Republikański prezydent nie będzie walczył z Kongresem w kwestii zniesienia wiz.  Rozczarowanie części komentatorów wizytą Romneya wynika przede wszystkim z fantastycznych oczekiwań i wizji, jakie snuto przed jego przylotem. Tymczasem, należy wyrazić raczej nadzieję, iż w czasie swojej wizyty prawicowy kandydat miał okazję przeprowadzić ciekawą rozmowę z polskim prezydentem i premier i stanowić to będzie optymistyczną zapowiedź przyszłej współpracy. W warstwę realnej, nie symbolicznej. Na to jednak należy poczekać przynajmniej do listopada.