Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Andrzej Turkowski: Atomowy zegar tyka w różnym tempie


03 kwiecień 2009
A A A

Prezydent Barack Obama stoi przed podwójnym kłopotem. Zagrożeniem dla stabilności Bliskiego Wschodu może być nie tylko podejrzewany o chęć wyprodukowania broni atomowej Iran, ale także tracący nerwy Izrael.

Wysyłając bezprecedensową wiadomość telewizyjną do Iranu prezydent Obama pokazał, że poważnie traktuje zapowiedzi dążenia do nowego otwarcia w stosunkach z  Iranem. Co więcej, w odróżnieniu od dotychczasowej praktyki, Obama zwrócił się także do „liderów Islamskiej Republiki Iranu”. Poprzednia administracja nie chcąc legitymizować religijnego reżimu kierowała swoje przesłania bezpośrednio do ludności irańskiej. Można to odczytywać jako odpowiedź na żądania prezydenta Ahmadineżada, który zapowiedział, że do prowadzenia negocjacji niezbędny jest wzajemny szacunek. Coraz wyraźniej rysujące się perspektywy rozmów między USA i Iranem niezbyt cieszą władze Izraela.

Położony w zasięgu ewentualnego ataku rakietowego Izrael jest szczególnie zaniepokojony rozwojem sytuacji w regionie. Odzwierciedla to między innymi, różniąca się od amerykańskiej percepcja rozwoju irańskiego programu nuklearnego. Amerykanie szacują, że Teheran na zbudowanie bomby atomowej potrzebuje od roku do sześciu. Natomiast izraelskie oceny skracają ten okres do kilkunastu a nawet kilku miesięcy. Rozbieżnością między sojusznikami ujawniają się także w odniesieniu do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Przejmująca władzę prawica wysyła sygnały oznaczające odejście od forsowanego przez Amerykanów rozwiązania „dwóch państw”.

Izrael po wyborach

Przesunięcie się na prawo izraelskiej opinii publicznej znalazło odzwierciedlenie w lutowych wyborach do Knesetu, w wyniku których przewodniczącemu prawicowego Likudu – Beniaminowi Netanjahu została powierzona misja stworzenia rządu. Niepowodzeniem skończyły się próby wciągnięcia do koalicji nominalnej zwyciężczyni wyborów – centrowej Kadimy (28 miejsc), która zdobyła minimalnie większe poparcie od Likudu (27 miejsc). W skład koalicji weszły za to mniejsze, ultranacjonalistyczne i religijne partie, z których największa – Yisrael Beiteinu zdobyła 15 miejsc, w 120-osobowym Knesecie.

Co ciekawe w skład rządu Netanjahu wejdą też przedstawiciele Partii Pracy, która zdobyła 13 mandatów. Mimo sprzeciwu części jej deputowanych, dotychczasowy minister obrony Ehud Barak – lider Partii Pracy, doprowadził do podpisania umowy koalicyjnej z Likudem. Dążenie do tej osobliwej koalicji usprawiedliwiał koniecznością stworzenia rządu jedności narodowej i zapobieżeniem międzynarodowej izolacji Izraela. Tłumaczenie to nie przekonuje jednak większości obserwatorów oraz, co ważniejsze deputowanych Partii Pracy, którzy już po zatwierdzeniu koalicji zapowiedzieli, że nie będą służyć za listek figowy dla działań zdominowanego przez radykałów rządu.

Oprócz uważanego za skrajnie prawicowego Netanjahu, czołową postacią nowego rządu będzie lider Yisrael Beiteinu – Awigdor Lieberman, znany między innymi z postulatów odebrania obywatelstwa Arabom zamieszkującym państwo Izrael. Oskarżany o rasistowskie zapędy polityk pełnić będzie funkcję wicepremiera i ministra spraw zagranicznych, a więc będzie między innymi odpowiedzialny za prowadzenie negocjacji z Palestyńczykami. Wywołało to poruszenie wśród partnerów Izraela na Zachodzie. Choć Stany Zjednoczone i Unia Europejska oficjalnie nie komentowały składu nowego rządu, to z nieoficjalnych informacji wynika, że kanałami dyplomatycznymi próbowały zablokować nominację Liebermana na to stanowisko. Europa – tradycyjnie bardziej sceptyczna wobec Izraela, niż Stany Zjednoczone - może mieć kłopoty z przełknięciem tej gorzkiej pigułki.

Ciężko sobie wyobrazić by dysponująca zaledwie trzynastoma mandatami Partia Pracy mogła stanowić realną przeciwwagę dla skrajnej prawicy. Wydaje się więc, że rację miał były premier Ehud Olmert, który ostro krytykując koalicyjne rozmowy lewicy z Likudem, powiedział, że jedynie wejście do koalicji Kadimy mogłoby doprowadzić do powstania prawdziwego rządu jedności narodowej. Wielu krytyków Baraka, łącznie z Olmertem, oskarża go o kierowanie się chęcią osobistego zysku – objęcia teki ministra obrony - a nie dobrem kraju.

Jakkolwiek nie oceniać motywacji lidera Partii Pracy, pewnym jest, że nie będzie to dla niego i całej partii łatwa koalicja. Do głównych wyzwań przed którymi stanie nowy rząd z pewnością należy zaliczyć rozwiązanie palącej kwestii pokoju między Palestyńczykami i Izraelem, oraz wspomnianą już sprawę irańskiego programu nuklearnego. Obie kwestie są ze sobą ściśle powiązanie – bez pokoju z Palestyną ciężko sobie wyobrazić zrzeczenie się przez Iran prac nad wzbogacaniem uranu, które to wywołują skrajne zaniepokojenie w Izraelu.  

Co dalej z procesem pokojowym?

Niedawna wizyta Hillary Clinton w regionie pokazała, że po raz pierwszy od wielu lat między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem istnieje różnica zdań odnośnie do procesu pokojowego. Podczas swojej podróży Sekretarz Stanu stwierdziła, że powstanie państwa palestyńskiego jest nieuchronne, oraz leży w interesie samego Izraela. Clinton podkreśliła również pełne zaangażowanie samego prezydenta Obamy dla tego rozwiązania. Wyraźnie kontrastuje to ze stanowiskiem Netanjahu, który opowiada się jedynie za „ekonomicznym pokojem”. Świeżo zaprzysiężony premier stwierdził, że autonomia Palestyńczyków nie może obejmować kwestii, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu państwa Izrael. W praktyce oznacza to odejście od idei współistnienia dwóch niepodległych państw. W podobnym tonie wypowiedział się podczas swojej inauguracji minister Lieberman. Ogłosił on, że Izrael nie czuje się związany postanowieniami porozumienia z Annapolis, gdyż nie zostało ono ratyfikowane ani przez rząd ani przez parlament. Owo porozumienie zobowiązywało obie strony do prowadzenia rokowań zmierzających do powstania dwóch państw.

Mniej więcej w tym samym czasie specjalny wysłannik Kwartetu Bliskowschodniego – Tony Blair - na  spotkaniu z przedstawicielami Unii Europejskiej stwierdził, ze nie ma alternatywy dla powstania dwóch państw, jeżeli proces pokojowy ma się posunąć do przodu. Takie rozwiązanie popiera też sama UE, która opowiada się za ustanowieniem niepodległego, demokratycznego i zdolnego do funkcjonowania państwa palestyńskiego.

Nie ulega więc wątpliwości, że nowy izraelski rząd znajdzie się pod silną międzynarodową presją zarówno ze strony Stanów Zjednoczonych, jak i UE. Już niedawna ofensywa w Gazie pokazała, że przynajmniej w Europie, istnieje dość duża niechęć wobec działań podejmowanych przez Izrael. Dowodem na to były liczne protesty, które odbyły się w wielu miastach Europy. Także opublikowany niedawno raport organizacji Human’s Rights Watch, nie przysporzy Izraelowi popularności. Zawiera on bowiem oskarżenia o używanie przez izraelską armię, podczas niedawnej ofensywy w Strefie Gazy, powodujących nadmierne straty wśród cywilów – pocisków z białym fosforem

Takim obrotem spraw wydaje się zupełnie nie przejmować Awigdor Lieberman, który stwierdził, że Izrael największą popularnością cieszył się nie po podpisaniu porozumień pokojowych z Oslo, a po wojnie sześciodniowej. Może to zwiastować dalsze napięcia. Jedno jest pewne – Izrael nie zawaha się przed podjęciem jednostronnych działań jeżeli uzna, że jego bezpieczeństwo jest zagrożone. Co jednak,  jeżeli izraelskie dążenia do zapewnienia sobie bezpieczeństwa zaczną być postrzegane, jako nieadekwatne i grożące dalszą destabilizacją regionu?

Irański atom

Nie tylko kwestia palestyńska może poróżnić Amerykę i Izrael. Co najmniej równie ważną jest sprawa irańskiego programu nuklearnego. Według doniesień „New York Timesa” już w 2007 r. ówczesny premier Ehud Olmert próbował namówić G. W. Busha do pomocy w przeprowadzeniu nalotu na irańskie urządzenia atomowe. Z powodu obaw przed pogorszeniem się sytuacji na Bliskim Wschodzie, prośba została odrzucona, ale koncepcja ataku wyprzedzającego wciąż jest rozważana. Przyznał to premier Netanjahu deklarując, że „Izrael może być zmuszony do ataku na Iran”.

Z oczywistych powodów Izrael czuje się szczególnie zagrożony perspektywą ewentualnej budowy bomby atomowej. Niejednokrotnie najwyżsi przedstawiciele islamskiego reżimu wypowiadali się o konieczności starcia Izraela z mapy Bliskiego Wschodu. Takie zapowiedzi czynił nie tylko populistyczny prezydent Ahmadineżad ale i sprawujący najwyższą władzę w państwie – ajatollah Ali Chamenei. W tych okolicznościach perspektywa dialogu między USA a Iranem bynajmniej nie zmniejsza obaw Tel-Awiwu, który najbardziej obawia się  przeciągających się rozmówców,  dających czas Teheranowi na rozwój jego potencjału militarnego. Dlatego też mimo oficjalnego poparcia dla prób nawiązania dialogu, Izrael liczy na szybkie zerwanie negocjacji, jeżeli Iran nie zgodzi się przynajmniej czasowo wstrzymać swojego programu nuklearnego.

Nowy rząd Netanjahu większe nadzieje pokłada w nałożeniu na Iran surowszych sankcji gospodarczych. Izrael jest przekonany o fatalnym stanie irańskiej gospodarki, co pozwala mu żywić nadzieję co do ich skuteczności. Próby rozwiązania problemu przez Amerykanów na drodze rozmów stanowiłyby argument w negocjacjach z ChRL i Rosją, których poparcie w Radzie Bezpieczeństwa jest niezbędne. Dodatkowym źródłem nacisku na Moskwę jest sprawa rozmieszczenia elementów tarczy rakietowej w Europie Wschodniej, czemu ostro sprzeciwia się Rosja. Barak Obama zlecił swoim współpracownikom zbadanie efektywności systemu przeciwrakietowego, a z jego otoczenia co rusz słychać opinie, że ustanie zagrożenia ze strony Iranu podważa zasadność budowy tarczy. Świadom znaczenia stanowiska Rosji w sprawie ewentualnych sankcji, Teheran nie pozostaje bierny. Niedawno podpisał z nią umowę na kupno turkmeńskiego gazu. Pod względem ekonomicznym umowa jest raczej niekorzystna dla Iranu, ale zacieśnia jego więzi z Rosją, co daje nadzieję na zablokowanie przez tę ostatnią prób nałożenia sankcji przez RB ONZ.

Jak podkreślił tuż po zaprzysiężeniu Beniamin Netanjahu, opcja zdecydowanej akcji militarnej pozostaje otwarta. Izrael obstaje przy stanowisku, że niezależnie od istnienia politycznej woli do wyprodukowania atomowych ładunków nuklearnych, nie można pozwolić Iranowi osiągnąć choćby zdolności do ich wytworzenia. Ewentualny atak na ośrodki nuklearne, mógłby opóźnić moment osiągnięcia  takich możliwości przez Iran. Według raportu CSIS (Center For Strategic and International Studies) Izrael posiada możliwość przeprowadzenia akcji zaczepnej zarówno przy użyciu rakiet balistycznych, jak też samolotów bojowych.

Według autorów raportu wiąże się to jednak z dużym ryzykiem politycznym. Czujący zagrożenie Iran z pewnością zdwoiłby wysiłki mające na celu wyprodukowanie bomby atomowej oraz wycofał się z traktatu NPT. Ewentualny atak może nie przynieść zamierzonych korzyści, gdyż istnieją podejrzenia, że część irańskiej infrastruktury jest ukryta pod ziemią. Według Amerykanów próby zniszczenia infrastruktury zatrzymałyby cały program tylko na około sześć miesięcy, a nie jak szacuje Izrael – trzy lata. Co więcej Iran mógłby odpowiedzieć na izraelski atak wystrzeleniem rakiet Shahab-3, oraz ofensywą wspieranych przez niego: Hezbollahu i Hamasu.

Atak z pewnością spotkałby się z potępieniem arabskich państw regionu, powodując wzrost niestabilności. Nawet w przypadku jednostronnej akcji ze strony Izraela, znacznie ucierpiałby nadwyrężony już wizerunek Stanów Zjednoczonych. Mając duży wpływ na sytuację w Iraku i Afganistanie, Iran dążyłby do pogorszenia sytuacji US Army i jej sojuszników. Nie można zapominać o potężnej broni ekonomicznej, jaką jest ropa naftowa. Z pewnością jej ceny wystrzeliłyby w górę, a Teheran podjąłby działania mające na celu zatrzymanie jej przepływu przez Zatokę Perską.

Co naprawdę myślą sojusznicy?

Taki obrót spraw może się okazać fatalny w skutkach dla Stanów Zjednoczonych i całego świata. Nie sposób ze stuprocentową pewnością ocenić na ile izraelskie zapowiedzi mają na celu wywarcie presji na USA i inne mocarstwa, a na ile są odbiciem rzeczywistej strategii. Ciężko sobie wyobrazić, żeby taka akcja mogłaby być przeprowadzona bez zgody Waszyngtonu. Mimo swojej militarnej potęgi Izrael z pewnością potrzebuje wsparcia potężnego sojusznika zza Atlantyku. Dlatego wydaje się, że realne intencje Izraela oddają słowa doradcy Beniamina Netanjahu: „opcja militarna zostaje na stole ponieważ taka sytuacja daje większe szanse na to, że dialog doprowadzi do kompromisu z Iranem”.

Sytuację, w której  różnice między USA a Izraelem są tak głośno artykułowane, można też interpretować jako próbę stworzenie obrazu dobrego i złego policjanta. Stany Zjednoczone dzięki powstrzymywaniu zapalczywego sojusznika przed atakiem na Iran liczą na  pozyskanie zaufania tego ostatniego, oraz skłonienie go do ustępstw w negocjacjach. Stojąc przed wyborem między izraelskim atakiem i wyciągniętą dłonią prezydenta Obamy, reżim w Teheranie dwa razy zastanowi się przed podjęciem decyzji. Nie należy wykluczyć więc, że pojawiające się ostatnio wrażenie braku zgodności nie zmienia faktu, że wszystkie posunięcia Izraela i USA są wzajemnie konsultowane i w jakimś stopniu uzgadniane.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.