Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Grzegorz Lewicki: Transatlantyckie Katharsis

Grzegorz Lewicki: Transatlantyckie Katharsis


20 sierpień 2006
A A A

Czym jest Zachód? Odpowiedzi na to pytanie od kilku wieków stara się udzielić historiozofia. Jeszcze do niedawna przyjmowało się powszechnie, że Zachód to Europa oraz wyrastające z jej tradycji kulturowej Stany Zjednoczone. Tak właśnie twierdzili wybitni XX-wieczni historiozofowie, jak np. Oswald Spengler, czy Arnold Toynbee[1]. Choć ta definicja Zachodu wciąż jest popularna, to jednak współcześni politolodzy coraz częściej zwracają uwagę na tożsamościowe różnice między USA i Europą - Samuel Huntington na przykład uważa, że stanowią one "podcywilizacje" w obrębie Zachodu.


I. ZMIERZCH ZACHODU?

Pojawiają się też głosy bardziej radykalne, według których Zachód już nie istnieje, a cywilizacyjne drogi USA i Europy rozeszły się dawno temu. Spór wokół wojny w Iraku jest zgodnie z tym poglądem konsekwencją rozdźwięku, którego początek nastąpił już w okresie rewolucji francuskiej, czyli ponad dwa wieki temu, zaledwie kilkanaście lat po powstaniu państwa amerykańskiego[2].

Definicja idei postępu ma w tym przypadku znaczenie kluczowe. Irving Kristol twierdzi, że istnieją co najmniej dwie wersje nowożytnej idei postępu, z których każda ma inne konsekwencje polityczne: "Jedna wyrasta z Oświecenia (kontynentalnego) i legła u podstaw Wielkiej Rewolucji Francuskiej, druga zaś ma swe korzenie w Oświeceniu angielsko-szkockim i zrodziła rewolucję amerykańską"[3]. W tradycji amerykańskiej "pojawia się konstytucja w formie pisanej, silna koncepcja praw jednostki oraz rozwiązania instytucjonalne, ale przy tym wszystkim zostaje zachowana fundamentalna ciągłość z philosophia parennis. Rewolucja nie burzy, rewolucja raczej konserwuje i na starym, solidnym fundamencie buduje nowe". Odwrotnie w tradycji europejskiej, która "z przeszłością zrywa w sposób świadomy i radykalny i tym samym odrywa się od głównego nurtu przednowożytnej myśli Zachodu"[4].

Stosunek do przeszłości jest więc najważniejszą różnicą między Europą a USA, warunkującą stosunek do religii. W oświeceniowej tradycji europejskiej religia uznana została za rzeczywistość opresywną, kolidująca ze sferą wolności, podczas gdy w tradycji amerykańskiej takie przeciwstawienie nie zachodzi. Podobnie z relacją na linii religia-rozum: podczas gdy Europa uznaje fides za relikt przeszłości, USA zostały oparte na założeniu, że "amerykański orzeł unosi się w niebo historii ludzkości na dwóch skrzydłach - rozumu (ratio) i wiary (fides) - i oba są niezbędne, aby mógł latać"[5]. Prowadzi to do wniosku, że Europa swą kulturową i społeczną podstawą uczyniła monizm (wyłączność ratio), natomiast USA - pluralizm[6].

Arnold Toynbee, nazywany często historiozofem wszechczasów, uzależniał losy cywilizacji od losów religii, na jakich się one opierają i wykazywał, że każda cywilizacja zatacza w swoim życiu znamienny krąg rozwojowy, mający fazy genezy, wzrastania, załamania, dezintegracji (okres zaburzeń, państwo uniwersalne, interregnum) oraz rozkładu[7]. Uważał, że cywilizacji zachodniej[8], która "ma już za sobą omalże czterechsetletni okres zaburzeń i stoi u progu złudnego ożywienia: utworzenia państwa uniwersalnego" grozi upadek[9]. Co niezmiernie istotne, jego model wykazywał, że upadek cywilizacji okazuje się być zawsze samobójstwem - proces degeneracji następuje w wyniku wewnętrznego rozłamu, który z kolei umożliwia wdarcie się na łono cywilizacji agresywnych i bezkompromisowych, obcych kulturowo elementów, doprowadzających do jej zniszczenia[10].

Współcześnie zarówno Europa, jak i USA zaczynają tworzyć państwo uniwersalne, co widać bardzo dobrze przy zestawieniu ambitnych geopolitycznych aspiracji Unii Europejskiej oraz długofalowych planów polityki zagranicznej USA, dążących do jak najobszerniejszego rozszerzania sfery Pax Americana[11]. Jednakże w łonie Zachodu powstają dwie przeciwstawne sobie wizje uniwersalizmu, których (w wersji radykalnej) nie sposób realizować równocześnie: są to unilateralny model amerykański i postmodernistyczny model europejski[12].

Zgodnie z teorią Toynbee'ego już sam fakt powstania uniwersalizmu wieścił groźbę rozłamu wewnątrz cywilizacji Zachodu. Historia pokazała, że brytyjski historyk nie mylił się: uniwersalizm został rozpoczęty po zakończeniu II wojny światowej (kiedy to USA stały się supermocarstwem, a Europa rozpoczęła proces integracji) natomiast wojna w Iraku na początku XXI stulecia i następujący w jej wyniku konflikt międzynarodowy okazał się być spodziewanym przez Toynbee'ego objawem pełzającego politycznego rozłamu, prowadzącego do samobójstwa Zachodu.

Obserwowana obecnie rywalizacja między USA a Europą, której zwulgaryzowaną genezę przedstawił Robert Kagan w książce Potęga i Raj[13] jest zjawiskiem, które należy ocenić jednoznacznie negatywnie, szczególnie jeśli uświadomimy sobie, że w przypadku pogłębienia kryzysu politycznego na linii Europa-USA cywilizację zachodnią czeka powolny upadek - Europa bez USA pozostanie bezbronna, natomiast USA bez Europy zostaną odcięte od życiodajnego kulturowego korzenia, z którego wyrosły. Skoro współcześni politolodzy zgodnie twierdzą, że przyszłość świata należeć będzie do Azji, a Zachód już teraz powinien przygotować się na konsekwencje spadku swojej roli na arenie międzynarodowej, trzeba założyć, że rywalizacja między Europą i Stanami Zjednoczonymi ten proces jedynie przyśpieszy, a więc przyjąć, że z punku widzenia zarówno Amerykanina, jak i Europejczyka jest ona czymś wysoce nierozumnym[14].

Toynbee miał nadzieję, że powodu swojej dziejowej niepowtarzalności Zachód ma szansę na uniknięcie upadku, chociaż nie udało mu się dowieść takiej możliwości na gruncie teoretycznym. Wierzył, że dziejowa niepowtarzalność Zachodu polega na posiadaniu bezprecedensowego bagażu doświadczeń historycznych, z których może czerpać, wyciągając wnioski pozwalające na dostrzeżenie w porę negatywnych procesów dziejowych i ich zawrócene. Był więc de facto zwolennikiem myślenia, które Jose Ortega y Gasset określał jako charakterystyczne dla "rozumu historycznego", a które polegało na antycypowaniu pewnych typów wydarzeń na zasadzie spodziewanych analogii do historii[15].

Posługując się tym rozumem trzeba założyć, że w interesie zarówno Europy, jak i USA leży wspólnota ogólnych zapatrywań politycznych. Nie musi ona jednak wcale oznaczać całkowitej jedności interesów, ale zgodę co do pewnych ogólnych imperatywów działania. Aby stworzyć tę wspólnotę potrzebna jest dobra wola z obu stron - nie należy oczekiwać, że wyłącznie Europa powinna podjąć reformy polityczne i ideowe (jak chce wielu proamerykańskich konserwatystów europejskich), nie należy też zakładać, że to USA muszą całkowicie zrezygnować ze swojej wojowniczości i dostosować się do politycznych standardów UE.

Jedność Zachodu i jego wewnętrzna współpraca musi opierać się na rachunku sumienia i powiedzeniu głośno politycznego 'mea culpa' po obu stronach Atlantyku. Ta pogłębiona refleksja powinna polegać na dostrzeżeniu logiki niekorzystnych procesów, które stale postępują (zarówno w Europie jak i w USA) i przeradzają się z czasem we własne karykatury, co z kolei prowadzi do politycznych radykalizmów. Innymi słowy, na samym początku należy przyjąć jako pewnik myśl protestanckiego teologa Reinholda Niebuhra, że "egoistyczna deprawacja uniwersalnych ideałów jest bardziej trwałym faktem ludzkiego postępowania niż każde moralistyczne kredo byłoby skłonne przyznać"[16], a następnie porównać różne zachodnie zapatrywania na kulturę i religię oraz wynikające z nich poglądy na politykę i gospodarkę. Dopiero taki ogląd da podstawę do wyciągnięcia wniosków.

{mospagebreak} 

II. TOŻSAMOŚĆ: KULTURA I RELIGIA

Ostra konfrontacja dyplomatyczna, która nastąpiła po wybuchu wojny w Iraku w 2003 r. unaoczniła jedno: ani Europa, ani Stany Zjednoczone nie zastanawiały się wcześniej nad przyszłym charakterem wzajemnych relacji. Waszyngton zbagatelizował Europę, która ponad dekadę po ostatecznym wyzwoleniu spod jarzma komunizmu wreszcie stanęła na nogi i zaczęła zdecydowanie rozwijać własne plany polityczne, Bruksela zaś patrzyła na USA z poczuciem kulturowej wyższości. Przed 1989 istniał wspólny cel Zachodu, jednak po upadku muru berlińskiego nie została uzgodniona nowa wspólnota priorytetów, która dziś znacznie ułatwiłaby współpracę.

(1) Pod koniec XX wieku w Europie odżyły teorie neo-oświeceniowe[17], których ekspansję wstrzymywało dotąd zagrożenie komunistyczne. Postulaty równości, socjalistyczna wizja gospodarki, oraz recepcja laickości jako kompletnego remedium na problemy społeczno-polityczne spowodowały, że Europa pokusiła się o próbę zanegowania dotychczasowej tożsamości europejskiej i wykreowania nowej, mającej stanowić inną, lepszą jakość. Dawna struktura przynależności społecznej zakorzeniona w emanacji chrześcijaństwa - tradycyjnej rodzinie - została uznana za przestarzałą, a ideologia oparta na apoteozie wolności i równości zaczęła być przeciwstawiana religii.

Konserwatywny filozof Roger Scruton zjawisko to nazywa "kulturą odrzucenia", czyli kulturą, która opiera się na negacji dawnej struktury społecznej z równoczesnym zahamowaniem poszukiwania wartości alternatywnych[18]. Jest to w gruncie rzeczy antykultura - definiowana w sposób negatywny, poprzez opozycję do dotychczasowych idei powstałych na gruncie historycznego doświadczenia[19].

Postmodernizm, wykwit tej antykultury, w swej obecnej formie przypomina chaotyczną mieszankę materializmu oraz nietzscheańskiego relatywizmu. Chociaż okazuje się być niepostępowy z racji swej dekonstrukcjonistycznej natury i tendencji do nieustannego kręcenia się w intelektualnym kole, jest ciągle prądem wpływowym, zarówno w filozofii, jak i w kulturze Europy. Podejmuje próby wypełniania pustki metafizycznej przy pomocy pojęć nieaksjomatycznych - jak powszechna Wola (Schopenhauer) czy Bycie (Heidegger); próby te są jednak skazane na niepowodzenie, bowiem - jak zauważa John Gray - mimochodem, niejako wbrew sobie, same wprowadzają aksjomaty, przeciwko którym występują[20].

Europie niewątpliwie potrzebna jest dziś tolerancja - ale nie tylko wobec postmodernistycznego eksperymentu, wyznań mniejszościowych i liberalizmu obyczajowego, ale też wobec chrześcijan. Tylko dzięki tej tolerancji laickie elity Europy Zachodniej będą w stanie zaakceptować fakt, że szeroka kategoria metafizyczna nie jest wcale średniowiecznym przeżytkiem, który w miarę postępu heglowskiego ducha absolutnego poprzez dzieje niechybnie zostanie zlikwidowany. Przywoływanie w tym miejscu Hegla może z początku wydać się dziwne, ale w rzeczywistości ten sposób rozumowania wciąż obecny jest w umysłach elit Europy, które nie dostrzegają rzeczy niezmiernie istotnej - chrześcijaństwo stało się fundamentem europejskiej budowli nie z powodu mistycznej fanaberii kilku fanatyków, którzy założyli Watykan, ale dlatego, że było użyteczne społecznie, jako nośnik tożsamości i pewnych względnie stałych wartości, których nie zastąpi filozofia relatywistyczna[21].

Oto u progu XXI wieku, kiedy teoretyczne ostrzeżenia przed konsekwencjami zanegowania przedoświeceniowego składnika tożsamości europejskiej okazały się zbyt mało wymowne, nadchodzi ostrzeżenie empiryczne. Brak impetu intelektualnego i konsensusu politycznego hamuje proces integracji europejskiej[22], a zmiany demograficzne i religijne w Europie burzą geopolityczną stabilność kontynentu. Jeśli istnieje duch dziejów, to ostatnie dziesięciolecie zdaje się pokazywać, że jest on rozumny i - dokładnie tak, jak sądził Hegel - bardzo przebiegły[23]. Powszechność i intensyfikacja tych zmian mają bowiem jedną, ale za to ogromną zaletę - z racji swej namacalności mogą mieć moc przekonywania demosu, który - nie rozumiejąc argumentów teoretycznych - chyli czoła przed tym, co dotyka go bezpośrednio. Argumenty obrońców transcendentalnego składnika tożsamości europejskiej nabierają więc dziś na nowo siły, ukazując z całą dobitnością, że cywilizacja zachodnia runie, jeśli będzie go pozbawiona. Mimo zasadnej krytyki[24], myśl wspomnianego już Toynbee'ego triumfuje dziś w stopniu, jakiego w pierwszej połowie XX wieku on sam zapewne by się nie spodziewał. Kluczem do jej sukcesu jest założenie (implicite) prawdziwości jedynie dwóch następujących przesłanek:
A) proporcjonalna zależność między postępującym laicyzmem a wzrostem egoizmu jednostki i jego demograficznymi konsekwencjami,
B) niemożność zapełnienia pustki po ugruntowanych systemach metafizycznych zdogmatyzowanymi pojęciami niezakorzenionymi w konkurencyjnych wobec tych systemów normach zewnętrznych.

Konsekwencją prawdziwości przesłanki A jest rozrost egoizmu ponad pewien punkt krytyczny, poza którym demograficzna struktura społeczna Europy zaczęła walić się z hukiem: część społeczeństwa w wieku produkcyjnym przestała być zdolna do utrzymania części w wieku poprodukcyjnym. Wtedy konieczne stało się otwarcie na ogromną falę imigrantów, zaburzające dotychczasową strukturę demograficzną. Taka skala całego przedsięwzięcia miała z kolei związek z przesłanką B - imigracja sprowadziła ze sobą system metafizyczny konkurencyjny wobec zanegowanego chrześcijaństwa (czyli islam, którego radykalnie upolityczniona, rozprzestrzeniana w Europie wersja przybiera charakter antydemokratyczny), wypełniając swoimi normami zewnętrznymi pustkę, jaka powstała po jego odrzuceniu.

Europa musi koniecznie przyjąć, że losy wszystkich cywilizacji są zależne od losów systemu metafizycznego, na jakim się opierają. Nie ma żadnych przesłanek by twierdzić inaczej, nie istnieje jakakolwiek racjonalna i spójna krytyka tej tezy. Wręcz przeciwnie, dotychczasowa historia powszechna oraz niezależne badania i przewidywania[25] to potwierdzają. Nawet sceptycy powinni zaakceptować, że taka korelacja, niezależnie od ich osobistych preferencji metafizycznych, ponad wszelka wątpliwość istnieje[26].

(2) Współczesny amerykański pogląd na kulturę i religię wykrystalizował się w wyniku tzw. "konserwatywnej rewolucji", której głównymi inicjatorami byli Ronald Reagan i Newt Gingrich. Jako jedno z wielu odrodzeń religijnych w USA (podobne dokonują się co kilkadziesiąt lat) utwierdziła Amerykanów w swojej własnej tożsamości i spowodowała wzrost lojalności obywatelskiej w amerykańskim społeczeństwie masowym.

To społeczeństwo uległo jednak pewnym kulturowym wynaturzeniom - i nie chodzi tu tylko o nieodłączne atrybuty masowości, takie jak "kręcenie się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń", które opisywał Alexis de Tocqueville, czy niezdolność do samodzielnego myślenia oraz podatność na manipulacje, które piętnował Ortega y Gasset[27].

Wynaturzenia te polegają przede wszystkim na postępującej radykalizacji ruchów zarówno prawicowych, jak i lewicowych, która wielu analityków skłania do mówienia o "dwóch Amerykach" - republikańskiej i demokratycznej (podział ten widać było wyraźnie podczas ostatnich wyborów prezydenckich). Radykalizacja powoduje, że dialog w społeczeństwie amerykańskim został zastąpiony przez ideologiczną walkę. Jak trafnie zauważa amerykanista Andrzej Bryk, doszło do sytuacji, że włączając jedne kanały telewizyjne w USA usłyszymy gorące zachęty do legalizacji narkotyków i aborcji, by po włączeniu innych usłyszeć euforyczne nawoływania: "Jezus cię zbawi!"[28]. Skrótową listę wynaturzeń powstałych w wyniku braku dialogu i uproszczonego wartościowania przedstawia Bernard-Henri Levi, francuski politolog. Są to "religijny fundamentalizm, powrót ruchów izolacjonistycznych (na lewicy i prawicy), fala nacjonalizmu przypominającego w pewnych aspektach najgorsze wersje europejskiego szowinizmu, nowy komunitaryzm, który zagraża spontaniczności i energii, zagrożenia, jakie stwarza masowa konsumpcja tworząca balast dla jednostkowego ducha. Poza tym współczesna hiperamnezja"[29].

Ta "hiperamnezja" jest wynikiem długofalowej mutacji nastawienia pierwszych osadników amerykańskich, którzy uciekając z Europy decydowali się na zaczynanie nowego życia na kontynencie amerykańskim. Zostawiając za sobą przeszłość, pełni kreatywności i planów na przyszłość koncentrowali się na budowie nowej rzeczywistości. Ta szczególna, kulturotwórcza amnezja, oparta na wierze we własny potencjał w ciągu wieków ewoluowała jednak w umyśle masowego człowieka Ameryki w stronę wykorzenienia z przeszłości i równoczesnego utwierdzenia się w przekonaniu o własnej doskonałości, wyższości amerykańskiego narodu nad innymi oraz wierze, że  - jak to ujmuje Rick Warren, amerykański pastor - "tylko radykałowie zmieniali świat".

Oparty na takim myśleniu religijny fundamentalizm jest spowodowany zmieszaniem niektórych nurtów chrześcijaństwa z marksizmem, niosącym potencjał agresywności, który, podlany mesjanizmem, może okazać się niebezpieczny. Harold Bloom uważa, że religia amerykańska "nie jest stworzona, by być religią pokoju - zwłaszcza że 'ja' amerykańskie ma tendencję, by definiować się poprzez wojnę z tym, co odmienne. Eksportujemy już wszędzie całą naszą kulturę, wkrótce przyjdzie też czas na amerykańską religię. Jeśli więc rację miał Woodrow Wilson, twierdząc, że Ameryka jest duchem wśród narodów świata, wydaje się niemal pewne, że wiek XXI będzie wiekiem wojen religijnych"[30]. Etos protestancki, który bardzo sprzyja przedsiębiorczości i liberalizmowi gospodarczemu jest również często krytykowany za niewrażliwość na problemy wynikające z nierówności społecznych, a czasem nazywany bywa wręcz etosem postchrześcijańskim.

Ameryka musi dostrzec w porę te negatywne tendencje i rezygnując ze ślepego zapatrzenia w doskonałość własnych idei wsłuchać się w głos Europy. Pomoc w zwalczaniu kulturowej bezrefleksyjności amerykańskiego chrześcijaństwa mógłby zaoferować na przykład europejski katolicyzm, który z kolei skorzystałby na zaczerpnięciu z ziemi amerykańskiej efektywnych metody ewangelizacji, jakie mogłyby się przydać na Starym Kontynencie.

{mospagebreak} 

III. POLITYKA I GOSPODARKA

Zagadnienia polityki i gospodarki omawiane są w drugiej kolejności, ponieważ są one  warunkowane przez kulturę oraz religię. Jak opisano w rozdziale I, z powodu odmiennego doświadczenia historycznego i przyjęcia różnych koncepcji antropologicznych, modele polityczne i gospodarcze Europy i Ameryki rozeszły się tak samo, jak ich projekty zachodniej tożsamości.

(1) Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w latach 90-tych zachodnioeuropejska polityka i gospodarka została zdominowana przez socjaldemokratyczną lewicę. Zgodnie z jej postulatami konsekwentnie rozbudowywano zakres świadczeń socjalnych, które po jakimś czasie zaczęły pochłaniać znaczną część państwowych budżetów i czynić gospodarkę nieefektywną. Szerokie gwarancje bezpieczeństwa socjalnego spowodowały zanik kreatywności pośród obywateli[31] i gwałtownie przyśpieszyły starzenie się Europy, wraz z którym obciążenia budżetowe państwa jeszcze się zwiększały. Konieczność przyjęcia fali emigrantów, połączona z zaniechaniem przeprowadzenia długotrwałego procesu ich inkulturacji wywarły negatywny wpływ na tożsamość narodową i lojalność obywatelską - ostatnie zamieszki na przedmieściach Francji pod znakiem dymu z płonących samochodów wymownie ten fakt potwierdzają.

W sferze politycznej nacisk został położony w Europie na ustanowienie i rozwój Unii Europejskiej. W konsekwencji posiadania słabszej od USA pozycji gospodarczej i uwikłania w trudny proces integracyjny UE propagowała doktrynę wielostronności i transparentności. Polityczny postmodernizm[32] zakładający m. in. wyrzeczenie się wojny i wzajemną współzależność państw europejskich, zaczął sukcesywnie obejmować coraz większe obszary kontynentu. I chociaż nie jest prawdą, jak chcą teoretycy - że "w świecie ponowoczesnym racja stanu i amoralne teorie a'la Machiavelli (…) zostały zastąpione przez moralną wrażliwość"[33], to doniosłym osiągnięciem postmodernistycznego projektu jest fakt, że Machiavelli wysiadł z czołgu i uzbrojony wyłącznie w dyplomatyczną retorykę ruszył na podbój brukselskich salonów. Niestety, na tych salonach zaczęła panować biurokracja, w stronę której niepostrzeżenie przesunął się punkt ciężkości procesów decyzyjnych. W strukturach UE zakorzenił się etatyzm, aspirujący do definiowania, często niepotrzebnie, coraz szerszego wycinka rzeczywistości.

(2) W USA druga połowa lat dziewięćdziesiątych to okres politycznego triumfu neokonserwatystów[34], którzy zaprzęgli retorykę uniwersalną do realizacji amerykańskiego interesu narodowego. Zamiast zwalczać krajową lewicę, udało im się zdyskredytować ją poprzez włączenie w swój program części jej postulatów: łącząc w duchu mesjanizmu charakterystyczne dla prawicy, tradycyjne przywiązanie do wartości religijnych z lewicowym postulatem światowej rewolucji demokratycznej zapewnili sobie trwałe poparcie społeczne[35]. Receptą na utrzymanie go uczynili zaś zabieganie - jak mówi Richard Perle - "zawsze o centrum, manewrując tak, żeby jednocześnie nie stracić poparcia tych bardziej radykalnych"[36]. Metoda ta wciąż się sprawdza, pomimo ciągłej, ostrej krytyki dwojakiej natury, oskarżającej neokonserwatystów o trockizm[37] oraz syjonizm[38]. Wydaje się jednak, że tak długo, jak neokonserwatyści będą mieć w USA potężne zaplecze biznesowe oraz wpływy w instytucjach oddziaływania społecznego, podobna krytyka w żaden sposób nie zagrozi ich pozycji.

Groźny jest jednak sam fakt postępującego politycznego radykalizmu, objawiającego się agresywnymi działaniami unilateralnymi. Jasność doktrynalna i moralny manicheizm umożliwiły neokonserwatystom stworzenie twardej polityki zagranicznej, co doskonale wykorzystali do przeforsowania interwencji amerykańskiej na Bliskim Wschodzie[39]. Z kolei konsekwencją obalenia Saddama Husajna stało się wstąpienie USA na drogę imperializmu, z której już nie są w stanie się wycofać, ponieważ - jak twierdzi Jadwiga Staniszkis - "imperialna logika władzy nie toleruje stref neutralnych. Niewchłonięcie obszaru leżącego w polu jej zainteresowania może być bowiem odebrane jako znak słabości i 'granica'"[40].

Zasadności logiki imperialnej USA kwestionować nie należy, jednak sposób działania w ramach tej logiki pozostawia wiele do życzenia. Wielu politologów twierdzi, że obecnie w USA powtarza się scenariusz z lat 60-tych. Neokonserwatyści bowiem, tak jak kilkadziesiąt lat temu, zdobywszy niekwestionowaną władzę w kraju, po okresie politycznego umiarkowania znów wpadają w radykalizm polityczny, który może spowodować, że ich polityka bliskowschodnia (Irak) skończy się "drugim Wietnamem", czyli odebraniem im władzy przez Demokratów w wyniku niezadowolenia społecznego. Obecny spadek poparcia dla polityki Busha zdaje się wieścić właśnie taki scenariusz. Jak bumerang na usta krytyków neokonserwatystów wraca argument z lat 70-tych, że ich poglądy wynikają z zimnej kalkulacji politycznej, a nie autentycznych przekonań. Wyrafinowane metody perswazji społecznej, sztuczki socjotechniczne stosowane przez media okazały się niewystarczające, aby przekonać amerykański demos, że operacja w Iraku przebiega sprawnie, i że przyniesie w niedalekiej przyszłości znaczące korzyści. Jak ocenia "Der Spiegel": "Ameryka traci status światowego mocarstwa. Stany Zjednoczone przez długi czas nie będą mogły rościć sobie praw do posiadania moralnych racji. USA nieumyślnie, ale konsekwentnie wznieciły konflikt kultur. Wielki polityki Winston Churchill mawiał, ze Ameryka ma zwyczaj pełnienia wszelkich błędów, jakie może popełnić, by wreszcie na koniec w decydujących sprawach postąpić słusznie. Pierwsza część tej sentencji się sprawdziła, potwierdzenia drugiej ciągle nie widać"[41].

IV. NOWE PARTNERSTWO

A zatem zarówno Europa, jak i USA doświadczają dziś pewnych negatywnych procesów, które często trudno jest im dostrzec "od wewnątrz". Obie strony muszą więc przyjąć, że krytyka zewnętrznego obserwatora, który nie jest zakorzeniony w danej kulturze to coś, na co trzeba zwracać uwagę. Po obu stronach Atlantyku należy podjąć reformy, zmierzające do zbliżenia politycznego Europy i USA, które z kolei umożliwi partnerstwo; jest ono jak najbardziej możliwe, bo pomimo znaczących różnic w definicji idei postępu Zachód jako całość wciąż posiada wiele wspólnych wartości, które (wobec wynikającego z logiki globalizacji naporu przeciwstawnych do nich wartości wywodzących się z innych kontekstów kulturowych) powinny być propagowane wspólnie.

Sfer, które należałoby zreformować jest z pewnością wiele, jednak wypadałoby na początek ustalić listę priorytetów. Reformy muszą dotyczyć zarówno sfery kulturalno-religijnej, jak i politycznej.

(1) Jak trafnie zauważa Robert Kagan, Europa popiera ekstrapolację politycznego postmodernizmu poza swoje granice bardziej z powodu własnej słabości, niż szlachetnych z pobudek ideowych: "Europejczykom odwołanie się do multilateralizmu i prawa międzynarodowego daje realną praktyczną korzyść niewielkim kosztem"[42]. Reforma polityczna nie powinna jednak polegać na powielaniu rozumowania amerykańskiego, zakładającego, że prawo międzynarodowe to szlachetna idea, ale "niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, bo nie ma kto pilnować jego przestrzegania"[43], a raczej na przyjęciu w duchu realizmu politycznego, że poza cywilizacją Zachodu rozciąga się groźny hobbesowski świat, który wcale nie podchodzi z entuzjazmem do doniosłej idei państwa ponowoczesnego.

We wszystkich sojuszach między dwoma władcami, gdy jeden dostrzegał słabość drugiego, uzależniał go od siebie za cenę dalszego sojuszu - w myśl zasady quid pro quo. Na szczęście, po przełknięciu kompromitacji irackiej Europa zdała sobie wreszcie z tego sprawę i rozumie, że "nie ma czegoś takiego jak darmowa obrona"[44]. Interwencja w Iraku przyniosła Europie intelektualny impuls i uświadomiła, że "potęga gospodarcza niekoniecznie przekłada się na potęgę gospodarczą i polityczną"[45]. Zgodnie z naturalną konsekwencją logiki imperialnej, póki Europa opiera swoje poczucie bezpieczeństwa na Stanach Zjednoczonych, musi zgadzać się na ustępstwa. Jeśli chce mieć możliwość wpływania na USA musi "położyć na stół coś od siebie" - tym czymś jest siła militarna[46]. Warto w tym miejscu zauważyć, że Europa ma wszelkie możliwości i środki do stania się mocarstwem, jednak paradoksalnie, aby zrealizować swoje aspiracje musi nieco upodobnić się do USA: skończyć z wrogością wobec religii, uwolnić gospodarkę (zwlekanie z tym krokiem tylko spotęguje bolesne skutki koniecznych przemian) i poluzować nieefektywną biurokrację. Oczywiście, większy niż w USA stopień zbiurokratyzowania jest w tak zróżnicowanym narodowo tworze jak Unia Europejska niezbędny, ale skoro oświecenie odwołuje się do starożytności, to elity europejskie powinny pamiętać Tacyta, który powtarzał, że "im bardziej chore jest państwo, tym więcej jest w nim ustaw i rozporządzeń".

Jeśli chodzi o gospodarkę, Europa również nie musi powielać liberalnego modelu amerykańskiego, a jedynie uznać klęskę radykalnego socjalizmu (często komunizującego), który doprowadził do sparaliżowania potężnej przecież gospodarki. Dopiero po odrzuceniu tego socjalizmu i przeprowadzeniu refleksji nad własną tożsamością (to jest obecnie zadanie najważniejsze) będzie możliwy w Europie realny wzrost potęgi militarnej, umożliwiający Staremu Kontynentowi faktyczne, a nie formalne partnerstwo z USA i powrót do zbliżonej optyki postrzegania świata. Elity europejskie już teraz dostrzegają, że wraz z początkiem XXI wieku "samoobrona zaczyna się za granicą"[47], co pozwala mieć nadzieje na przyszłość.

(2) W USA priorytetem jest dziś opanowanie ambicji unilateralnych. Neokonserwatyści muszą zwrócić uwagę na przestrogę wspomnianego już Reinholda Niebuhra (ideowego ojca neokonserwatyzmu), który pisał: "Porządek musi być wprowadzany za cenę sprawiedliwości; jednak jest dość oczywiste, że jeśli poświęci się zbyt dużo sprawiedliwości dla wprowadzenia porządku, okaże się on zbyt dokuczliwy [dla innych], aby trwać. (…) Pierwszym zadaniem wspólnoty [światowej] jest opanowanie chaosu i stworzenie porządku; ale drugie zadanie jest równie ważne i musi być powiązane z pierwszym. Tym zadaniem jest pilnowanie, aby potęga stojąca na straży początkowej wspólnoty nie stała się tyranem. (…) Narody, szczególnie wielkie narody, są zazwyczaj zbyt dumne, by zrozumieć, że ich potęga może być zagrożeniem dla innych narodów. (…) [Ameryka] miota się między nastrojami całkowitej nieodpowiedzialności, a cynizmu. W pierwszym nastroju jest skłonna wyrzec się odpowiedzialności za swą potęgę, ponieważ boi się jej rozpadu. W drugim nastroju pokazuje nieokrzesaną dumę ze swej potęgi i cyniczne lekceważy wynikające z niej odpowiedzialności"[48]. Wydaje się, że w drugiej połowie XX wieku było to doskonale widoczne: lewica miała tendencję do popadania w nieodpowiedzialny izolacjonizm, natomiast prawica, gdy poczuła się pewniej u steru władzy, często dążyła po jakimś czasie do zmian rewolucyjnych.

USA muszą dziś zastosować szczyptę postmodernistycznego myślenia w planowaniu polityki długofalowej, bo gdy ich przewaga zbyt wielu krajom wyda się przytłaczająca, zjednoczą się one przeciw nim. Zbigniew Brzeziński, przestrzegając przed prowadzeniem zbyt radykalnej polityki, przytacza biblijną metaforę za Tomaszem z Akwinu: "Twierdza na górze nie może stać samotnie, rzucając złowieszczy cień na świat poniżej"[49].

Ciekawe, że tendencja do rzucania cienia na świat poniżej, czyli do popadania w metodologiczną skrajność, niekoniecznie musi być cechą polityki jedynie USA, ale prawdopodobnie dotyczy efektywnej polityki w ogóle. Jak zauważył Isaiah Berlin, władza nie mająca przeciwsiły, która mogłaby ją kontrolować, albo chociaż nadzorować, nieuchronnie ulegnie tendencji do nieliczenia się ze swymi przeciwnikami[50]. W tej sytuacji każda niemająca opozycji idea po pewnym czasie bezproblemowej implementacji może być przekształcona w monistyczną ideologię. To właśnie stało się z laicką ideologią europejską.

Coś podobnego dzieje się dziś z doktryną neokonserwatystów: nie musząc tracić czasu na walki z opozycją w kraju (która uległa marginalizacji) mają pole do działania, a do niedawna mieli też ogromne poparcie społeczne, zapewnione przez traumę 9/11, dającą zielone światło dla zdecydowanych działaniach unilateralnych.

Chociaż "zmienianie świata" jest wciąż popierane przez amerykańskie społeczeństwo, to neokonserwatyści przekonali się, że jeśli nie jest ono przedstawiane masom w cukierkowych barwach, okazuje się być czynnikiem podkopującym etyczną pewność siebie amerykańskiego demosu i powoduje, że zaczyna się on politycznie wahać. Ta zależność stanowi realny problem, ponieważ masy amerykańskie od zawsze żyją w ułudzie, że interes narodowy USA da się realizować nie naruszając interesów innych podmiotów stosunków międzynarodowych i konsekwentnie nie chcą sobie uświadomić, że "zdobywanie władzy i prestiżu zawsze pociąga za sobą naruszenie prestiżu i władzy innych"[51]. Gdy próbuje się im to wytłumaczyć, wręcz odruchowo odrzucają tą argumentację, natychmiast przenosząc swe nadzieje na drugą opcję polityczną. Neokonserwatyści, zgodnie z konstruktywną teorią rzeczywistości międzynarodowej Wendta, muszą więc wciąż pielęgnować ten mit. Przede wszystkim jednak muszą wyciszyć rewolucyjne nastroje w swoim gronie i zadbać o poprawę wizerunku[52].

V. PODSUMOWANIE

Zachód, jako całość cywilizacyjna, aby przetrwać potrzebuje silnych Stanów Zjednoczonych, nawet jeśli legitymizację doktryny Busha stworzyła niewidzialna ręka Machiavellego na bazie virtu, fortuna i necessita i założeniu, że wojna raz na jakiś czas jest korzystna. Zachód potrzebuje też silnej Europy, która mimo obecnego kryzysu tożsamości spowodowanego przez monizm ideowy ma wciąż szanse zadać kłam przepowiedni Edmunda Burke'a głoszącej, że w wyniku rewolucji francuskiej "chwała Europy zgasła na zawsze"[53]. Chwała może powrócić, ale tylko wtedy, jeśli Europa znajdzie długofalowe, a nie doraźne rozwiązania na nurtujące ją problemy.

Upadek spójności Zachodu oznaczałby katastrofę - aby tak się nie stało, konieczne jest utrzymanie aliansu Europy i Stanów Zjednoczonych. USA muszą dopuścić szczyptę rozumowania postmodernistycznego (czyli przekonania, że nie można wychodzić - jak trafnie ujmuje Norman Davies - "z żołnierzami przeciwko ideom"[54]) a także zrozumieć, że bez Europy nie udźwigną spuścizny cywilizacyjnej Zachodu oraz nie utrzymają światowego pokoju. Natomiast Europejczycy muszą zdać sobie sprawę z konsekwencji swojej militarnej słabości, ograniczeń politycznego postmodernizmu i utopijności mrzonek o państwie prawa zakorzenionym w metafizycznej próżni.

---------------------------------------
1. zob. Oswald Spengler, Zmierzch Zachodu, Warszawa 2001; Arnold Toynbee, Studium historii; PIW; Warszawa 2000; skrót D.C. Somervella;
2. zob. C.A. Beard,  M.R. Beard The Rise of American Civilisation, New York 1927;  M. Lerner, America As a civilization, New York, 1957;
3. za: Andrzej Filipiak, "Europa i Ameryka - dwie cywilizacje?", ZNAK 1/2005;
4. Ibidem; philosophia parennis (łac.) - filozofia wieczysta;
5. por. Michael Novak, On two wings. Humble faith and Common Sense at the American Founding, San Francisco 2002 (za: A. Filipiak, op. cit.);
6. obecnie coraz częściej pojawiają się porównania monizmu europejskiego do monizmu islamskiego, opierające się na spostrzeżeniu, że w kulturach tych występuje monizm społeczny i prawny, inaczej jedynie wypełniany:  w kulturze europejskiej jest to treść świecka, zaś w kulturze islamskiej - religijna (za: Chantal Delsol, "Francja w ogniu próby", wykład gościnny w WSE im. Tischnera w Krakowie, 10.04.2006);
7. Arnold Toynbee, Studium historii; PIW; Warszawa 2000; skrót D.C. Somervella;
8. Zachód jako USA i Europa;
9. A. Toynbee; op. cit., przedmowa J. Marzęckiego (str. 10);
10. za radykalny w działaniu, obcy kulturowo element należałoby uznać dzisiaj islam polityczny; co ciekawe, niezależnie od Toynbee'ego model cywilizacyjny oparty na samobójczej śmierci cywilizacji wysuwali inni badacze historii, jak np. William Durant (por. William and Ariel Durant, The Lessons of History, Simon & Schuster, New York 1968);
11. zob. "Rebuilding America's Defenses, Strategy, Forces and Resources For a New Century", A report of The Project of New American Century  http://www.globalpolicy.org/empire/analysis/2000/09newcentury.pdf  22.04.2006;
12. charakterystyce obu modeli poświęcona jest dalsza części pracy;
13. Robert Kagan, Potęga i raj; Studio EMKA, Warszawa 2003;
14. globalne tendencje geopolityczne przedstawia m. in. raport CIA "Mapping the Global Future": http://www.cia.gov/nic/NIC_globaltrend2020.html#contents 03.03.2006;
15. Jose Ortega y Gasset, Historical Reason, W. W. Norton, New York 1984;
16. Reinhold Niebuhr, The Children of Light and The Children of Darkness, 1944,1960 Charles' Scribner's Sons (s. 21-22);
17. chodzi tu o wspomniany wcześniej monizm ideowy apologetyczny wobec ratio;
18. za: Roger Scruton, Zachód i cała reszta, Zysk i S-ka 2002;
19. bardzo dobrze widać tę prawidłowość np. w Liście z Ameryki autorstwa Habermasa i Derridy, w którym ideologiczny sekularyzm, definiowany w opozycji do wartości amerykańskich oparty zostaje na połączeniu "racjonalizmu i historycyzmu, kantyzmu i heglizmu", z pominięciem wielu doniosłych osiągnięć cywilizacyjnych wieków wcześniejszych (zob. A. Filipiak, "Europa i Ameryka - dwie cywilizacje?", ZNAK 1/2005);
20. John Gray, Słomiane Psy, Książka i Wiedza, 2003 (s. 39-54); krytyka postmodernizmu przez Graya jest szczególnie ciekawa, ponieważ jest on myślicielem lewicowym;
21. zob. np. Amin Malouf, Zabójcze tożsamości, PIW 2002 (s. 73);
22. wystarczy przypomnieć choćby odrzucenie projektu Traktatu Konstytucyjnego przez Francję Holandię;
23. za: Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Wykłady z filozofii dziejów, PWN 1958, wstęp T. Krońskiego;
24. krytyka ta dotyczy pewnych, nieuniknionych dla dzieła o takim rozmachu klasyfikacyjnym, generalizacji; zarys mechanizmów historycznych wg Toynbee'ego można znaleźć w publikacji M. Kowalik "Arnold J. Toynbee. Zagrożenia i perspektywy Zachodu", "Annales UMCS" vol. XXVII (2002) http://www.annales.umcs.lublin.pl/I/2002/04.pdf 12.04.2006;
25. por. np. Pitirim A. Sorokin, Social and Cultural dynamics;
26. niezmiernie ciekawym przykładem takiego nieuprzedzonego sceptycyzmu jest postawa wybitnego francuskiego pisarza Andre Malreaux, który - sam będąc agnostykiem - obawiał się upadku cywilizacji zachodniej w przypadku braku rewizji jej stosunku do religii (zob. Pierre Bockel, "Metafizyka agnostycyzmu", "Więź" nr 7/8 1987); podobny nurt w obrębie filozofii egzystencjalnej prezentował np. Karl Jaspers z koncepcją rzeczywistości transcendentnej zjawiającej się człowiekowi w tzw. momentach krytycznych;
27. chodzi tu o dwa klasyczne dzieła: O demokracji w Ameryce Tocqueville'a oraz Bunt mas Ortegi;
28. Andrzej Bryk, "Historia Stanów Zjednoczonych", cykl wykładów w WSE im. Tischnera w Krakowie (2005);
29. Francis Fukuyama, Bernard-Henri Levy "Fukuyama kontra Levy", FORUM 16/2006, przedruk za "The American Interest";
30. Harold Bloom, "W co wierzą Amerykanie" EUROPA (77) 38/05 (21.09.2005);
31. gwarancje socjalne sprzyjają, w ogólnym rozrachunku, emograficznej stagnacji; jednym z motywów prokreacji jest zapewnienie sobie przez jednostkę bezpieczeństwa na przyszłość; w modelu socjalnym to poczucie bezpieczeństwa uzyskiwane jest dzięki ufności w opiekę państwa;
32. Robert Cooper, The post-modern state and the new world order, Demos Foreign Policy Centre, London 1996; postmodernizm (ponowoczesność) charakteryzuje się wg Coopera:
a) rozmywaniem się rozróżnienia na sprawy wewnętrzne i zewnętrzne,
b) wzajemnym wpływem i nadzorem pomiędzy państwami,
c) odrzuceniem siły jako sposobu prowadzenia sporów,
d) coraz mniejszym znaczeniem granic,
e) wzajemną otwartością i współzależnością;
33. Robert Cooper, "Państwo ponowoczesne" EUROPA (36) 2004;
34. Korzenie neokonserwatyzmu sięgają powojennego antykomunistycznego liberalizmu, którego przedstawiciele, w obawie przed radykalizacją lewicy związali się z ruchem konserwatywnym, stopniowo przejmując od niego intelektualne przywództwo, zachowując równocześnie swój wojowniczy styl i sekularyzm. Uważali się za spadkobierców tradycji liberalno-demokratycznej, w opozycji do tradycyjnych konserwatystów (teo- lub paleokonserwatystów); to przekonanie wyrazili zwięźle Brigitte i Peter Berger: "Można powiedzieć, że źródłem naszego konserwatyzmu nie jest wiara, lecz sceptycyzm". Niektórzy wciąż uważają, że nazwa "neokonserwatyści" nie jest zbyt adekwatna do rzeczywistości. Richard Perle, czołowy neokonserwatysta - a zarazem członek Partii Demokratycznej - uważa, że środowisku temu w rzeczywistości jest bliższe określenie "demokratyczny realizm" (zob. John Ehrman, Neokonserwatyzm, Zysk i S-ka, 2000);
35. Michael Ledeen, "Czerwonego już nic nie wybieli", FORUM (2/2005), przedruk za: "National Review";
36. Richard Perle, "Amerykanie wciąż mają w sobie wiele idealizmu", EUROPA (31) 2004;
37. na łamach "Foreign Affairs" pojawiają się opinie, że "neokonserwatyści chcą, żeby rząd USA prowadził permanentną światową rewolucję która ma więcej wspólnego z Trockim niż ze spuścizną po autorach amerykańskiej konstytucji". Ten typ krytyki wskazuje na cynizm, lewicowe korzenie neokonserwatyzmu oraz jego brak zakorzenienia w tradycji historycznej USA (zob. Dimitri Simes "America's Imperial Dilemma"; Foreign Affairs (XI/XII 2003);
38. ten typ oskarżeń wskazuje na żydowskie pochodzenie większości czołowych neokonserwatystów i uznanie przez nich państwa Izrael za głównego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie. Powoduje to, że tradycyjni konserwatyści, tacy nawet jak Russel Kirk, jeden z założycieli powojennego ruchu konserwatywnego, uważają, iż "nierzadko można odnieść wrażenie, że niektórzy wybitni neokonserwatyści uważają Tel Awiw za stolicę Stanów Zjednoczonych" (cyt. za: J. Ehrman, op. cit. (s.200); por. Richard Perle "Amerykanie wciąż mają w sobie wiele idealizmu" (op.cit.));
39. Według J.M. Marshalla "rzadko kiedy w historii Ameryki tak zwarta i wyróżniająca się grupa potrafiła wywrzeć tak decydujący wpływ na tak kluczowe zagadnienie, jak to uczynili neokonserwatyści w sprawie Iraku" (Joshua Micah Marshall, "Remaking the World - Bush and Neoconservatives"; Foreign Affairs (XI/XII 2003);
40. Jadwiga Staniszkis, "Państwo i neoimperium: dwie filozofie rządzenia w kontekście globalizacji", ARCANA 6/2004;
41. Erich Follath i in. "Utracona cześć Ameryki", FORUM (9/2006), przedruk za: "Der Spiegel" 20.02.2006;
42. Robert Kagan, Potęga i raj; Studio EMKA, Warszawa 2003, (s. 48);
43. Richard Perle, op. cit. ;
44. Robert Cooper, The breaking of nations; Atlantic Books, London 2003 (s. 165);
45. R. Kagan, op.cit.;
46. R. Cooper, The breaking of nations, (op. cit.);
47. Ibidem;
48. R. Niebuhr, op. cit. (s.168, 178-180, 185);
49. Zbigniew Brzeziński, "Przywództwo, czy dominacja", ZNAK (VII-VIII/2004);
50. zob. Isaiah Berlin, Two concepts of liberty;
51. R. Niebuhr, op. cit. (s.20);
52. Teoria konstruktywizmu rozwijana przez Wendta, obecnie namaszczana w USA na teorię przyszłości głosi, że system międzynarodowy to intersubiektywna świadomość ludzka - gdy zmieniają się elementy ludzkiej świadomości, zmienia się też cały system. Fundamentem polityki jest ludzka świadomość, a nie rzeczywistość, której obraz w dobie globalizacji jest zawsze zniekształcony z racji selektywności przekazu faktów (zob. Alexander Wendt Social Theory of International Politics, Cambridge University Press 1999);
53. Edmund Burke, Rozważnia o rewolucji we Francji, ZNAK 1994 (s. 93);
54. wywiad z Normanem Daviesem: "Z żołnierzami przeciwko ideom", ZNAK (VII-VIII/2004).

Autor pracy pt. "Transatlantyckie Katharsis" (plik PDF) - Grzegorz Lewicki jest jednym z laureatów konkursu na najlepszą pracę dotyczącą stosunków transatlantyckich organizowanym przez Portal Spraw Zagranicznych psz.pl oraz Centrum Stosunków Międzynarodowych.