Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Konarski: Uczta sępów

Maciej Konarski: Uczta sępów


06 luty 2006
A A A

Wojna domowa w Demokratycznej Republice Kongo (d. Zair) nie jest zbyt dobrze znana światowej opinii publicznej. Tymczasem specjaliści oceniają, że świat nie widział bardziej krwawego konfliktu zbrojnego od 1945 r. Wojna, w której w szczytowym momencie uczestniczyło sześć sąsiednich państw pochłonęła już ponad 4 miliony ofiar – zabitych w walce, zamordowanych, najczęściej jednak zmarłych z głodu i chorób – a podczas jej trwania popełniano chyba wszystkie możliwe zbrodnie. Trwający z przerwami od 1994 r. konflikt zdestabilizował ponadto region afrykańskich Wielkich Jezior i doprowadził Demokratyczną Republikę Kongo do faktycznego upadku jako państwa, z którego podnosi się ona bardzo powoli. Mimo formalnego zakończenia wojny w grudniu 2002 r., wciąż ginie tam 38 tys. ludzi miesięcznie.

Każdy z aktorów tego konfliktu miał rzecz jasna ideologiczną podbudowę dla swych zbrodni. Wszystkie strony szermowały podczas jego trwania szczytnymi hasłami, spośród których „demokracja”, „sprawiedliwość” i „samoobrona” były chyba najczęściej przytaczane. Obserwatorzy z zewnątrz często byli z kolei skłonni szukać przyczyn wojny w plemiennych i kulturowych różnicach, w secesjonizmie poszczególnych prowincji, w międzynarodowych ambicjach przywódców sąsiednich państw. Wszystko to bez wątpienia prawda, lecz nie można zrozumieć specyfiki kongijskiego konfliktu bez uwzględnienia jeszcze jednego elementu. Nie odkryję Ameryki przypominając stare przysłowie, że „Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”.
Tak też było i w Demokratycznej Republice Kongo. Ten wyjątkowo bogaty w naturalne surowce kraj stał się łakomym kąskiem dla sępów wszelkiego autoramentu, które wykorzystywały trwający w nim chaos do nabijania swojej kieszeni. Walka państw o zyski ze złóż kongijskich surowców, chciwość lokalnych watażków, interesy międzynarodowych kompanii górniczych – to wszystko stanowiło powód, dla którego 4 miliony ludzi musiało zginać. O tym, „przyziemnym”, aspekcie kongijskiej wojny będzie mówił ten artykuł.

Łakomy kąsek

Kongo jest krainą wyjątkowo obficie obdarowaną przez naturę. Cenne i rzadkie surowce naturalne występują w niej tak licznie, że określa się ją jako „Geologiczny skandal”. Kongijska ziemia skrywa złoża miedzi, cynku, kobaltu, srebra, złota, diamentów, manganu i uranu. Występują tu również obficie german, srebro, ołów, żelazo.
Warto przede wszystkim zwrócić uwagę na dwa surowce: Pierwszym z nich jest miedź, której złoża ciągną się tzw. „Pasem Miedzianym” („Copperbelt”) aż do Zambii. W roku 1979 ówczesny Zair zajmował pierwsze miejsce w świecie pod względem wydobycia miedzi, które wynosiło wówczas 500 tys. ton rocznie. Drugim jest rzadko występujący kobalt. Kongo przez wiele lat zajmowało pierwsze miejsce w jego produkcji. Nawet obecnie, mimo opłakanej sytuacji, zajmuje drugie miejsce w świecie. Trzecim są z kolei diamenty, których DRK jest według niektórych źródeł czwartym w świecie nawiększym producentem.
Kongo oprócz surowców posiada jeszcze znaczny potencjał hydroelektryczny, którego właściwa eksploatacja mogłaby uczynić z kraju „elektrownię” całej środkowej Afryki. Demokratyczna Republika Kongo posiada ponadto doskonałe warunki do rozwoju rolnictwa.

Historia uczy jednak, że obfitość darów natury nie musi jednak pociągnąć za sobą ekonomicznej i politycznej pomyślności, często nawet wprost przeciwnie. Tak też było w przypadku Konga. Pierwszy raz okazało się to z całą jasnością w drugiej połowie XIX wieku gdy jego bogactwa – podówczas głównie kość słoniowa i kauczuk - przyciągnęły doń zachodnich kolonizatorów. Kongo uzyskał w swe posiadanie sprytny i energiczny król Belgii – Leopold II. Drobnymi krokami, pod pretekstem działań kulturalnych, naukowych i abolicyjnych, rozciągał swoje wpływy na tą krainę, umiejętnie rozgrywając animozje pomiędzy głównymi mocarstwami kolonialnymi. Celem zbadania wnętrza Czarnego Lądu i walki z niewolnictwem zwoływał geograficzne konferencje, zakładał towarzystwa naukowe, a wreszcie w powołał Międzynarodowego Towarzystwa Kongo. W 1878 roku przeciągnął nawet na swoją stronę znanego podróżnika Henry’ego Mortona Stanleya, który w czasie wypraw (finansowanych, rzecz jasna, przez króla Leopolda) podpisywał z władcami afrykańskimi układy o uznaniu zwierzchnictwa Międzynarodowego Towarzystwa Kongo. Konferencja berlińska (1884-1885 r.) zaakceptowała te podboje, uznając Leopolda II za suwerena tzw. Wolnego Państwa Kongo, połączonego unią personalną z Belgią. W 1908 roku Leopold scedował Kongo i od tego momentu stało się ono oficjalnie kolonią belgijską pod nazwą Kongo Belgijskie.
Za rządów Leopolda II eksploatacja surowców i ludności Konga przybrała szokujące nawet jak na ówczesne standardy rozmiary. Częstą praktyką było np. wydawanie tubylcom nakazów corocznego dostarczania odpowiednich kontyngentów kauczuku i kości słoniowej. W razie opóźnień do wiosek wysyłano zazwyczaj ekspedycje karne tzw. „askarisów” (miejscowi w służbie belgijskiej), którzy nierzadko jako dowód swej interwencji przynosili ucięte ręce opornych… Lepopold II nie bez kozery uzyskał przydomek „rzeźnika z Kongo”, a Joseph Conrad nie bez powodu właśnie w Kongu umieścił akcję swej słynnej powieści „Jądro Ciemności”.

Następnym razem bogactwa naturalne przyniosły Kongu serię nieszczęść w latach 60-tych XX wieku. W chaosie jaki zapanował po wycofaniu się belgijskich kolonizatorów (1960 r.) najbogatsza w surowce i najbardziej uprzemysłowiona z prowincji – Katanga – ogłosiła secesję, nie chcąc swymi bogactwami łożyć na rozwój biedniejszych części Konga. Przyniosło to trwającą dwa lata krwawą wojnę domową, zakończoną ostatecznie ponownym wcieleniem Katangi do Konga. Mimo to jeszcze dwukrotnie (1977 i 1978 r.) wybuchały tam powstania przeciwko władzy centralnej.
Po opanowaniu chaosu pierwszych lat niepodległości, władzę w państwie (którego nazwę przemieniono na Zair) przejął generał Mobutu Sese Seko. Rządził nim dyktatorsko przez ponad 30 lat, a lata te zapisały się w historii Zairu jako okres terroru i niewyobrażalnej wprost korupcji. Mobutu rządził z poparciem zachodnich państw (które wspierał w zimnowojennej rywalizacji) i zachodnich koncernów (którym udzielał lukratywnych kontraktów na wydobycie surowców), wzbogacając kilkuset przyjaciół, popleczników, krewnych – i rzecz jasna samego siebie. Jego protektorzy przymykali na to oko, a zwykli mieszkańcy Zairu żyli w tym tak teoretycznie bogatym kraju w potwornej nędzy. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść…

{mospagebreak} 

Najkrwawsza wojna od 1945 roku…

Kongijska tragedia bierze swój początek w 1994 r. i jest bezpośrednio powiązana z dokonanym wtedy ludobójstwem w sąsiedniej Rwandzie. Wówczas to po przegranej wojnie domowej na terytorium Zairu schroniło się ok. 3 mln. członków plemienia Hutu z Rwandy. Uciekli oni z kraju obawiając się zemsty zwycięskich rebeliantów za wymordowanie ok. 937 tys. członków plemienia Tutsi. Stłoczeni w prymitywnych obozach we wschodnich prowincjach Zairu (gdzie utworzyli swoiste quasipaństwo) marli teraz tysiącami z głodu i chorób.
W raz z nimi w Zairze schronili się też członkowie odpowiedzialnej za ludobójstwo dawnej armii rządowej i milicji „Interahamwe”. Nie zaprzestali oni walki z rządzącymi Rwandą Tutsimi atakując ich z baz położonych w Zairze, a zarazem rozpoczęli napaście na zamieszkujący Zair odłam Tutsich (Banyamulenge). Na rezultaty nie trzeba było długo czekać – na wschodni Zair spadła inwazja wojsk rwandyjskich i ugandyjskich.

Rwandyjska inwazja zachwiała kruchą stabilnością Zairu, pogrążonego w nędzy, zamieszkiwanego przez blisko 200 plemion i rządzonego przez podstarzałego i śmiertelnie chorego Mobutu Sese Seko. Pod patronatem Rwandy i Ugandy zairska opozycja (głównie miejscowi Tutsi) ruszyła na Kinszasę. W maju 1997 r. Mobutu został obalony, a władzę w państwie przejął z błogosławieństwem sąsiadów przywódca rebelii - Laurent Kabila. Kabila zawiódł jednak nadzieje swych mocodawców. Mimo, iż był prezentowany jako mąż opatrznościowy dla Zairu (odtąd Demokratyczna Republika Kongo) nie zdołał objąć całkowitej kontroli nad krajem i wykazał się nieudolnością w rządzeniu. Przede wszystkim jednak, po zwycięstwie odwrócił się plecami do swych zagranicznych protektorów i kongijskich Tutsich.

W rezultacie, w 1998 r. Rwanda, Uganda i Burundii (tworzące tzw. „Koalicję Wielkich Jezior”) ponownie zaatakowały terytorium Konga i wspólnie z miejscowymi Tutsimi zmontowały kolejną rebeliancką koalicję, tym razem przeciw Kabili. Po stronie zagrożonego prezydenta opowiedziały się z kolei Angola, Namibia i Zimbabwe. W krwawej wojnie domowej – w walkach oraz z powodu głodu i chorób - śmierć poniosło wedle szacunkowych obliczeń ponad 4 miliony ludzi. Dopiero zawarcie pokoju w grudniu 2002 r. doprowadziło do częściowego zakończenia walk i wycofania obcych wojsk z Konga. Do dziś jednak znaczne obszary Demokratycznej Republiki Konga pozostają de facto poza kontrolą rządu władane przez lokalnych „panów wojny”.

Uczta sępów

Poza politycznymi i etnicznymi przyczynami, wojna ta kryła też za sobą całkiem prozaiczne przyczyny natury ekonomicznej. Surowce Konga stanowiły bowiem zbyt łakomy kąsek by przejść obok niego obojętnie.

Eksploatacja zasobów Konga rozpoczęła się już w 1994 r. gdy wschodnią część kraju zalały masy rwandyjskich uchodźców z plemienia Hutu. Ok. 3 mln. uciekinierów stworzyło w tym rejonie swoje własne quasi państwo i by przeżyć rabunkowo eksploatowało miejscową florę i faunę. Pojawienie się w tym regionie milionów ludzi i postępujące ich śladami wycinanie lasów, masowe wybijanie zwierzyny leśnej, prymitywne i wyjaławiające ziemię metody upraw – wszystko to wpłynęło katastrofalnie na miejscowy ekosystem, który do dziś nie może się otrząsnąć po dokonanych wtedy szkodach.

Prawdziwy rabunek rozpoczął się jednak w momencie gdy wojna domowa wybuchła na całego. Rebeliancka armia Laurenta-Désiré Kabili – „Sojusz Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga” (AFDL) miała za sobą militarne wsparcie sąsiednich Rwandy i Ugandy. Wojska tych państw wspierane przez miejscowy odłam plemienia Tutsich opanowały wschodnie prowincje Konga i zainstalowały swych popleczników w kluczowych urzędach i przedsiębiorstwach w tym rejonie. Rozpoczął się masowy rabunek surowców mineralnych, bydła, produktów rolnych, drewna dokonywany przez wojsko. Za nim z kolei pojawiła się pierwsza, nieznana tu dotychczas fala „nowych biznesmenów” mówiących po angielsku lub językiem Kinyarwanda. Kabila podpisał z nimi serię umów dających ogromne przywileje. W ich wykonaniu eksploatacja przybrała już bardziej zorganizowany charakter.

Kabila z pomocą sąsiadów obalił generała Mobutu i został w 1997 r. nowym prezydentem Zairu, przemianowanego teraz na Demokratyczną Republikę Kongo. Jego faktyczna władza byłą jednak dość iluzoryczna, stał się bowiem więźniem rwandyjskich, ugandyjskich i burundyjskich Tutsi, których sam wybrał na kluczowe stanowiska. Był też zakładnikiem rwandyjskich wojsk, mocno osadzonych w Kinszasie.
Kabila zaczął jednak łamać umowy podpisane z dawnymi sprzymierzeńcami: Musevenim, Kagame i Buyoya, przywódcami Ugandy, Rwandy i Burundi. Umowy te dotyczyły rachunku, który Kongo miało zapłacić za pomoc otrzymaną w wojnie wyzwoleńczej, a także problemu granic. 27 lipca 1998 r. zdecydował się też odesłać do domów cały rwandyjski kontyngent.
Doprowadziło to do wznowienia konfliktu. O ile jednak motywacje przywódców państw dotyczyły zazwyczaj kwestii politycznych i strategicznych, o tyle wyżsi rangą oficerowie armii rwandyjskiej i ugandyjskiej parli do wojny, gdyż umożliwiała im ona krociowe zyski. Wg raportu przedstawionego Radzie Bezpieczeństwa ONZ, na kilka miesięcy przed wznowieniem wojny ugandyjski generał Salim Saleh wraz ze starszym synem prezydenta Museveniego pojawili się na okupowanych terytoriach by zorganizować system kontroli nad wszelkimi występującymi w tym rejonie bogactwami naturalnymi, która służyła ich prywatnym interesom.

Wznowienie konfliktu doprowadziło do rozpoczęcia polityki rabunku i eksploatacji na ogromną skalę. Prowadzono ją na dwa, następujące po sobie i uzupełniające się sposoby:

  • Pierwszą fazą był masowy rabunek. Wojska okupacyjne z Rwandy, Burundi i Ugandy oraz wspierający ich rebelianci z „Kongijskiego Ruchu na rzecz Demokracji” (RDC) na okupowanych przez siebie obszarach wschodniego Kongo masowo rabowali surowce mineralne, bydło, produkty rolne, drewno czy pieniądze. Zdobyte dobra częściowo transferowano do rodzinnych krajów, a częściowo lądowały one w kieszeniach lokalnych dowódców i żołnierzy.
  • Następna faza to systematyczna i zorganizowana eksploatacja. Na okupowanych obszarach dokonywano rabunkowego wydobycia cennych surowców mineralnych. Rabunek ten odbywał się z pogwałceniem zarówno prawa Demokratycznej Republiki Kongo jak i prawa międzynarodowego.

Obie fazy tego rabunku można zobrazować na kilku przykładach. Między listopadem 1998 r. a kwietniem 1999 r. w prowincji Kiwu Ruandyjczycy i ich sojusznicy z RDC skonfiskowali siedmioletni urobek miejscowego zagłębia górniczego SOMINKI. Około 2 do 3 tys, ton cynku i 1,5 tys, ton kobaltu zostało zrabowanych i przetransportowanych do Rwandy. W styczniu 199 r. Ruandyjczycy dokonali w innej prowincji masowej konfiskaty nasion kawy, rabując ok. ich 200 ton i doprowadzając do bankructwa miejscowych producentów.
Ugandyjczycy nie byli lepsi. Na okupowanych przez siebie obszarach, mimo ostrzeżeń geologów dokonywali rabunkowego wydobycia złota z użyciem dynamito. W wyniku jednej tylko takiej akcji śmierć poniosło (wg danych Human Rights Watch) ok. 100 górników. Rebelianci często z kolei rabowali miejscowe banki, jednorazowo konfiskując sumy przekraczające 500 tys. dolarów.

Na okupowanych obszarach rychło zainstalowały się firmy z Rwandy, Burundii i Ugandy, zazwyczaj silnie powiązane z tamtejszymi reżimami. Wraz z wojskami okupacyjnymi utworzyły monopolistyczną siatkę, kontrolującą każdą dziedzinę życia gospodarczego we wschodnim Kongo, bezlitośnie eksploatując miejscową ludność.
Z błogosławieństwem władz dokonywano rabunkowego wydobycia surowców i wycinania lasów. Często korzystano przy tym darmowej siły roboczej „organizowanej” przez wojsko, w tym również dzieci. Eksploatacji dokonywano bez najmniejszego choćby uwzględnienia jej wpływu na środowisko naturalne. Dla przykładu na obszarze bogatego w Kobalt parku narodowego Kahuzi-Biega okupację przeżyły zaledwie 2 z 350 żyjących tam wcześniej rodzin słoni…

Dla państw „Koalicji Wielkich Jezior” wojna w Kongu oznaczała krociowe zyski. Uganda jeszcze w 1995 r. eksportowała złoto o wartości 23 mln. dolarów. Dzięki dokonywanemu w Kongo rabunkowi wartość tego eksportu wzrosła w 1999 r. do 105 mln. dolarów. Przed wojną ten kraj prawie nie był znany jako eksporter diamentów (w 1997 r. jego wartość nie przekraczała 200 tys. dolarów). Po wybuchu wojny sprzedano za granicę diamenty o wartości ponad 1,2 mln. dolarów. Przykłady można by zresztą mnożyć.
Nie inaczej było w przypadku pozostałych okupantów. Przemysł wydobywczy Burundi i Rwandy w gospodarce tych krajów zajmuje ostatnie miejsce ale prywatne eldorado jakie stworzyły sobie w Kongu zmieniło tą sytuację. W Rwandzie eksport diamentów wzrósł podczas trwania wojny dwukrotnie, eksport złota ponad dziesięciokrotnie.
Rwanda obok organizowania i zarządzania swą produkcją, przyciągała do swej strefy całą kontrabandę. To właśnie fakt, że z powodu nałożonego na Burundii (po zamachu stanu) embarga przemyt skoncentrował się w Kigali sprawił, że mimo wspólnej koncepcji politycznej Tutsi, Rwanda i Burundi rozluźniły w trakcie trwania wojny swój sojusz.
Nie należy się więc dziwić, że małe i biedne państewka w rodzaju Rwandy, Ugandy czy Burundi mogły sobie pozwolić na wieloletnią, kosztowną wojnę. Prezydent Rwandy Paul Kagame wprost określił konflikt w DRK jako „samofinansującą się wojnę”.

Choć największy udział w rozkradaniu bogactw Konga mieli okupanci z „Koalicji Wielkich Jezior”, to nie było ono tylko ich domeną. Rząd prezydenta Kabili, a po jego śmierci jego syna Josepha również wykorzystywał zyski z nielegalnego handlu surowcami do finansowania swych działań. Przede wszystkim zyski z wydobycia złota, diamentów i innych bogactw naturalnych służyły Kabili do opłacania pomocy swych zagranicznych sojuszników. O ile bowiem Angola i Namibia wsparły rząd w Kinszasie głównie z powodów politycznych, o tyle reżim prezydenta Mugabe z Zimbabwe kierował się motywami czysto ekonomicznymi i za militarną pomoc kazał sobie słono płacić.

Nielegalna eksploatacja i handel surowcami stał się też podstawą funkcjonowania rozmaitych pozapaństwowych organizacji zbrojnych, które w wyniku wojennego chaosu opanowały znaczne połacie Konga. Zyski z tego procederu stanowią podstawę ich egzystencji i główne źródło z którego zakupywana jest broń. Podobnie jak w przypadku wojen w Liberii i Sierra Leone popularne stało się tzw. „finansowanie równoległe” – tzn. zakup broni bezpośrednio za złoto i diamenty.

Aby nie było wątpliwości – nielegalne wydobycie i handel surowcami to nie tylko rozkradanie bogactw Konga. To również brutalna walka o miejsca występowania złóż, niewolnicza praca dorosłych i dzieci i permanentne przedłużanie konfliktu, który przynosił walczącym tak wielkie zyski, że długo nikomu nie opłacało się zawarcie pokoju. Fundusze uzyskane tą drogą pozwalały także na przedłużanie konfliktu, gdyż bez nich żadna ze stron nie byłaby w stanie prowadzić go tak długo.
W praktyce oznaczało to śmierć 4 milionów ludzi, często mordowanych lub wypędzanych ze swych domów tylko dlatego, że zamieszkiwali obszary występowania bogactw naturalnych. Dotyczy to zwłaszcza Pigmejów.

{mospagebreak} 

Wielkie interesy i jeszcze większe zaniedbania

Aby strony konfliktu mogły zyskiwać na rozkradaniu bogactw Konga nie wystarczyło jedynie je eksploatować. Surowce trzeba przecież wywieźć z Afryki i sprzedać na światowych rynkach. I tu otworzyło się wielkie pole do popisu dla międzynarodowej przestępczości, która ochoczo nawiązała kontakty z elitami państw „Koalicji Wielkich Jezior” i pośredniczyła w kontrabandzie nielegalnie wydobywanych surowców. Centrum tego procederu stanowiły Kigali i Kampala. Nie była to zresztą jedynie domena mafii. Rozmaite prywatne i państwowe firmy w rozmaity sposób współpracowały ze stronami konfliktu czerpiąc z tego krociowe zyski. Nielegalnie wydobyte surowce bez większego problemu sprzedawano na rynkach światowych. Dla przykładu żadne ze światowych centrów obrotu diamentami – wliczając to najważniejsze giełdy w Antwerpii i Londynie nie wymagało certyfikatu pochodzenia sprzedawanych towarów… Dopiero w lipcu 2000 r. Międzynarodowe Stowarzyszenie Producentów Diamentów (IDMA) podjęło pewne nieśmiałe kroki by ukrócić ten proceder.
Nie trzeba było jednak koniecznie osobiście brudzić sobie rąk by zarobić na kongijskim konflikcie. Raport ONZ donosi bowiem, że w pierwszej fazie wojny nowojorski „Citibank” pośredniczył w finansowaniu Laurenta Kabili i jego rebeliantów przez władze Rwandy.

O wiele ważniejsza i bardziej kontrowersyjna jest jednak kwestia roli międzynarodowych konsorcjów górniczych w wywołaniu i przedłużaniu wojny w Demokratycznej Republice Kongo. Już w r. 1996, gdy rebelianci AFDL triumfalnie zbliżali się do Kinszasy media przedstawiały gospodarcze znaczenie ich sukcesów. Ujawniły też głównych aktorów, którzy dotąd byli w ukryciu - wielkie grupy finansowe i przemysłowe zainteresowane eksploatacją zasobów kopalnianych Konga: Consolidated Eurocan Venture (członek wielkiego konsorcjum górniczego Lundin Group), Barrick Gold Corporation (BGC), zajmująca drugie miejsce w świecie pod względem wydobycia złota, i Anglo American Corporation (AAC) z RPA, najważniejsza firma wydobywcza na świecie poza sektorem naftowym. Pojawiły się też przedsiębiorstwa „drugoligowe” American Mineral Fields Inc. (AMFI) i sprzymierzoną z nią American Diamond Buyers, oraz inne spółki amerykańskie, kanadyjskie, południowoafrykańskie, ugandyjskie, belgijskie i izraelskie.

Po upadku reżimu Mobutu niektóre z porozumień jego rządu z pewnymi kartelami zostały przez nowych panów potwierdzone, inne zaś anulowane i zawarte z innymi spółkami. Transnarodowe firmy wydobywcze były zainteresowane tylko zdobyciem jak najlepszych koncesji na wydobycie złota, diamentów, manganu, uranu, miedzi i itp. więc chętnie finansowały ruch rebeliancki. Już 1 grudnia 1996 r. podpisano porozumienia między Consolidated Eurocan Venture a rządem kongijskim pod przywództwem Leona Kengo wa Dondo, dotyczące wydobycia miedzi i kobaltu w Katandze.

Szczególną rolę w konflikcie odegrał jednak mało znany American Mineral Fields Inc. (AMFI). Ta powstała w 1995 r. korporacja, skupiała liczne firmy z USA zainteresowane budową platformy orbitalnej, która miała zastąpić rosyjską stację MIR. Realizacja tego projektu, którego wymagała ogromnej ilości rzadkich i cennych metali, jak kobalt, wolfram i złoto, a wszystkie one znajdują się w Kongo. Już w marcu 1997 r., po zdobyciu Kisangani przez sił Kabili kierownicy AMFI otworzyli w Gomie biura, by nawiązać kontakt przywódcami rebeliantów.
16 kwietnia 1997 r. miesiąc po wkroczeniu Kabili do Kinszasy, nowe władze podpisały trzy porozumienia z AMFI. Projekt opiewał na sumę 1,5 mld dolarów. Porozumienia obejmowały m.in.:

  • Kontrakt na wydobywanie miedzi i kobaltu w rejonie Kolwezi (Katanga) wart 200 mln. dolarów.
  • Kontrakt na stworzenie infrastruktury do wydobywania kobaltu w rejonie Kipushi, wart 30 mln. dolarów
  • Pozwolenie na inwestycje w eksploatacje złóż cynku w rejonie Kipushi wartą 550 mln. dolarów
  • Zgodę na sprzedaż AMFI spółki „Gecamines” – jednej z głównych państwowych firm wydobywczych.

 

Jedno z głównych źródeł biznesowych sukcesów AMFI to dobre stosunki między jego kierownictwem, a przywódcami „Koalicji Wielkich Jezior” - Musevenim, Kagame, Buyoya i Kabilą. Kontakty te sięgają okresu sprzed 1995, czyli roku powstania AMFI. Współpraca między jednym z kierowników tego konsorcjum (Jean-Raymond Boulle) z tandemem Museveni - Kagame poprzedzała jeszcze śmierć prezydentów Habyarimana z Rwandy i Ntaryamira z Burundi w samolocie strąconym w nocy 6 kwietnia 1994 nad Kigali. Niektórzy sugerują, że aby dokonać takiego „wyczynu”, potrzebne było poparcie polityczne, umożliwiające dostęp do wyszukanych środków technicznych - zwłaszcza telekomunikacyjnych - i do rakiet. Te środki i gwarancje mogła załatwić jedynie AMFI.
Można więc zakładać, że w roku 1995, gdy oficjalnie zostało utworzone to konsorcjum, wszystkie plany dotyczące Konga i innych krajów w Regionie Wielkich Jezior były już przygotowane, strategia ustalona, a środki finansowe, logistyczne i wojskowe zorganizowane.

Kabila okazał się jednak nielojalny wobec swych sponsorów i zrewidował zawarte z AMFI kontrakty na rzecz Anglo American Corporation (AAC) z RPA. Nic więc dziwnego, że AMFI znalazło się później w gronie sponsorów walczących z Kabilą kongijskich Tutsich i ich zagranicznych mocodawców. Za wojskami ugandyjskimi we wschodnim Kongu pojawiły się też ponownie kanadyjskie firmy - Barrick Gold Corporation i Heritage Oil & Gas.
Siły rządowe też mogły liczyć na swych sponsorów. W zamian Ridgepointe Overseas Developments of British Virgin Islands - firma powiązana z reżimem Zimbabwe uzyskała bardzo korzystne kontrakty z kongijskim „Gecamines”. Tak to już kręci się ten świat…

Zamiast zakończenia

Mógłbym pokusić się teraz o małe podsumowanie, myślę jednak że fakty przemawiają same za siebie. Zacytuje wiec powiedzenie mieszkańców Konga – „Gdybyśmy nie byli tak bogaci, bylibyśmy znacznie szczęśliwsi…”.

Źródła:

„Report of the Panel of Experts on the Illegal Exploitation of Natural Resources and Other Forms of Wealth of the Democratic Republic of the Congo (S/2001/357)”

Pascal Boniface – „Atlas wojen XX wieku”

„Wojna w Kongo – czyj interes?” („My a trzeci świat”, Nr 10 (64), listopad-grudzień 2002)

Colette Braekman – “The Looting of the Congo” (“New Internationalist magazine”, Maj 2004)

„Democratic Republic of Congo. Diamond Mining and Conflict” (www.american.edu)

Pierre Baracyetse -„The Geopolitical stakes of the international mining companies in the Democratic Republic of Congo (ex-Zaire)”

www.hrw.org (oficjalna strona Human Rights Watch)

BBC

www.wikipedia.org