Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Staniul: Sęp, głodujące dziecko i koszmary reportera


21 kwiecień 2009
A A A

Tego zdjęcia się nie zapomina. Sęp skrada się za głodującym dzieckiem. Miliony płakały oglądając fotografię. Kevin Carter, rok po uchwyceniu tego obrazu, popełnił samobójstwo. Zapłacił najwyższą cenę za to, że nie odwracał wzroku.

Sudańska dziewczynka chwiejmy krokiem zmierza do punktu żywnościowego. Trudno ocenić jej wiek. Nie jest chuda, jest przerażająco wychudzona. Ciemna skóra opina się na drobnym szkielecie, który z trudem dźwiga nieproporcjonalnie dużą główkę. W pewnym momencie braknie jej sił, przykuca na środku wypalonej słońcem łąki. Jest głodna, wycieńczona, odwodniona. Bez opieki.

Bacznie przygląda jej się sęp, ptaszysko z ogromnymi skrzydłami i zakrzywionym dziobem. W tej scenie wygląda niczym stwór z piekieł. Na dziecko zwrócił uwagę również Kevin Carter, młody, lecz popularny już fotoreporter z RPA. Przyleciał tu wraz ze znajomym fotografem Joao Silvą, podpięli się pod ekipę z ONZ. Nigdy wcześniej nie widział na własne oczy ofiar klęski głodu.

Image 

Kevin z aparatem przy twarzy czeka, aż sęp, szykując się do ataku, rozłoży skrzydła. Taki obraz poruszyłby miliony, wyrył się w pamięci każdego człowieka, który zobaczyłby to zdjęcie. Byłby jak oskarżycielski palec wymierzony w każdego, kto bez opamiętania zanurza się w konsumpcyjnym stylu życia. We mnie, w Ciebie, w nich.

Ptaszysko jednak tylko obserwuje, ani drgnie. Jest cicho. Ta cisza musi być przerażająca, trudniejsza do zniesienia niż najbardziej natarczywy hałas. Carter po 20 minutach nie wytrzymuje napięcia i robi mniej efektowną fotografię niż planował. Nie szkodzi, to zdjęcie i tak wstrząśnie światem. Ten bezruch zapiera dech w piersi.

Kevin przegania stwora. Dziewczynka chwiejnym krokiem rusza w swoją stronę. Czy dotarła? Nie wiadomo. Jej rozwój został całkowicie zaburzony przez niedożywienie we wczesnych latach życia, więc nawet jeśli nadal żyje…

Susan D Moeller w książce “Compassion Fatigue: How the Media Sell Disease, Famine, War and Death” pisze, że po tym wydarzeniu Carter ,,usiadł pod drzewem, rozmawiał z Bogiem, płakał i myślał o swojej córce, Megan”.

Był to 11 marca roku 1993. Nieco ponad rok później, w maju 1994 roku, za fotografię dziewczynki z Sudanu i sępa Carter otrzymał nagrodę Pulitzera.

Minęły dwa miesiące. 27 lipca 1994 roku ciało fotografa odnaleziono w jego pick-upie. Popełnił samobójstwo, zatruł się toksycznymi gazami. Miał 33 lata, osierocił córkę. Napisał kilka pożegnalnych słów do rodziny i bliskich.

Nie wyciągajmy jednak łatwych konkluzji.

Droga do zatracenia

W 1993 roku Carter nie był nowicjuszem. Wcześniej już widział i fotografował niewyobrażalne cierpienie i okrucieństwo. Od 1984 roku udokumentowywał południowoafrykański apartheid. Był pierwszym fotoreporterem, który zrobił zdjęcia tzw. naszyjnikowania (ang. necklacing). Była to metoda zabijania polegająca na wciśnięciu na klatkę i ramiona ofiary nasączonej benzyną opony samochodowej tak, by nieszczęśnik nie miał możliwości ucieczki z pułapki. Po podpaleniu gumy, człowiek żyje jeszcze około 20 minut, umiera w mękach. W latach 80. i 90. w RPA używały tej metody obie strony konfliktu.

- Byłem przerażony tym, co oni robili. Byłem przerażony tym, co ja robiłem. Ale po jakimś czasie ludzie zaczęli rozmawiać o tych zdjęciach… Wtedy poczułem, że to co robię może wcale nie jest takie złe. Bycie świadkiem czegoś tak okropnego wcale nie musi być złym czynem – powiedział potem w jednym z wywiadów.

Carter wybijał się spośród innych fotoreporterów nie tylko talentem i odwagą, ale także tym, iż pokazywał apartheid z obu stron. – Życie niektórych białych również jest utrudnione lub nawet zniszczone przez ten eksperyment społeczny – mówił swojemu szefowi Scottowi MacLeaodowi – chcę pokazać także tą stronę apartheidu.

Carter zajmował się sytuacją w RPA wraz z trójką przyjaciół-reporterów - Kenem Oosterbroekiem, Gregiem Marinovichem i Joao Silvą. Prasa nazywała ich grupę Bang Bang Club. Oosterbroek i Carter byli sobie najbliżsi, Kevin traktował Kena jak mentora. – Byli kompletnymi przeciwieństwami. Ken miał kochającą żonę i ułożone życie. Carter skakał od romansu do romansu i samotnie wychowywał nieślubną córkę. – wspominał magazynowi „Time” James Natchwey, wieloletni współpracownik Bang Bang.

W 1990 roku Marinovich otrzymał Pulitzera, zwiększając tym samym popularność całej grupy i ilość zamówień. Widzieli i fotografowali coraz więcej.

Carter był znany w środowisku jako osoba wrażliwa, uczuciowa. W wywiadzie dla The New York Times Jimmy Carter, ojciec fotografa, powiedział, że ,,syn zawsze nosił w sobie koszmary pracy, którą wykonywał”. Znanym jest fakt, że w poradzeniu ze stresem pomagał mu alkohol, marihuana i ,,białą fajka”, popularny w RPA, silny ,,dopalacz”.

W 1993 roku Carter czuł, że musi odizolować się od ciągłego widoku egzekucji, segregacji rasowej i strzelanin. W marcu dołączył do operacji „Lifeline Sudan”, która zmierzała na południe tego kraju, od 1983 roku wstrząsanego wojną domową. Liczył, że fotografowanie innego świata pomoże mu odpocząć. Nie pomogło.

Osławione zdjęcie ukazało się na okładce ,,New York Times” 26 marca 1993 roku. Wywołało ogromne poruszenie na całym świecie, zostało przedrukowane przez wiele innych tytułów. Redakcje otrzymywały tysiące telefonów z pytaniem o dalszy los dziewczynki.

Po powrocie z Sudanu Carter był w coraz gorszym stanie. Jako freelancer zaczął przygotowywać się do udokumentowania wyborów planowanych na 1994 rok. Przedwyborcze walki w RPA stały się wyjątkowo brutalne. Przyjaciele Cartera cytowani przez „Time” zwracali uwagę, że fotoreporter miał coraz więcej trudności z pogodzeniem się z tym, co widział. Również pod względem zawodowym szło mu coraz gorzej – przez błędy stracił wiele dobrych ujęć. Zaczął popadać w kłopoty finansowe i coraz mocniejsze uzależnienie od ,,dopalaczy”. Rozpadał się jego roczny związek z nauczycielką Cathy Davidson

Nagroda Pulitzera mogła być „światełkiem w tunelu” dla pogrążającego się w depresji mężczyzny. Patricia Gird Randburg, siostra Cartera, w liście do Time napisała, że ,,nagroda była dla niego potwierdzeniem, że jego praca jest wartościowa”. Gazeta sugerowała natomiast, że Pulitzer był przyczyną jego późniejszej śmierci, gdyż sprowadził na niego falę krytyki za ,,nieczułość wobec losu dziewczynki”.

Radość z wyróżnienia nie trwała długo. 18 marca ekipa Bang Bang Club została zaatakowana w okolicach miasta Tokoza. Carter parę godzin wcześniej wrócił do hotelu – nie podobało mu się światło tego dnia. W strzelaninie zginął Ken Ooesterbroek, a Greg Marinovich został ciężko ranny. Informacje o incydencie Kevin usłyszał w radiu.

Po tym wydarzeniu nie zdołał już się otrząsnąć.

Zawód: reporter

Zawód reportera jest bardzo specyficzny. Zarówno tego, który pisze o sprawach drobniejszych, o tragediach ludzi ze ,,swojego podwórka” czy wypadkach samochodowych, jak i tego opisującego krwawe konflikty, w których giną tysiące.

Reporter obserwuje cierpienie częściej niż inni ludzie. Przedstawia je za pomocą słów lub obrazów. Jednak czy ludzie chcą wiedzieć o bólu innych? Czy jest to nam potrzebne, czy jest to pożyteczne? A może w ten sposób reporter daje upust jakiejś chorej potrzebie nachalnego epatowania przemocą i okrucieństwem.

Znany polski reportażysta, Wojciech Tochman, w tekście ,,Cali biali” o ludobójstwie w Ruandzie również staje przed tym dylematem. I pisze słowa, które są doskonałym komentarzem dla wszystkich, którzy odwracają wzrok lub nie chcą słuchać:

Ten, który mi powie: epatujesz dziecięcym cierpieniem, nie o mnie będzie mówił. Raczej o sobie: tego, co opowiadasz, nie potrafię przyjąć, brzuch mnie boli, przestań, nie ma we mnie na to miejsca”.

Jeśli o czymś nie mówimy, nie znaczy to, iż problemu tego nie ma. Znaczy to tylko tyle, że o nim nie mówimy.

Gdy zdjęcie dziewczynki i sępa zostało opublikowane, świat spojrzał inaczej na konflikt w Sudanie. Organizacje humanitarne otrzymały datki od tysięcy ludzi poruszonych losem tego konfliktu. Jedno zdjęcie sprawiło, że świat na chwilę zwolnił, zreflektował się, zapragnął pomóc. To chyba dużo jak na jedną fotografię, prawda?

Kolejnym dylematem, przed którym stają reporterzy jest kwestia dystansowania się do opisywanej historii. Gdzie przebiega linia, za którą reporter przestaje być obserwatorem akcji i staje się jej uczestnikiem?

Carter wielokrotnie był krytykowany za to, iż nie pomógł dziewczynce. Że nie przepędził sępa od razu. Że nie zaprowadził do punktu żywnościowego. Że nie adoptował i nie podarował nowego, łatwiejszego życia…

Reporterzy są naszymi oczami na świat. W naszym imieniu są świadkami wydarzeń, które na stałe zostają w ich pamięci. My widzimy tylko ułamek tragedii, które obserwuje korespondent. Oczekiwanie, że będą próbowali polepszyć życie każdej napotkanej osoby jest najzwyklejszą niesprawiedliwością. To tak, jakby od strażaka wymagać, że wejdzie do pomieszczenia trawionego przez płomienie. Reporterzy, szczególnie wojenni, i tak płacą ogromną cenę wykonując swój zawód.

Amerykański psychiatra, Anthony Feinstein, w ksiązce ,,Journalists Under Fire: The Psychological Hazards of Covering War“ z 2006 roku przedstawia wyniki badań nad psychologicznymi efektami pracy jako reporter wojenny.

Według naukowca, ludzie relacjonujący konflikty bardzo często cierpią na depresję, uzależnienia, napady agresji, retrospekcje (flashbacks), nadmierną czujność (hypervigilance), problemy ze snem, nieufność wobec innych. Mają problemy w życiu rodzinnym, poza strefą wojny brakuje im adrenaliny i ekstremalnych doznań. Reporterzy wojenni giną nie tylko od kul i wybuchów bomb, niektórzy, jak Carter, popełniają samobójstwo.

- To powoli odbiera Twój uśmiech – powiedział Feinstienowi Joao Silva.

Badacz dokładnie zdiagnozował 110 mężczyzn i 30 kobiet – doświadczonych reporterów wojennych. U 29 procent występowały symptomy syndromu stresu pourazowego (PTSD).

- Nie łudź się myśląc, że możesz wskakiwać i wyskakiwać z wojen innych ludzi nie będąc przez nie dotkniętym – ostrzegł Allan Little z BBC.

Einstein notował wyznania wielu z nich. Brytyjski fotoreporter Jon Jones ciągle widzi okaleczoną główkę dziecka pod swoją kołdrą, gdy kładzie się spać. Innego weterana męczą postacie poległych kolegów z pracy idących w jego stronę. Anthony Loyd z London Times jest nawiedzany przez Czeczenkę trzymającą oderwaną nogę członka rodziny. Obserwator ludobójstwa w Ruandzie czuje zapach trupów na całym swoim ciele, szczególnie, gdy pije szampana.

Kevin Carter nie popełnił samobójstwa z powodu widma małej sudańskiej dziewczynki, której nie wyciągnął w piekła. Jego śmierć była efektem 11 lat życia na krawędzi, które odbiło się na nim i jego bliskich oraz odejścia najlepszego przyjaciela. W pełni poświęcił się dla pokazywania światu jego brutalniejszej strony. Christiane Amanpour, korespondentka CNN, rozmawiając z Amy Eldon w filmie dokumentalnym ,,,Dying to Tell the Story” stwierdziła, że ,,są ludzie, który robią to, co robią i nie da się tego wyjaśnić”. Sama Eldon straciła starszego brata Dana, który wraz z 3 kolegami został rozszarpany w 1993 przez wściekły tłum w Somalii, gdzie pracował jako fotoreporter.

Carter za robienie tego, co robił zapłacił cenę najwyższą. W pożegnalnym liście napisał:

„Jestem w depresji, bez telefonu, pieniędzy na czynsz, pieniędzy dla dziecka, pieniędzy na długi…Pieniędzy!!! Jestem nawiedzany przez żywe wspomnienia zabójstw i trupów i gniewu i bólu… głodujących lub rannych dzieci, szaleńców, często policjantów, uwielbiających pociągać za spust, zabójców-katów… Odchodzę, by dołączyć do Kena, o ile będę miał tyle szczęścia”

Tekst pierwszy raz opublikowano w serwisie www.wiadomosci24.pl. Redakcja otrzymała artykuł od autora.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.