Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Cezary Kowanda: 100 dni Angeli Merkel - próba bilansu

Cezary Kowanda: 100 dni Angeli Merkel - próba bilansu


28 luty 2006
A A A

22 listopada 2005 r. przywódczyni chadecji została kanclerzem Niemiec, wchodząc do historii jako pierwsza kobieta na tym stanowisku. Stanęła na czele rządu tworzonego przez "Wielką Koalicję" CDU/CSU oraz SPD - koalicję stworzoną nie z powodu znacznych podobieństw programowych, ale twardej, politycznej konieczności. Po symbolicznych stu dniach istnienia rządu Merkel warto pokusić się o pierwszą próbę oceny tej konstelacji, która wydaje się być trwalszą i bardziej stabilną niż początkowo można było przypuszczać, ale zarazem wciąż stoi przed najtrudniejszymi próbami i wyzwaniami.

Z pewnością nawet sama kanclerz Merkel nie przypuszczała, że jej pierwsze miesiące w urzędzie kanclerskim przyniosą tak wysokie notowania popularności. Choć przez wiele lat przywódczyni chadecji nie należała do ulubionych polityków niemieckich, a często wręcz była wykpiwana i lekceważona, po przejęciu władzy zdołała swoim nieco skrytym, bezpretensjonalnym stylem bycia, tak różnym od wylewności i ekspresji swojego poprzednika, przekonać do siebie bardzo wielu tych, którzy jeszcze niedawno nie potrafili wyobrazić sobie tej córki pastora jako przywódcy Niemiec. Po stu dniach Angela Merkel może cieszyć się z przekonania większości rodaków, że potrafi budować i utrzymywać autorytet urzędu kanclerskiego, że godnie reprezentuje RFN na arenie międzynarodowej, że wreszcie także osoba mająca charakter diametralnie inny od "kanclerza mediów" - Gerharda Schrödera - potrafi dobrze komunikować się ze społeczeństwem.

W pierwszych stu dniach Merkel wyraźnie bardziej skupiła się na polityce zagranicznej niż sprawach wewnętrznych. Pani kanclerz, uważana do niedawna za niedoświadczoną, czy wręcz mało kompetentną w sprawach stosunków zewnętrznych, odbyła krótko po wyborze serię ważnych i owocnych wizyt zagranicznych, które stały się zdecydowanie motorem poprawy jej wizerunku w samych Niemczech, jak również zostały bardzo pozytywnie odebrane w państwach, które odwiedziła. Merkel udało się połączyć akcentowanie niemieckiego interesu, prezentowanie własnych poglądów i opinii z nawiązywaniem dobrych stosunków z politykami, którzy z niechęcią wspominają poprzedniego kanclerza, a równocześnie kontynuowanie dobrych relacji z tymi przywódcami, którzy uważani byli za przyjaciół Schrödera. Najważniejszą podróżą była z pewnością wizyta w Waszyngtonie, gdzie Merkel udało się zakończyć epokę lodowcową w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi i zdobyć sympatię prezydenta Busha, nie ukrywając zarazem swojego negatywnego stosunku do kwestii Guantanamo. Ważnym wydarzeniem był pobyt w Londynie, gdzie Angeli Merkel z pewnością lepiej rozmawiało się z Tony Blairem niż jej poprzednikowi, który jeszcze przed kilku laty wiązał spore nadzieje z brytyjsko-niemieckimi relacjami, by w ciągu kilku lat sprowadzić je na stosunkowo mało istotny poziom. Z drugiej strony Merkel została bardzo ciepło przyjęta przez Jacquesa Chiraca. Akcentując konieczność szerokiej współpracy w Europie, nie zakwestionowała kluczowego znaczenia stosunków Niemiec z Francją, które pozostają wyznacznikiem niemieckiej polityki zagranicznej od lat pięćdziesiątych. Z najtrudniejszej podróży do Moskwy Merkel również powróciła chwalona przez komentatorów. Po raz kolejny udało jej się połączyć kontynuację w postaci utrzymania bliskich związków obu państw, szczególnie w wymiarze gospodarczym ze zmianą rozumianą jako odważniejsze mówienie o kwestii praw człowieka w Rosji czy sytuacji w Czeczenii. Wreszcie, pani kanclerz opuszczała szczyt Unii Europejskiej, któremu udało się przyjąć ramy budżetowe na lata 2007-2013, jako autorka kompromisu, który uratował Wspólnotę przed paraliżem, a zarazem obciążył raczej budżet Wielkiej Brytanii niż Niemiec - tradycyjnie największego płatnika netto w kwotach absolutnych.

Dużej aktywności w polityce zagranicznej trzeba przeciwstawić pewną pasywność w kwestiach wewnętrznych. Pasywność, dodajmy, która z pewnością pomogła Angeli Merkel budować swój wizerunek, nieobciążony codziennymi debatami w parlamencie, problemami gospodarczymi czy dyskusjami wewnątrz- i międzypartyjnymi, które pani kanclerz pozostawiła jak na razie innym politykom. Taka sytuacja nie może, dla Merkel niestety, trwać wiecznie - w kolejnych miesiącach nieuniknione stanie się głębsze zaangażowanie w politykę wewnętrzną. Zbliża się kluczowa debata na temat reformy służby zdrowia, którą chadecja i socjaldemokracja wyobrażają sobie zupełnie inaczej, nadchodzi czas na przekonanie obywateli do konieczności podniesienia podatku VAT od początku przyszłego roku, fatalna pozostaje sytuacja na rynku pracy z ponad pięcioma milionami bezrobotnych. Nie nadszedł jeszcze moment, gdy Angela Merkel będzie rozliczana przez wyborców za skutki reform i kondycję niemieckiej gospodarki. Jednak ten moment zbliża się nieuchronnie, a wówczas pani kanclerz może znaleźć się w znacznie trudniejszej sytuacji niż dzisiaj.

Przed trzema miesiącami nie brakowało opinii, że związek chadecji i SPD jest na tyle sztuczny, że bardzo szybko się rozpadnie, wymuszając w Niemczech przyspieszone wybory parlamentarne. Dziś trzeba przyznać, że współpraca CDU/CSU oraz SPD układa się lepiej niż przewidywali pesymiści, choć zarazem nie jest wolna od problemów, a dodatkowo najtrudniejsze próby są wciąż przed nią. Koalicja jak na razie służy raczej chadecji - jej notowania poprawiły się znacznie od wyborów i przekraczają dziś 40%, choć dane te należy traktować ostrożnie, mając w pamięci klęskę niedawnych sondaży. Tymczasem popularność socjaldemokracji spada i wynosi dziś nie więcej niż 30%. Także nowy przywódca SPD, Matthias Platzeck, pozostaje na skali popularności w tyle za Angelą Merkel. Dlaczego tak się dzieje? CDU kojarzona jest z lubianą panią kanclerz i korzysta z pewnością z jej dobrych notowań. Chadecji na dobre wyszło też usunięcie się ze sceny berlińskiej nielubianego premiera Bawarii, Edmunda Stoibera, który ostatecznie nie wszedł do rządu. Tymczasem socjaldemokracja kojarzona jest przez wielu z niepopularnymi reformami i problemami gospodarczymi. Minister finansów, Peer Steinbrück, nieustannie występuje w roli bezwzględnego ekonomisty, nawołującego do cięć budżetowych i ostrzegającego przed katastrofą finansów publicznych. Z kolei inny socjaldemokrata, minister pracy, Franz Müntefering, ściągnął na siebie gromy, proponując wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat znacznie szybciej niż dotąd zakładano. SPD ma poważny problem, by odróżniać się programowo od chadecji, a przede wszystkim jasno określać, jakie sukcesy wspólnego rządu należy właśnie jej przypisywać. W partii narasta uczucie zniecierpliwienia, potęgowane przez niekorzystne sondaże. Tuszowane na razie przez liderów, może w przyszłości stanowić poważne zagrożenie dla stabilności rządu Merkel.

Pierwszym testem popularności dla chadecji i socjlademokracji, a także dla pani kanclerz osobiście, będą wybory 26 marca w trzech krajach związkowych - Badenii-Wirtembergii, Saksonii-Anhalt oraz Nadrenii-Palatynacie. W dwóch pierwszych rządzi dziś koalicja CDU-FDP, a w trzecim - SPD razem z liberałami. Choć w wyborach landowych znaczącą rolę odgrywają lokalne zagadnienia oraz osobowości lokalnych liderów, ich wyniki są zawsze bardzo istotne dla central partyjnych w Berlinie. Angela Merkel liczy z pewnością, że jej osobista popularność wzmocni chadecję, pozwalając zapomnieć o tak mało satysfakcjonującym wyniku wyborczym z września ubiegłego roku.

Dziś znacznie więcej niż jeszcze kilka tygodni temu wskazuje na to, że "Wielka Koalicja" jest programem na dłuższy czas, być może na pełne cztery lata. Pierwsze sto dni Angeli Merkel należy ocenić umiarkowanie pozytywnie, przede wszystkim dzięki skuteczności w polityce zagranicznej. Nowy rząd jest jednak dopiero na początku trudnej drogi naprawy Niemiec. Niepokojem musi napawać fakt, że ani chadecja, ani socjaldemokracja nie mają odwagi do radykalnych posunięć, a zadowalają się polityką małych kroków, która jak na razie - przede wszystkim dla niemieckiej gospodarki - nie przynosi żadnych pozytywnych efektów. Osobista popularność Angeli Merkel jest oczywiście elementem niezmiernie pozytywnym, szczególnie w obliczu ogólnego zniechęcenia polityką w Niemczech i negatywnych nastrojów społecznych. Tyle tylko, że o dobrym początku za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, jeśli pani kanclerz nie będzie potrafiła efektywnie "służyć Niemcom", co obiecała zaraz po zaprzysiężeniu w Bundestagu. Stoją przed nią wielkie wyzwania i zadania - jest dziś w lepszej pozycji, by im sprostać niż przed stu dniami, ale wciąż nie wiemy, czy jej się to uda...