Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Mateusz Grzelczyk: Królowa walczy o tron

Mateusz Grzelczyk: Królowa walczy o tron


30 marzec 2007
A A A

Dla establishmentu, zarówno prawicowego, jak i lewicowego, jest tylko produktem marketingu politycznego. Gwiazdą wykreowaną przez media. Mimo to wśród rodaków cieszy się niesłabnącą popularnością. Według sondaży przeprowadzanych zaledwie na trzy tygodnie przed I turą wyborów prezydenckich Ségolène Royal nadal ma duże szanse na zwycięstwo w walce o najwyższy urząd we Francji.

A zaczęło się zupełnie niewinnie. We wrześniu 2005 r. w popularnym magazynie „Paris Match” ukazał się obszerny artykuł o Royal. W tekście pojawiło się zaledwie jedno zdanie o tym, że socjalistka nie wyklucza startu w wyborach prezydenckich. Ale to wystarczyło, by wzbudzić zainteresowanie mediów nie tylko nad Sekwaną. Najpierw udzielała wywiadów tylko dla największych tytułów zagranicznych. Później trafiła na okładki wszystkich francuskich czasopism. Piękna, elegancka, wrażliwa na ludzkie sprawy 53-letnia Sego, jak nazwała ją francuska prasa, zachwyciła rodaków. W jednym z rankingów została uznana za najseksowniejszą Francuzkę, wyprzedzając nawet Monikę Belluci.

Royal udowodniła, że jest mistrzynią kreowania własnego wizerunku. To dzięki niej w 2006 r. Partia Socjalistyczna w ciągu zaledwie kilku miesięcy podwoiła swoje szeregi. Większość spośród 80 tysięcy nowo przyjętych członków uwierzyła, że Royal to polityk nowego formatu, polityk na miarę XXI wieku. Postrzegana jest przez nich jako współczesna Joanna  d’Arc, która wybawi Francuzów od obecnej klasy politycznej, co wynika również z faktu, że socjalistka budowała swój wizerunek w opozycji do przekonanego o swoich racjach i często aroganckiego Jacques’a Chiraca.

Sego, jako pierwsza w historii francuskiej polityki odeszła od utartego schematu kampanii wyborczej. Kiedy podjęła decyzję o kandydowaniu nie ogłosiła szczegółowego programu, nie zaproponowała gotowych recept na problemy, które trapią dzisiaj Francuzów. Zapowiedziała jedynie, że przez kilka kolejnych miesięcy będzie wsłuchiwała się w „głos ludu”, aby poznać jego oczekiwania. Jak przekonywała, to jedyny sposób, by zachęcić rodaków do aktywnego udziału w debacie publicznej. Słowa dotrzymała.

Przez kilkanaście tygodni przemierzyła Francję wzdłuż i w szerz. Odwiedzała przede wszystkim prowincjonalne miasteczka, wśród mieszkańców których może liczyć na największe poparcie. Rzecz jasna nie dyskutowała o „wielkich problemach” jak przyszłość Unii Europejskiej czy ambicje nuklearne Iranu. O czym więc mówiła? O bezpieczeństwie w szkołach, zanieczyszczeniu środowiska i… zwalczaniu cellulitisu. Nie mogła dotrzeć wszędzie, ale i ten problemu udało się sztabowcom Sego rozwiązać. Każdy, kto chciał, mógł przedstawić swoje postulaty na specjalnej witrynie internetowej Desir d’avenir („Pragnienia przyszłości”).

Cała kampania została okraszona chwytliwym hasłem budowy démocratie participative („demokracji uczestniczącej”), choć nie bardzo wiadomo jak ta demokracja miałaby funkcjonować w praktyce. Dla jej zwolenników nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. W kampanii Ségolène Royal nie dostrzegają ani krzty populizmu. Cenią u niej nie to, co mówi o polityce, ale w jaki sposób to robi. Ludzie mają wrażenie, że ona naprawdę rozumie ich problemy.

Dzięki odpowiedniej oprawie medialnej swej kampanii, Royal dała rodakom poczucie, że mają oni wpływ na politykę. Z drugiej strony odsunęła od siebie dyskusję na temat programu. Nikt nie mógł jej zarzucić, że zwleka z ogłoszeniem konkretnych propozycji, bo przecież nie sposób zebrać opinii Francuzów w ciągu miesiąca. Jej ulubioną odpowiedzią na większość pytań stawianych i przez dziennikarzy, i przez kontrkandydatów, stała się fraza: Moje poglądy w tej sprawie są takie, jak poglądy Francuzów.
Na drodze Royal pojawiła się jednak przeszkoda w postaci prawyborów w macierzystej Partii Socjalistycznej. Miały one wyłonić kandydata cieszącego się największym poparciem wśród 200 tysięcy członków partii. Socjaliści chcą bowiem za wszelką cenę uniknąć powtórki z 2002 r. Wówczas podziały na lewicy sprawiły, że kandydat socjalistów, premier Lionel Jospin, nie wszedł nawet do drugiej tury.

Ségolène Royal miała wówczas dość silną pozycję. Zajmowała pierwsze miejsce we wszystkich sondażach popularności. Uzyskała poparcie niektórych liderów partyjnych, m.in. szefa PS François Holland’a (prywatnie życiowego partnera Sego, z którym ma czworo dzieci). Wydawałoby się, że przekonanie partii, iż to ona jest najlepszym kandydatem, nie będzie więc trudne. Nic bardziej mylnego. Royal, która wykreowała się na gwiazdę lewicy bez zgody partyjnej starszyzny, teraz musiała zmierzyć się ze starymi liderami: ekspremierem Laurentem Fabiusem oraz eksminister finansów Dominique’m Strauss-Kahnem.

Nie dziwi więc fakt, że Royal początkowo nie chciała brać udziału w telewizyjnych debatach z Fabiusem i Strauss-Kahemn. Obawiała się, jak najbardziej słusznie, że będą oni chcieli ośmieszyć ją w czasie dyskusji - nigdy nie kryli tego, że ambicje prezydenckie Royal traktują z przymrużeniem oka, a jej rosnąca popularność działa im na nerwy. Poza tym Sego musiała przekonać partię bez zaprezentowania konkretnych propozycji, bo w listopadzie wsłuchiwanie się w „głos ludu” jeszcze się nie zakończyło. Mimo tych niedogodności, w końcu zgodziła się na debatę telewizyjną, ale pod warunkiem, że nie dojdzie do bezpośredniej dyskusji między kandydatami.

Przewidywano, że debaty będą śmiertelnie nudne, ale Royal po raz kolejny potrafiła zaskoczyć Francuzów. Zgłaszane przez nią kontrowersyjne propozycje szeroko komentowała nadsekwańska prasa. Jedną z ciekawszych propozycji było powołanie „sądów obywatelskich”. Ich zadaniem byłoby ocenianie pracy m.in. deputowanych do parlamentu, co w praktyce sprowadzałoby się do udział obywateli w posiedzeniach rady ministrów i sesjach parlamentarnych.

Idea ta została ostro skrytykowana przez jej konkurentów. Pojawiły się zarzuty, że wprowadzenie takiej instytucji to nic innego jak podważenie społecznego zaufania do demokratycznie wybranych przedstawicieli narodu. Nieoczekiwanie pomysł socjalistki podchwycił… Dominique de Villepin. Prawicowemu premierowi propozycja socjalistki spodobała tak bardzo, że zapowiedział zainstalowanie kamer w siedzibie rządu, aby Francuzi mogli przysłuchiwać się obradom rządu (za co zresztą został zganiony przez Chiraca, który przypomniał, że w czasie obrad poruszane są także kwestie bezpieczeństwa państwa).

Koniec końców socjaliści jednak już w pierwszej turze głosowania nominowali Sego na swoją królową. Oczywiście nie wygrała dlatego że przekonała kolegów do swoich propozycji. Wygrała dzięki głosom ogromnej rzeszy pełnych entuzjazmu nowych członków partii, którzy to dla niej przecież wstąpili do Partii Socjalistycznej. Traktują oni Sego jak powiew świeżego powietrza dla Francji. Nie liczy się fakt, że nie przedstawiła żadnych konkretów w wielu ważnych kwestiach. Proponuje nową jakość w polityce. I to wystarczy.

Po uzyskaniu nominacji Royal nie kryła swojej radości: To ja ucieleśniam potrzebę zmian. I chcę je tworzyć z wami! Nie zawiodę was, nie bójcie się nowych pomysłów! Zwolennicy Royal triumfowali. Partia uznała, że jest ona politykiem zdolnym do działania. Ale zaledwie kilka tygodni później Royal wystawiła zaufanie partii na wielką próbę.

Zaczęło się od faux pas popełnionych w czasie grudniowej wizyty na Bliskim Wschodzie. Najpierw w Libanie nie zareagowała na słowa deputowanego Hezbollahu, który porównał okupację terytoriów palestyńskich przez Izraelczyków do okupacji Francji w czasie II wojny światowej. Royal tłumaczyła później, że nie skomentowała tej wypowiedzi, ponieważ… jej nie usłyszała. Tę wersję potwierdza również ambasador Francji w Libanie, który twierdzi, że tłumacz nie przełożył fragmentu wypowiedzi deputowanego o nazistach. Sego uznała jednak, że musi tę pomyłkę wynagrodzić Izraelczykom. Dlatego w czasie wizyty w Izraelu powiedziała o murze budowanym przez Izraelczyków na terytorium Autonomii Palestyńskiej: Kiedy jest to konieczne ze względów bezpieczeństwa, taka budowla jest bez wątpienia uzasadniona, czym wywołała protesty władz palestyńskich, czym wywołała kolejny skandal.
 
Na tym jednak nie koniec. Kilka tygodni później, podczas wizyty w Chinach, wyraziła swoje uznanie dla chińskich sądów, stwierdzając: Rozmawiałam z jednym z francuskich adwokatów, który powiedział mi, że chińskie trybunały działają szybciej niż francuskie. Zanim zacznie się udzielać lekcji innemu krajowi, spójrzmy najpierw, co się dzieje na naszym własnym podwórku. Najwidoczniej umknął jej fakt, że proces przed chińskimi sądami przebiega tak szybko, ponieważ oskarżony nie ma szansy na obronę.

Największy skandal wywołała jednak w Kanadzie. Zapytana o opinię na temat separatystycznych dążeń Partii Quebeku, z którym przed chwilą się spotkała, stwierdziła: Z wielkim szacunkiem odnoszę się do takich wartości, jak suwerenność i wolność Quebeku. Słowa te wywołały oburzenie premiera Kanady. W oficjalnym oświadczeniu rządu można przeczytać: To bardzo niewłaściwe, że zagraniczny przywódca miesza się w demokratyczne sprawy obcego kraju. Kiedy Sego zorientowała się, że wywołała kolejny międzynarodowy skandal, próbowała tłumaczyć, że jej słowa zostały przekręcone, ponieważ w rzeczywistości powiedziała, że to wyborcy z Quebeku są „wolni i suwerenni”.

Niepowodzenia na arenie międzynarodowej osłabiły wizerunek Royal. We Francji pojawiły się wówczas pytania, czy socjalistka sprosta obowiązkom prezydenta, którego jednym z podstawowych zadań jest właśnie kierowanie polityką zagraniczną państwa – państwa chcącego odgrywać rolę światowego mocarstwa. Mieliśmy naprawdę trudne dni. Teraz zadbamy o to, żeby nasza kandydatka całkowicie skoncentrowała się na rozmowie z Francuzami i na swoich propozycjach zmian wewnątrz kraju – stwierdził jeden z członków sztabu socjalistki. Podobno podjęto wówczas decyzję, że Sego nie będzie już wypowiadać się na tematy związane z polityką zagraniczną.

Ci, którzy przewidywali, że to koniec marzeń Sego o prezydenturze, gorzko się jednak rozczarowali. Według przeprowadzonych wówczas sondaży wpadki w polityce zagranicznej nie przełożyły się na spadek popularności Royal. Nad Sekwaną uznano to za fenomen. Szukano odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się poparcie dla Royal. Czy ludzi nie dostrzegają, że nie ma programu i jest ignorantką w sprawach międzynarodowych?

Ta irracjonalna popularność wynika przede wszystkim z faktu, że dla przeciętnego Francuza Sego nawet ze swoimi wpadkami jest bardziej wiarygodna niż jej najgroźniejszy przeciwnik, czyli „nieobliczalny proamerykański liberał” Nicolas Sarkozy. Poza tym Royal ma jeszcze jeden atut, którym posługiwała się przez cały okres kampanii i z pewnością wykorzysta go również na finiszu kampanii prezydenckiej.

Jeden z francuskich ośrodków badania opinii publicznej zapytał Francuzów, co najbardziej podoba się im w Segolene Royal. Niemal połowa z respondentów odpowiedziała: „To, że jest kobietą”. I rzeczywiście w czasie kampanii można było odnieść wrażenie, że jest to najważniejszy argument Royal, która zdawała się mówić „Jestem pierwszą kobietą, która ma szansę zostać prezydentem Francji. Bądźcie nowocześni i dokonajcie odpowiedniego wyboru”.

Ségolène wie co robi – wykorzystuje trend w we współczesnej polityce, jakim jest feminizacja władzy. Michel Bachelet jako pierwsza kobieta w historii została prezydentem Chile, kraju uważanego za najbardziej konserwatywny w całej Ameryce Południowej. Ellen Johnson Sirleaf stojąca na czele Liberii została wybrana pierwszą panią prezydent na Czarnym Lądzie. Nancy Pelosy jako pierwsza kobieta w dwustuletniej historii Stanów Zjednoczonych objęła stanowisko Spikera Izby Reprezentantów, a Hilary Clinton ma realne szanse na objęcie stanowiska prezydenta tego kraju. A za naszą zachodnią granicą na czele wielkiej kolacji stoi pierwsza w historii Niemiec kanclerzyca Angela Merkel, która obecnie przewodniczy Unii Europejskiej i G8. Ségolène Royal także ma na swoim koncie pierwsze sukcesy w walce z głęboko zakorzenionym we francuskiej polityce szowinizmem. W 2004r. jako pierwsza kobieta w historii wygrała wybory na prezydenta regionu Poitou-Charentes. Splendoru temu zwycięstwu dodaje fakt, że pokonała ówczesnego premiera Francji – Jean-Pierre'a Raffarina.

To co różni Ségolène Royal od innych kobiet-polityków to sposób, w jaki eksponuje ona swoją kobiecość. Oczywiście minęły już czasy, gdy panie, które sięgały po najwyższe urzędy, musiały udowadniać, że są bardziej męskie niż większość mężczyzn, co najlepiej obrazuje anegdota z okresu rządów Goldy Meir. W czasie jednego z posiedzeń rządu pani premier Izraela powiedziała: Czy w tym pokoju jestem jedyną osobą z jajami? Ale Sego robi jeszcze coś więcej - eksponuje również macierzyństwo, co jest już ewenementem na skalę światową. Dlaczego? Bo we Francji ceni się macierzyństwo. Co więcej, ceni się umiejętność łączenia obowiązków zawodowych z wychowywaniem dzieci, bardziej niż stawianie kariery ponad rodzinę. Choć w przeszłości Sego wywoływała z tego powodu także kontrowersje – w 1992 r., niedługo po porodzie, z noworodkiem na ręku pojawiła się w swoim ministerstwie.

Jeszcze nigdy w historii V Republiki kampania prezydencka nie była tak fascynująca. Oczywiście nie ze względu na programy kandydatów, bo odgrywały one drugorzędną rolę. Ta kampania, jak pisze znany francuski socjolog Marcel Gauchet, to zwycięstwo image’u nad rzeczywistością. Świetnie w tej konwencji odnalazła się Segolene Royal, która przez kilka miesięcy kokietowała Francuzów seksapilem, wymigując się od debaty programowej. Kiedy w końcu w lutym z wielką pompą ogłosiła swój Pakt Prezydencki okazało się, że nie zakłada on niczego nowego, a jej propozycje można skwitować krótko „Socjał, socjał, socjał”. Zaproponowała nowy stylu uprawiania polityki, ale nie jest gwarancją reform, które rozwiązałyby problemy trapiące dzisiaj Francuzów.
  
Royal nie udalo się udowodnić, że jest się najlepszym kandydatem na prezydenta. Seria gaf i pomyłek popełnionych podczas zagranicznych wizyt pokazuje, jak może wyglądać jej prezydentura. Wątpliwości budzi również zamiar budowania demokracji na podstawie wyników badań opinii społecznych, bo do tego w rzeczywistości sprowadza się cała idea wsłuchiwania się w „głos ludu”. Co więcej sama Royal sprawia wrażenie, że nie jest pewna czy podoła zadaniom, jakie spoczywają na prezydencie Francji, o czym świadczy fakt, że jedną z jej propozycji jest ograniczenie kompetencji prezydenta. Skąd więc wynika jej ciągła popularność?

W opinii prostego ludu Ségolène Royal stała się uosobieniem sprzeciwu wobec establishmentu i paryskiego dyskursu politycznego. O sile społecznego Non dla elit politycznych przekonaliśmy się już w 2002 r., gdy do II tury wyborów prezydenckich wszedł nieoczekiwanie skrajnie prawicowy populista Jean Marie Le Pen, a także w 2005 r., gdy w referendum Francuzi odrzucili projekt eurokonstytucji. Dlatego Ségolène Royal nadal ma tak duże szanse na to, by mimo braku kompetencji wprowadzić się do Pałacu Elizejskiego.