Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Radosław Wierzbiński: Odszedł premier, niech żyje premier (komentarz)

Radosław Wierzbiński: Odszedł premier, niech żyje premier (komentarz)


28 czerwiec 2007
A A A

Przy szklących się oczach Margaret Beckett, szczerych i jednocześnie miłych słowach Davida Camerona, 27 czerwca br. Tony Blair po raz ostatni przekroczył progi Downing Street, by po chwili oficjalnie w Pałacu Buckingham złożyć rezygnację z piastowanego urzędu. Uwielbiany pod koniec lat 90., wprowadził nową świeżość do wewnętrznej i zewnętrznej polityki Wielkiej Brytanii, na nowo definiując m.in. relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Znienawidzony w ostatnich latach za zaangażowanie w konflikt iracki i służalczość wobec George’a W. Busha, oskarżany co rusz przez opozycję o oddawanie władzy Londynu do Brukseli, teraz w imieniu kwartetu madryckiego prowadzić będzie negocjacje w konflikcie bliskowschodnim. Nie jest to chyba jednak polityczna emerytura, a raczej – nie umniejszając wagi problemu, z jakim Blair teraz będzie się stykał – dłuższe wakacje.

Co po nich? Trudno prorokować, choć najbardziej europejski polityk brytyjski ostatnich dziesięcioleci powróci na pewno na unijne podwórko, być może w roli prezydenta Unii lub wysokiego przedstawiciela odpowiedzialnego za politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Może wtedy przychylniej spoglądać będzie na niego niekochające go – by rzecz eufemistycznie – eurosceptyczne społeczeństwo na Wyspach.

Co Blair pozostawił po sobie? Na pewno nie stanowisko do obsadzenia. Tu od dłuższego czasu było niemal pewne, że „zawsze drugi” kanclerz skarbu Gordon Brown wystąpi teraz przed szereg i zostanie brytyjskim sternikiem. Czego można się spodziewać po tym polityku? Na pewno nie otwartości i medialności Blaira. Brown to technokrata i pragmatyk, chłodno analizujący „za” i „przeciw”, skłonny do rozmów, ale nieskory do medialnych kompromisów. Odrobił pracę domową dużo podróżując po kraju, słuchając głosów ludności. W Europei (kontynentalnej) też bywał. Nie musi się chyba jednak Europa obawiać reminiscencji pani Thatcher i nastania w Londynie rządów „żelaznego premiera”. Musi za to być przygotowana na politykę kalkulacji czy silniejszą obronę rabatu brytyjskiego.

Trochę zagadkowa pozostaje sprawa stosunku Browna do europejskiej polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii chociażby w kontekście traktatu konstytucyjnego. Po szczycie w Brukseli, gdzie niemal „zrugał” on Blaira za chęć ustępstw wobec francuskiego prezydenta Sarkozy’ego, należy sądzić, iż stanowisko brytyjskie może ulec lekkiemu usztywnieniu. Do pomocy Brown będzie miał zapewne Jacka Strawa, który za czasów Blaira, w imieniu Londynu, uzgadniał na konferencji międzyrządowej tekst traktatu (gdy większość poprawek brytyjskich zostało wówczas zaakceptowanych – mówiło się nawet o „brytyjskim traktacie”). Z drugiej strony mniejsza przychylność do polityki Stanów Zjednoczonych (gł. w Iraku) może w ostatecznym rozrachunku pozytywnie wpłynąć na relacje Londynu z Unią Europejską.

Gordon Brown w inaugurującym wystąpieniu prosił o czas na pokazanie a potem zrealizowanie swoich pomysłów. Sondaże pokazują, iż ma pewien kredyt zaufania w społeczeństwie. Musi jednak dość szybko pokazać, iż nie jest premierem „na zastępstwo”, a politykiem, który chce na dłużej zadomowić się na Downing Street.