Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Jakub Wojas: Polska wobec Niemiec: wczoraj, dziś i jutro


02 wrzesień 2010
A A A

Bez wątpienia najsilniejszym krajem Unii Europejskiej są dziś Niemcy. To jaką postawę wobec tego kraju przyjmie Polska zawsze stanowiło i pewnie będzie stanowić jeden z kluczowych elementów naszej polityki zagranicznej. Coraz częściej słychać głosy opowiadające się utrzymywaniem przez Polskę  mocnych związków z Republiką Federalną Niemiec widząc w tym szansę realizacji naszych celów międzynarodowych. Rodzi się pytanie i to wcale nie nowe, czy przy wielkich Niemczech relatywnie słabsza Polska jest w stanie być równorzędnym i samodzielnym partnerem, czy tylko (a może aż) jedynym z najważniejszych, ale mimo wszystko realizatorów  jej polityki?

 

W 2005 r. w jednym z odcinków, nieistniejącego już niestety programu „7 dni świat”, dr Maciej Łętowski stwierdził, że niektóre polskie elity lansują model pozycji Polski jako wasala wobec Niemiec. Miało się to m.in. objawiać chęcią podłączenia się od strony niemieckiej do nitki Gazociągu Północnego. Dr Łętowski twierdził, że taka nieformalna pozycja międzynarodowa może przynieść szereg dla Polski korzyści powołując się tutaj na przykład Bolesława Chrobrego.

 

Rzeczywiście, książę Bolesław pomimo słabszej pozycji skorzystał na sojuszu z zachodnim sąsiadem. Największy okres świetności państwa naszego pierwszego króla przypadł na lata 1000 – 1002. Był to czas w którym polski władca cieszył się przyjaźnią cesarza Ottona III. Asymetryczność stosunków między obydwoma krajami była gigantyczna. Cesarz obok papieża była władcą ówczesnego świata. Dlatego naturalna była zależność Polski od Cesarstwa. Jednak nie stanowiło to problemu. W planach Ottona III Bolesław Chrobry miał być jednym z czterech władców zjednoczonej pod berłem cesarskim Europy, składającej się z Galii, Romy, Germanii i Słowiańszczyzny, która miała przypaść właśnie polskiemu księciu. Chrobry nie był równorzędnym parterem dla cesarza, lecz w jego polityce pełni bardzo ważną rolę i odnosił z tego tytułu korzyści. Taka sytuacja była złotym środkiem łączącym międzynarodowe aspiracje Piasta z zależnością od Cesarstwa.  Ten przykład pokazuje, że bycie wasalem nie jest zawsze takie złe.

 

Pewnej analogi można się doszukiwać także w latach 1788 – 1792. Polska wstająca wtedy z kolan, szukała sposobu na zrzucenie zależności od Rosji. Część stronnictwa patriotycznego na czele z Ignacym Potockim de facto wtedy stojącym na czele polskiej dyplomacji lansowali model ścisłego sojuszu z Prusami. Wierzono, że Polska wydobywszy się z więzów dotychczasowej zależności i uchwaliwszy stutysięczną armię jest cennym partnerem dla pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II i że wzrost siły Rzeczpospolitej leży w interesie zachodniego sąsiada.  Postawa ta była wynikiem zabiegów pruskiej dyplomacji, która chciał storpedować projekt polsko – rosyjskiego sojuszu. W rezultacie doszło do powstania układu pomiędzy Prusami a Rzeczpospolitą mówiącego m.in. o wzajemnych gwarancjach obronnych. W tym okresie Fryderyk Wilhelm II był zdecydowany na wojnę z Austrią do której szykowano również Polskę. Cenną jej udziału w konflikcie miał być powrót Galicji do Rzeczypospolitej, w zamian Gdańsk i Toruń miały zostać włączone do Królestwa Prus. Wszystkie te projekty pękły jak bańka mydlana w chwili największej próby, czyli w czasie wojny z Rosją w 1792 r. Okazało się, że Prusy bardziej ceniły sobie możliwość dalszego sojuszu z państwem Katarzyny II niż z Polską. Wszelkie wielkie miraże, które próbowano jeszcze podtrzymywać ofertami polskiej korony dla króla pruskiego pozostały w sferze marzeń. Polska w tym marzeniach nie miała być protektoratem pruskim, lecz jego ważnym partnerem, który ułatwi realizacje jego celów w tej części Europy. Ścisły związek z zachodnim sąsiadem dawał możliwość odgrywania ważnej roli w polityce międzynarodowej bez jakiejkolwiek formy zwasalizowania.

 

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości publicyści i politycy związani z Narodową Demokracją zarzucali Józefowi Piłsudskiemu, że jest płatnym niemieckim agentem, z kolei koncepcja federacji to nic innego jak realizacja niemieckiej Mitteleuropy. Taka narracja utrzymywała przez cały okres dwudziestolecia, a następnie została częściowo przejęta przez władzę komunistyczną.

 

Same jednak relacje z Niemcami w czasach tuż przed powstaniem i w trakcie istnienia II Rzeczpospolitej są niezwykle interesujące. Niektórzy twierdzą, że jednym z wielkich orędowników wskrzeszenia Polski, oczywiście w ścisłym związku z Niemcami, był cesarz Wilhelm II. Z relacji Bogdana Hutten –Czapskiego bogatego wielkopolskiego ziemianina, możemy się dowiedzieć, że cesarz poważnie myślał o stworzeniu samodzielnego państwa polskiego, które raz na zawsze oddzielałoby Niemcy od Polski. 13 czerwca 1916 roku Wilhelm II rozwinął przed Czapskim swój plan w tej sprawie. Według niego Polska miało to być „państwo zupełnie samodzielnym pod względem administracyjnym, w ścisłym  związku z Niemcami dla sprawowania administracji krajowej. Rząd w Warszawie z Sejmem, w którym Polacy mogliby się kłócić, jak to dawniej czynili. Traktaty, które zapewnią (Niemcom) wpływy na kierownictwo dyplomatyczne, najwyższe dowództwo cesarza nad armią, wspólnotę kolei Prus i Polski oraz umowy handlowe i w sprawie żeglugi, zapewniające Polsce wymianę towarową przez Gdańsk i inne porty”. Był to więc coś na kształt Królestwa Polskiego w wersji niemieckiej. Z tych słów, można także wywnioskować, że polska dyplomacja była by całkowicie zależna od Niemiec, a więc o pełnieniu podmiotowej roli w Europie nie mogło być mowy.   

 

Zamierzenia cesarza Wilhelma II zbiegły się z planami Sztabu Generalnego, który poszukiwał polskiego rekruta. W ten sposób 5 listopada 1916 r. proklamowano powstanie państwa polskiego. Była to inicjatywa mająca charakter bardziej militarny niż polityczny, gdyż w Niemczech istniał duży opór przed odrodzeniem Polski. Z drugiej strony m.in. Władysław Stadnicki kreślił przed gubernatorem Królestwa Polskiego Hansem Beselerem obraz niepodległej, choć w mocnym sojuszu z Niemcami, Polski z granicami na Dźwinie i Berezynie co miało na zawsze zapewnić bezpieczeństwo Niemiec od Rosji. Niemiecki Sztab Generalny, jednak nie dostał miliona polski żołnierzy, na  których liczył, a w  listopadzie 1918 r. Niemcy przegrały wojnę. Władzę w kraju przejął Józef Piłsudski uwolniony przez Niemców z Magdeburga, który miał nie dopuścić do powstania antyniemieckiego. Naczelnik nie tylko wywiązał się z tej misji lecz także uchronił Polskę przed chaosem rewolucji, a przy okazji przejął niemiecką broń. Przydała się ona  i to bardzo, gdyż nowotworzona armia musiała się niedługo  zmierzyć z bolszewicką nawałą.

 

W krytycznym momencie wojny polsko – bolszewickiej, w lipcu 1920 r., zrodził się rzekomo pomysł sojuszu z Niemcami. Kosztem tego aliansu miało być zrzeczenie się praw do Górnego Śląska i stworzenia tzw. korytarza gdańskiego. Ponadto Niemcy liczyli na możliwość wynegocjowania od Ententy możliwości utrzymywania milionowej armii oraz przyjęcia do Ligii Narodów. Sprawa jest dość mglista i częściej pojawia się w wspomnieniach dyplomatów niż oficjalnych pismach. Być może Piłsudski widząc, że ze strony Ententy nie ma szans na szybką pomoc, wiedział że wsparcie militarne może nadejść natychmiastowo tylko ze strony Niemiec. Problemem była tylko cena. Niemcy żądali co najwyżej dwóch prowincji, a bolszewicy chcieli cały kraj. Wchodząc w sojusz z Berlinem Polska nie musiała się obawiać o swoją niepodległość, czy na jakiekolwiek zwasalizowanie gdyż Niemcy były na to za słabe po przegranej wojnie. Na szczęście Polska poradziła sobie sama nic nie tracąc na ewentualnych aliansach.

 

Kolejnym momentem, gdzie pojawił się problem czy wejść w ścisły sojusz z Niemcami, był 1938 r. 24 października wspomnianego roku ambasador polski w Berlinie Józef Lipski spotkał się z ministrem spraw zagranicznych III Rzeszy Joachimem von Ribbentropem. Spotkanie dotyczyło „uporządkowania istniejących między obu krajami punktów spornych i ukoronowania rozpoczętego przez marszałka Piłsudskiego i Fuhrera dzieła zbliżenia”. Ribbentrop zaproponował włączenie Gdańska do Rzeszy z zagwarantowaniem tam uprzywilejowanej  pozycji gospodarczej Polski, przeprowadzenie eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady przez Pomorze (pomysł ten powstał w wcześniej w polskim MSZ) oraz wejście Polski do paktu antykominternowskiego. W zamian III Rzesza miała zagwarantować nienaruszalność granicy i przedłużenie paktu o nieagresji o 25 lat. Minister ponadto wysunął możliwość współpracy wobec ZSRR oraz na niwie kolonialnej i emigracji ludności żydowskiej. Sam Lipski uznał propozycje jako dość umiarkowane. Największy problem budziło wejście do paktu antykominternowskiego. Powodowałoby to odrzucenie sojuszu z Francją. Ważny też był czynnik asymetryczności tego sojuszu. Średnia Polska przy wielkich Niemczech nie mogłaby prowadzić równorzędnej polityki. II RP wpadłaby ramy dyplomacji niemieckiej. Według niektórych historyków w zamian po zwycięstwie Niemiec nad Francją, a potem przy udziale Polski, nad ZSRR Warszawa w nowej Europie pod hegemonią III Rzeszy mogłaby odgrywać ważną rolę. Można tutaj posłużycie się przykładem Włoch, które przy pomocy sojuszu z Niemcami próbowały zyskać mocarstwową pozycję w basenie Morza Śródziemnego. Polska z kolei mogłaby rozciągnąć swoją strefę wpływów na Wschodzie. Nie mam zamiaru rozważać na ile te kalkulacje były realne. Ważne, że one również przedstawiają pewien model ułożenia stosunków z wielkim sąsiadem na zachodzie przy zaspokojeniu pewnych ambicji międzynarodowych.

 

Pewne schematy historii wciąż się jednak powtarzają. Dzisiaj również Niemcy są hegemonem Europy. Asymetryczność stosunków z Polską widać gołym okiem, a nasza dyplomacja znów stoi przed dylematem zacieśnienia stosunków z Berlinem.

 

Prezydent Bronisław Komorowski opowiada się za ożywieniem Trójkąta Weimarskiego. Pomysł jest nie nowy. Po raz pierwszy został podjęty przez obecnego ministra spraw zagranicznych Niemiec Guido Westerwelle. Ba, w umowie koalicyjnej obecnego gabinetu Angeli Merkel znalazł się zapis dotyczący rozwoju współpracy z Polską. Można zadać pytanie dlaczego Berlinowi tak zależy na tej współpracy z dużo słabszym przecież partnerem? Polska jest krajem, który staje się co raz bardziej silniejszym gospodarczo i politycznie. W perspektywie kilku, kilkunastu lat jej potencjał i znaczenie będzie zdecydowanie większe. Dodatkowo także należy przyznać, że tandem Berlin- Paryż, który dobrze sobie radził przy 15 państwach Unii, od czasu rozszerzenia w 2004 r. potrzebuje trzeciego partnera. Początkowo miała to być Hiszpania. Odbywały się nawet spotkania, jeszcze wtedy Chiraca, Schroedera i Zapatero, dotyczące m.in. … współpracy z Rosją. O ile Hiszpania po rządach Jose Marii Aznara, rzeczywiście była krajem I ligi europejskiej to w czasie rządów lewicy tą pozycje straciła. Bez wątpienia dużo projektów we Wspólnotach mogą przeprowadzić same Niemcy wraz z Francją, lecz już nie wszystkie. Polskiej dyplomacji w ostatnim czasie kilkukrotnie już udało się stworzyć koalicje państw dla przeforsowania własnych celów. To powoduje, że Warszawa mająca dużo lepszą zdolność koalicyjna niż Paryż czy Berlin i to przede wszystkim w krajach Europy Środkowej staje się ważnym podmiotem polityki europejskiej.

 

Ożywienie Trójkąta Weimarskiego spowoduje, że Polska będzie coraz częściej znajdować się w tzw. europejskim głównym nurcie. Wbrew pozorom taka sytuacja może nam ułatwić realizacje wielu dla nas ważnych projektów i uzyskanie znaczącego wpływu na politykę Unii. Jednym z priorytetów naszej dyplomacji jest osiągnięcie jak największego oddziaływania na politykę wschodnią Unii Europejskiej. Do tej pory na tym obszarze rywalizowały dwa konkurencyjne nurty: rozwoju współpracy z Rosją mocno popierany przez Niemcy i europeizacji krajów post radzieckich, szczególnie ważny dla Polski. Obecnie przybrały one postać Partnerstwa dla Modernizacji Rosji oraz Partnerstwa Wschodniego. Niemcom z powodu licznych kontaktów gospodarczych w krajach po sowieckich, również zależy na ich europeizacji, jednak nie kosztem podrażnienia stosunków z Rosją. Trudno było uzyskać takie wsparcie za czasów gabinetu, który miał miano antyrosyjskiego (przy tym także antyniemieckiego). Dlatego, dziś kiedy Warszawa znormalizowała stosunki z Moskwą można rozpocząć szerszą współpracę z Berlinem na obszarze Europy Wschodniej. Poparcie Niemiec dla Partnerstwa Wschodniego może mieć znaczenie kluczowe m.in. przy podziale unijnego budżetu. W zamian za pomoc w realizacji naszych projektów, Polska mogłaby się włączyć w proces przyciągania Rosji do Europy. Ta współpraca z kolei może przynieść obopólne korzyści, gdyż z jednej strony Warszawa jest lepiej zorientowana w sprawach państw po radzieckich, z drugiej Niemcy mają lepsze stosunki z Moskwą. Polskę i Niemcy łączy, więc wspólny cel – aby więcej „zachodu” było na wschodzie. Synchronizacja tych działań, wzajemna współpraca i zaufanie spowodują, że obydwa programy nie będą się wykluczać i mogą przynieść sukces.

 

Innym obszarem możliwej współpracy jest Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony, która już jest na liście polskich priorytetów prezydencji w 2011 r. Tutaj wspólne działania można podjąć nie tylko z Berlinem, lecz także z mocno z tym zainteresowanym Paryżem.

 

Ożywienie Trójkąta Weimarskiego, prócz niewątpliwego wzrostu znaczenia Polski na arenie międzynarodowej i wejścia do grupy najważniejszych państw europejskich, kryje za sobą także pewne zagrożenie. Warszawa w zamian za ten awans międzynarodowy, może się stać się reprezentantem interesów Francji i Niemiec w regionie, dostosowującym się tylko do projektów silniejszych partnerów. Tak postawa rzecz jasna wywoła sprzeciw państw z którymi łączy nas dotychczas wspólnota interesów, a to w konsekwencji doprowadzi do spadku znaczenia Polski na arenie międzynarodowej. Jeżeli znaczenie Warszawy w UE wzrosło w ciągu ostatnich lat to przede wszystkim dlatego, że umieliśmy skutecznie tworzyć koalicje państw, jeśli tego nie ma to ciężko osiągnąć swoje cele, gdyż Polska nie ma dziś takiego potencjału żeby samodzielnie odgrywać rolę mocarstwa regionalnego. Bycie w dyplomatycznym main streamie wcale nie musi oznaczać rezygnacji z takich kwestii jak polityka spójności, bezpieczeństwo energetyczne, podział pieniędzy w nowym unijnym budżecie czy emisja CO2, gdzie już bardziej nam po drodze z krajami naszego regionu. Wprost przeciwnie. Polska nie powinna się stać reprezentantem Berlina i Paryża w środkowej części Europy, lecz reprezentantem Środkowej Europy w Berlinie i Paryżu. Owszem z drugiej strony może to zniechęcić w pewnym momencie naszych partnerów z Trójkąta Weimarskiego i zwrócić w stronę Włoch czy Hiszpanii, z którymi mają mniej sprzecznych kwestii. Dziś utrudnia to zła sytuacja gospodarcza tych krajów, ale to nie będzie trwało wiecznie. Dlatego ważne jest, żeby Warszawa stała się miejscem, gdzie wychodzą nowe impulsy do rozwoju Unii Europejskiej. Nie możemy być niemym aktorem, lecz liderem integracji, kreślić jej nowe kierunki, wtedy akcje naszego kraju wśród naszych partnerów wzrosną. Równie ważnym jest to aby nie być dominatem w regionie, który narzuca wszystkim swoja wolę. Powinniśmy występować jako naturalny lider działać na korzyć wszystkich, gdyż w przeciwnym razie każda koalicja upadnie jak domek z kart.

 

W sprawie współpracy z Berlinem, lansowany jest także model osi Berlin-Moskwa- Warszawa. Jest on nie tylko o wiele bardziej trudniejszy do zrealizowania, lecz także sprowadza Polskę do roli pionka pomiędzy dwoma wielkimi partnerami. O ile takie zagrożenie w  Trójkącie Weimarskim jest możliwe do obejścia, dzięki efektywnym działaniom w ramach UE, to w tym wypadku jest to niemożliwe. W takim układzie Polska, a raczej szerzej Europa Środkowa musiała by się dostosowywać do polityki obu tych państw w zamian za pewne korzyści gospodarcze i być może polityczne. Korzystną dla nas pozycję w stosunkach z Rosją możemy sobie zapewnić jedynie w ramach współpracy w Trójkącie Weimarskim i Unii. Każdy ruch Berlina w stronę Moskwy powinien być uzgodniony z nami. Ponadto kierunki polityki unijnej wobec Rosji winny być zawsze efektem wspólnego stanowiska Berlina, Paryża i Warszawy. To nie tylko zbuduje zaufanie między krajami Trójkąta, lecz także umocni wspomnianą wcześniej politykę wschodnią Brukseli. Słabnąca gospodarczo Moskwa jest dzisiaj bardziej unijnym petentem, a nam powinno zależeć żeby jej droga na Zachód wiodła przez Warszawę, a nie tylko przez Berlin i Paryż.

 

Jeszcze inni w polskim dyskursie publicznym opowiadają się za opcją nie wchodzenia w mocną współpracę z Berlinem, lecz budowania swojej pozycji w oparciu USA. Taki model powinien nam zapewnić rolę mocarstwa regionalnego tak jak to się stało z Izraelem, Koreom Płd. i Japonią. Jest to wrażenie mylne. Obecne zainteresowanie Stanów Zjednoczonych tym regionem Europy jest małe. Wyjątkowym okresem był czas interwencji w Iraku, gdzie Polska wyrosła na jednego z głównych sojuszników Waszyngtonu, lecz był to konsekwencja popsucia się stosunków USA z Francją i Niemcami. Po tym czasie wszystko wróciło do normy. Polska to nie Izrael, a Europa Środkowa to nie Bliski Wschód. Administracja amerykańska „odhaczyła” tej rejon świata jako nie sprawiający już problemów. Owszem, należy podtrzymywać współpracę ze Stanami, lecz kluczem do tego też jest Unia Europejska. Bo im będziemy silniejsi w Brukseli tym silniejsi będziemy w Waszyngtonie. Realizacja tej koncepcji wbrew temu może przynieść dla Polski poważne zagrożenie m.in. marginalizacje naszego kraju, a także całego regionu w Europie i widmo dogadywania się ponad naszymi głowami.

 

„Rozruszanie” Trójkąta Weimarskiego idzie jednak powili. Niemcy tłumaczą to kryzysem i skupieniem wszystkich sił na walce z nim. Nowe otwarcie zapowiada prezydent Bronisław Komorowski. Jak na razie jest więcej spotkań, tych już odbytych i zapowiadanych niż rzeczywistych projektów, choć być może przyjdzie czas i na nie. Projekt Partnerstwa Wschodniego z powodu unijnej biurokracji  rozwija się powoli. Silnym impulsem dla niego powinny być pieniądze w nowym unijnym budżecie. Polska dyplomacja włączyła się także w „proces europeizacji” Rosji. Przygotowywana jest właśnie umowa o małym ruchu przygranicznym dotycząca obszaru Obwodu Królewieckiego. Z kolei pomiędzy Berlinem i Warszawą są już pewne sygnały rozpoczęcia ściślejszej współpracy. Już niedługo w niemieckim MSZ będzie pracował polski dyplomata jako doradca wiceminister spraw zagranicznych, natomiast w Warszawie rozpocznie urzędowanie jego niemiecki odpowiednik. Polska i Niemcy mają się także razem konsultować przed szczytami z Rosją i pewnie także unijnymi. Od niedawna mówi się też, że zastępcami Szefa Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych będzie Francuz, Niemiec i właśnie Polak. Tworzony więc grunt dla nowego motoru Unii, miejmy nadzieje że on zadziała.

 

Jedno jest pewne: warto rozpocząć ścisłą współpracę z Berlinem. Rzadko w historii zdarzała się nam tak korzystna sytuacja geopolityczna. Mamy mocne argumenty i szanse aby zminimalizować ewentualne zagrożenie oraz uzyskać pozycję godną naszych aspiracji.