Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Staniul: An Ordinary Man, czyli prawdziwy Hotel Ruanda


28 maj 2009
A A A

Bierność świata podczas szaleństwa rozpętanego w Ruandzie 15 lat temu jest blizną na jego sumieniu. Jednak nawet w tamtych warunkach znaleźli się ludzie, którzy potrafi stawić czoło złu – tacy jak autor ,,An Ordinary Man”, Paul Rusesabagina, który ocalił 1268 osób.

ImageWieczór 6 kwietnia 1994 roku, widziany oczami Paula Rusesabaginy, nie różnił się od poprzednich. Kigali, stolica Ruandy, powoli zapadała w sen. Paul nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, że za kilka godzin samolot prezydenta kraju zostanie zestrzelony przez nieznanych sprawców, a jego ukochana ojczyzna zacznie tonąć we krwi swoich własnych dzieci. W ciągu 100 dni rozpoczętego właśnie 6 kwietnia 1994 roku ludobójstwa zginęło co najmniej 800 tysięcy ludzi, a według niektórych badaczy nawet ponad milion. Większość morderstw została dokonana przy pomocy maczet, włóczni lub siekier, a ofiarami były głównie osoby z plemienia Tutsi lub ci przedstawiciele Hutu, którzy nie chcieli brać udziału w rzezi swoich sąsiadów, a czasem nawet członków rodziny. Zabójstw dokonywano z przerażającą pasją, statystycznie, w ciągu minuty ginęło tam ponad pięć osób, nawet noworodków i starców. Wielu ludzi przed śmiercią było gwałconych i okaleczanych. 

Wśród tego całego szaleństwa były jednak miejsca, gdzie człowieczeństwo znalazło azyl. Jednym z takich miejsc był przewidziany dla 300 gości hotel Mille Collines (fran. Tysiąc Wzgórz), gdzie Rusesabagina, jego menadżer, przez 74 dni ukrywał przerażonych Tutsi i Hutu. Dzięki postawie Paula 1268 osób schronionych w budynku nie dołączyło do niekończącej się listy ofiar. Historia tych 74 dni została przedstawiona w hollywoodzkim hicie ,,Hotel Ruanda” w 2004 roku, a dwa lata później uwieczniona na stronach ,,An Ordinary Man” (and. ,,Zwyczajny człowiek”), autobiografii Rusesabaginy.

Książka ta opisuje jednak znacznie więcej niż tylko te 74 wypełnione strachem, rozpaczą, ale momentami także i nadzieją na przetrwanie dni. Paul wspomina młodzieńcze lata oraz swojego ojca – prostego, ale mądrego i szanowanego człowieka, który wywarł duży wpływ na osobę bohatera. Opowiada także o pierwszym razie, gdy poczuł ciężar brzemienia, które na jego narodzie zostawiła belgijska okupacja – sztucznie wprowadzonego podziału etnicznego ludności. Rusesabagina, podobnie jak wielu Ruandyjczyków, pochodził z mieszanej rodziny, gdyż jego ojciec był Hutu a matka Tutsi. Według ówczesnego prawa etniczność dziedziczyło się po mężczyźnie, wobec czego Paul uznawany był za Hutu. Etniczności Paul poświęca w książce wiele stron. Z pasją historyka lub socjologa opisuje, w jaki sposób podział ten został zaszczepiony w ruandyjską mentalność i jak, z czasem, zaczął być wykorzystywany przez polityków. Jest to jedna z najbardziej interesujących części książki.

Paul, naoczny świadek ludobójstwa, przedstawia nam wydarzenia po 6 kwietnia z perspektywy kogoś, kogo życie było w śmiertelnym niebezpieczeństwie, jednak jednocześnie, kto odizolowany był od pożogi, która rozpętała się wokół niego. Niewielki mur wokół hotelu stał się linią, której otaczający posesję, znarkotyzowani, rządni krwi mordercy nie odważyli się przekroczyć, chociaż wszędzie dookoła leżały ciała przypadkowych ofiar. Do zatrzymania napastników menadżer Mille Collins używał dwóch ,,broni” – notesu z danymi kontaktowymi wszystkich ważnych oficjeli, którzy niegdyś odwiedzali pięciogwiazdkowy ośrodek oraz swojego talentu negocjatorskiego. Podczas każdego z tych 74 dni Paul pertraktował, schlebiał, częstował i obdarowywał cennymi trunkami najróżniejszych osobników, którzy mieli wystarczające wpływy, by zapewnić rezydentom hotelu chwilową nietykalność – policjantów, oficerów, polityków. Jednocześnie, bezskutecznie starał się uzyskać pomoc międzynarodową, zarówno od ONZ, jak i Białego Domu. Paul używa ostrych słów pod adresem biernej ONZ i krytykuje jej postawę podczas ludobójstwa jako wyrządzającą więcej szkody niż pożytku.

Autor wydaje się być osobą skromną. Chociaż ocalił życie ponad tysiąca ludzi, uważa to za zwyczajną rzecz; utrzymuje, iż po prostu robił to, co potrafi najlepiej, czyli był menadżerem hotelu. Nie zasypuje czytelnika mądrościami ani filozoficznymi przemyśleniami, których można by spodziewać się od takiej osoby. Twierdzi, że jest zwykłym człowiekiem, który po prostu znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie.

Niewątpliwie problemem przy pisaniu książki tego typu jest utrzymanie czytelnika w napięciu. Film uczynił tą historię sławną, a już nawet okładka informuje nas o tym, że w hotelu ocalało ponad 1200 osób. Jak zatem sprawić, by opowieść nie była nudna? Paulowi, wspomaganemu przez dziennikarza Toma Zoellnera, ta sztuka się udała. Zaznaczyć trzeba jednak, że nie jest to zasługa literackiej perfekcji - ,,An Ordinary Man” jest przeciętnie napisany. Rusesabagina nie jest mistrzem pióra, a jego Ruanda, parafrazując klasyka, nie dość płonie. Opisy nie pobudzają wyobraźni, słowa Paula nie wydają się opisywać nawet części horroru, który miał tam miejsce. W tej książce to jednak nie forma, a treść przykuwa czytelnika. Sama niezwykłość tych wydarzeń, przenikliwość analiz historii kraju i interesujące informacje na temat specyfiki Ruandy sprawiają, że trudno jest,,Zwykłego Człowieka” przestać czytać.

Jednym z uczuć, o których Paul najczęściej pisze jest zdziwienie. Ruandyjczyk dziwi się, że tak wielu zdecydowało się wybrać zło. Dziwi się widząc znajomego bankiera, który zawsze bezinteresownie pomagał ludziom w wypełnianiu kwitów, a teraz stoi kilka metrów przed nim trzymając w ręku ociekającą krwią maczetę maczetę. Dziwi się, że cywilizowany świat udawał, że nie widzi tragedii milionów ludzi. Najbardziej dziwi się temu, że żaden z oficerów w zakrwawionym mundurze po prostu nie strzelił mu w głowę i nie rozkazał milicji Interhamwe dokonania masakry w ścianach pięciogwiazdkowego hotelu.

A czytelnik dziwi się razem z nim i nie przestaje jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony.

 

Wyd. Bloomsbury, Londyn, 2006