Europejskie Niemcy w niemieckiej Europie – wzrost roli zjednoczonych Niemiec w UE


02 październik 2015
A A A

Problem zjednoczonych Niemiec budził w Europie ogromne emocje już na przełomie lat 80. i 90. Obawiano się, czy gospodarcza potęga w centrum kontynentu nie będzie dążyć do dominacji w Europie, czy pozostanie wierna zachodniej opcji w polityce zagranicznej. Powstanie UE oraz nowej waluty miały nową potęgę ograniczyć i ściślej powiązać więzami europejskimi. Ostatni kryzys gospodarczy, a zwłaszcza ten w strefie euro, ujawnił, jak silne są obecnie Niemcy w Europie, a nawet, że „Europa staje się niemiecka”.

W latach 60. XX wieku kanclerz RFN Willy Brandt wygłosił znamienną opinię, że zachodnie Niemcy są wprawdzie gospodarczym olbrzymem, lecz pozostają politycznym karłem. Aż do 1990 roku mimo budzącego podziw rozwoju gospodarczego, dzięki któremu RFN dysponowała największą gospodarką i najsilniejszą walutą na kontynencie, wpływ Bonn na wydarzenia w Europie pozostawał ograniczony. Wskutek powojennych ustaleń RFN nie była w pełni suwerenna, częściową kontrolę sprawowały nad nią trzy zwycięskie mocarstwa. W rodzącej się Unii Europejskiej (wcześniej Wspólnocie Europejskiej) gospodarczy potencjał Niemiec Zachodnich był równoważony przez polityczny i militarny status Francji (dysponującej stałym miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz bronią nuklearną). To Paryż i Bonn wspólnie nadawały dynamikę integracji europejskiej od samego jej początku.

RFN od czasów kanclerza Adenauera postawiła na trwały sojusz ze światem zachodnim, wierząc, że przyszłe zjednoczenie – nadrzędny cel polityki zagranicznej Bonn – może zostać zrealizowany jedynie wówczas, gdy Niemcy zyskają zaufanie sojuszników. Po katastrofie II wojny światowej nie było to możliwe wbrew nim. Charakterystyczną cechą polityki zjednoczeniowej stała się więc jej „europeizacja” – utożsamianie interesów Niemiec z interesami Europy. „Przezwyciężenie podziału Niemiec oznacza przezwyciężenie podziału Europy” – powtarzali latami zachodnioniemieccy politycy. Jedyną szansą Niemiec jest stać się „najbardziej europejskim narodem spośród wszystkich Europejczyków” – pisał historyk Michael Stürmer. Niemcy przez lata podziału kraju nauczyli się w ten sposób łatwo używać przymiotnika „europejski” do nazywania własnych interesów narodowych.

Zachodnie Niemcy potrafiły wykorzystywać swój potencjał gospodarczy w polityce zagranicznej, aby osiągnąć swój nadrzędny cel. Ponieważ klucz do zjednoczenia znajdował się w Moskwie, Bonn w obliczu narastającego kryzysu gospodarczego w ZSRR postawił na umiejętną politykę „przekupywania” Kremla. To zachodnioniemieckie wsparcie finansowe było decydującym czynnikiem, który wpłynął na zgodę Gorbaczowa na oddanie NRD.

UE i euro – jak ograniczyć nową potęgę

Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku, które nastąpiło w pełni na warunkach RFN, diametralnie przekształciło architekturę polityczną w Europie, zmieniając układ sił na korzyść Niemiec. W wyniku ustaleń Układu Moskiewskiego (tzw. Traktatu 2+4) cztery mocarstwa – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja oraz Związek Radziecki – zrzekły się swoich praw i odpowiedzialności w stosunku do RFN i NRD. W ten sposób zjednoczone 3 października 1990 roku Niemcy zyskały pełną suwerenność zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Oznaczało to swobodę w działaniu na arenie międzynarodowej, a to rodziło w wielu stolicach europejskich obawy o przyszły kurs polityczny Niemiec.

Jednocześnie włączenie NRD do RFN, bo na tym właśnie polegało de facto „zjednoczenie” dwóch państw niemieckich, przesunęło Niemcy do środka Europy. W pozimnowojennej konstelacji politycznej zyskały one centralne położenie na kontynencie. Wycofanie się ZSRR z Europy Środkowej oraz jego późniejszy rozpad umożliwił z kolei rozszerzenie procesu integracji europejskiej na północ i na wschód, co dodatkowo wzmocniło politycznie Niemcy kosztem Francji.  

Źródło: Wikipedia CommonsNiemcy uzyskały od mocarstw zachodnich zgodę na zjednoczenie pod warunkiem, że będą trzymały się wektora zachodniego w polityce zagranicznej – pozostaną częścią NATO oraz będą kontynuować proces integracji europejskiej, który miał ściślej powiązać je z Europą, ograniczając ich swobodę ruchu na zewnątrz. W pełni tego świadomy był „kanclerz zjednoczenia” Helmut Kohl, który, chcąc uspokoić sojuszników, podkreślał, że dalej będzie dążyć do „europeizacji Niemiec”, nie zaś do „germanizacji Europy”. Podpisaniem Traktatu z Maastricht w 1992 roku przypieczętowano powstanie Unii Europejskiej, która pogłębiła stopień integracji jej członków, co oznaczało wyzbycie się przez nich części suwerenności. Niemcy zgodziły się ponadto na postulowaną przez Francję wspólną europejską walutę. Rezygnacja z niemieckiej marki – symbolu sukcesu gospodarczego RFN i jej dumy – i przyjęcie euro w zamyśle Paryża miało dodatkowo powiązać zjednoczone Niemcy z państwami UE, osłabić ich siłę oraz wyrównać zachwianą równowagę między członkami niemiecko-francuskiego tandemu (liczono ponadto, że proces wyrównywania poziomu życia we wschodnich i zachodnich landach przez lata będzie stanowić dodatkowe obciążenie dla „gospodarczego giganta”). Niemcy, decydując się na euro, postawili jednak warunki – wspólna waluta miała być wzorowana na marce i nie ustępować jej swoją siłą i zaufaniem do niej międzynarodowych rynków. Temu służyło przeforsowanie kryteriów konwergencji , nakładających na członków strefy euro obowiązek (nieprzestrzegany później) „niemieckiej” dyscypliny finansowej. Także siedzibę Europejskiego Banku Centralnego ulokowano w Niemczech – we Frankfurcie nad Menem.

Od centralnego położenia do centralnego znaczenia

„Swoją ponownie odzyskaną jednością pragniemy służyć pokojowi na świecie i postępowi w budowie zjednoczonej Europy” – ogłosił Kohl podczas uroczystości 3 października 1990 roku. Niemcy od samego początku popierały nie tylko pogłębianie, ale także poszerzanie integracji europejskiej o państwa Europy Środkowo-Wschodniej i Północnej. Leżało to w dobrze rozumianym interesie RFN. Po pierwsze wskutek rozszerzenia UE Niemcy przestały być państwem granicznym UE, lecz centralnie położonym, otoczonym samymi sojusznikami. Po drugie przyjęcie krajów Europy Środkowo-Wschodniej do UE, a co za tym idzie wprowadzenie tam zasad gospodarki wolnorynkowej i praworządności, pozwoliło na ekspansję gospodarczą Niemiec w regionie. Po trzecie wreszcie wszystkie państwa regionu od początku bardziej orientowały się politycznie na Berlin (w 1991 roku podjęto decyzję o przeniesieniu stolicy z Bonn do Berlina), niż na Paryż, co oczywiście wzmacniało rolę RFN we Wspólnocie.     

Przyjęcie nowych członków na początku XXI wieku postawiło UE przed koniecznością usprawnienia jej funkcjonowania. Tandem niemiecko-francuski, obchodzący w 2003 roku 40 rocznicę podpisania Traktatu Elizejskiego (z tej okazji rozważano nawet powołanie federacji niemiecko-francuskiej!), wziął na siebie ciężar wypracowania koncepcji „konstytucji dla UE”. Jej przyjęcie spełzło jednak na niczym wskutek odrzucenia jej w referendum… we Francji w 2005 roku, co postawiło francuski motor integracji w kryzysie. Skompromitowany dodatkowo skandalem korupcyjnym prezydent Jacques Chirac aż do ustąpienia z urzędu w 2007 roku nie był w stanie podjąć żadnej poważnej inicjatywy. Ratowania projektu „konstytucji UE” podjęła się już nowa kanclerz Niemiec Angela Merkel, która wskutek przedterminowych wyborów do Bundestagu jesienią 2005 roku przejęła władzę po Gerhardzie Schröderze.

Źródło: Wikipedia CommonsKu „normalizacji” polityki zagranicznej RFN

Gerhard Schröder – w odróżnieniu od Kohla – był już przedstawicielem pokolenia powojennego, nie patrzącego na politykę w takim stopniu, jak poprzednik, przez pryzmat winy i odpowiedzialności Niemiec. Socjaldemokrata przywiązywał większą wagę do kierowania się w  polityce zagranicznej interesami narodowymi, co musiało wiązać się z większą samodzielnością i asertywnością, lub też – jak mówiono w Berlinie – normalnością. Za jego kadencji Niemcy po raz pierwszy w powojennej historii wysłali Bundeswehrę za granicę – najpierw do Jugosławii, później do Afganistanu. Z jego polityki zagranicznej zapamiętano po pierwsze głęboki kryzys w relacjach z USA (jeszcze kilka lat wcześniej absolutnie nie do pomyślenia), wywołany sporem o interwencję w Iraku w 2003 roku, której Berlin sprzeciwił się wraz z Paryżem i Moskwą. Po drugie zaś – spektakularne zbliżenie w stosunkach niemiecko-rosyjskich, spuentowane podpisaniem w 2005 roku porozumienia o budowie gazociągu bałtyckiego, któremu stanowczo sprzeciwiały się Polska oraz szereg innych państw naszego regionu, widząc w nim zagrożenie dla swoich interesów bezpieczeństwa energetycznego. Polityka Schrödera doprowadziła do utraty zaufania sojuszników do Niemiec – wartości, na którą pracowały całe pokolenia niemieckich dyplomatów. Bilans jego polityki zagranicznej jest z tego powodu krytyczny nawet w samych Niemczech.

Nowa kanclerz Angela Merkel, obejmując w 2005 roku urząd po butnym socjaldemokracie, zapowiedziała zmianę w polityce europejskiej Niemiec. Berlin miał znów skupić się na Europie – pierwszym celem stała się zaś reanimacja „konstytucji dla UE” (zakończona sukcesem w postaci Traktatu Lizbońskiego). Merkel chciała kontynuować szczególne stosunki z Francją, jednak, działając już w rozszerzonej od 2004 roku Europie, kładła większy nacisk na wsłuchiwanie się w głos państw naszego regionu. Większą rolę w jej polityce europejskiej miała odgrywać Polska. Kontynuowane miało być jednak także partnerstwo strategiczne z Rosją, w tym budowa Gazociągu Północnego – w przeciwieństwie do Schrödera Merkel podjęła się próby rozmowy na temat projektu z krajami regionu bałtyckiego w celu wyjaśnienia ich wątpliwości. Nowy rząd postarał się ponadto o poprawę stosunków ze Stanami Zjednoczonymi oraz postawił na rozwój współpracy dwustronnej z mocarstwami wschodzącymi – m.in. Chinami, Indiami, Brazylią, a także Rosją.

Dekada „cesarzowej Europy”

Dekada Merkel to okres wyjątkowo pomyślny dla Niemiec. Wskutek przeprowadzonych jeszcze przez rząd Schrödera reform gospodarczych w ramach pakietu „Agenda 2010” sytuacja gospodarcza zaczęła się poprawiać. Znacząco spadło m.in. bezrobocie. Trudne, niepopularne decyzje, które poprzedni gabinet przypłacił utratą władzy, przyczyniły się (obok pakietów ratunkowych dla gospodarki przyjętych przez rząd Merkel) do uchronienia Niemiec przed długotrwałą recesją wskutek światowego kryzysu gospodarczego. Podczas gdy inne kraje Unii Europejskiej do dzisiaj tkwią w stagnacji i borykają się z kryzysem finansowym, będącym pokłosiem kryzysu z 2008 roku, Niemcy – największa gospodarka UE – szybko wyszły na prostą, odskakując od reszty europejskiego peletonu. Szybko rozwijał się handel zagraniczny, zwłaszcza eksport. Coraz szybciej rosła nadwyżka w wymianie z zagranicą, przekraczając w 2014 roku barierę 200 miliardów euro. Ostatnie sukcesy handlowe Niemiec wyraźnie unaoczniły, jak korzystna okazała się dla nich wspólna waluta, zwiększająca opłacalność niemieckiego eksportu w skali globalnej. Obecnie RFN jest w na tyle dobrej sytuacji, że rząd uchwalił na 2015 rok pierwszy od kilkudziesięciu lat zrównoważony budżet (bez deficytu, zgodnie z zasadą „żadnych nowych długów”) i chce utrzymać tę zasadę w najbliższych latach.

Tak dobrą kondycją gospodarczą nie mogą się pochwalić pozostałe znaczące kraje Unii Europejskiej, zwłaszcza zaś strefy euro. We Francji trwa stagnacja gospodarcza, we Włoszech recesja, a Hiszpanii dopiero w zeszłym roku udało się z niej wyjść. Przed bankructwem trzeba było ratować m.in. Portugalię, Irlandię i Grecję. We wszystkich tych krajach piętrzą się nierozwiązane problemy, zarówno gospodarcze, jak i społeczne, a ich rządy muszą wprowadzać niepopularne reformy, co wpływa na brak stabilności politycznej. Tymczasem w Niemczech Angela Merkel bije rekordy popularności (niekiedy nawet 70 proc.), jej partia rządzi trzecią kadencję, wciąż z poparciem bliskim 40 proc. Komfortowa sytuacja, której pewnie każdy rząd w Europie może pozazdrościć.

Kto więc inny niż Niemcy był w ogóle w stanie wziąć na siebie rolę lidera w kryzysie eurolandu? Już w jego pierwszej fazie pojawiały się w UE głosy wzywające Berlin do wzięcia na siebie tej odpowiedzialności. Jednym z najbardziej znamiennych był oczywiście głos szefa polskiej dyplomacji Radka Sikorskiego, który wypowiedział w 2011 roku pamiętne słowa: „mniej obawiam się niemieckiej siły, niż niemieckiej bezczynności”. Trudno o mocniejsze wsparcie, niż z kraju najbardziej bodaj w Europie dotkniętego w przeszłości niemieckim ekspansjonizmem. Brytyjski politolog Timothy Garton Ash pisał z kolei, że Niemcy wcale nie dążyły do uzyskania przywódczej roli w UE, jej przyjęcie wyniknęło z konieczności – tylko Berlin był zdolny ją podjąć. Jeden z niemieckich publicystów, Stefan Kornelius (notabene biograf kanclerz Merkel), pisał zaś o Niemczech jako o „hegemonie wbrew własnej woli”. To z jednej strony siła Niemiec i osobiste zdolności pani kanclerz, nazwanej wkrótce „cesarzową Europy”, a z drugiej strony słabość innych zadecydowały o obecnej roli Berlina.

My płacimy, my wymagamy

Flickr.comNie da się jednak ukryć, że Niemcy w tym kryzysie konsekwentnie forsowały swoje rozwiązania, kierując się niekoniecznie interesem europejskim, lecz własnym (chociaż ukrytym retorycznie pod przymiotnikiem „europejski”), niekiedy wręcz na szkodę zadłużonych państw strefy euro. Według Berlina lekiem na kryzys gospodarczy państw eurolandu jest dyscyplina finansowa oraz reformy strukturalne – wzorowane na niemieckim modelu społeczno-gospodarczym. To, co tak świetne efekty daje nad Renem, nie musi jednak jednakowo działać w innych krajach, o innej specyfice. Abstrahując od słuszności uzdrowienia greckiej gospodarki koniecznymi reformami, wielu ekonomistów podkreśla również potrzebę zadbania o wzrost gospodarczy oraz zwalczanie bezrobocia. Niemiecką receptę dla Grecji – „politykę zaciskania pasa” – skrytykował jako przeciwskuteczną m.in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a także amerykański noblista w dziedzinie ekonomii Joseph E. Stiglitz, który zasugerował nawet, że problemy Aten wynikają częściowo z proeksportowej polityki Niemiec („Grecy zostali ukarani za niemieckie grzechy”). Nie jest z resztą tajemnicą, że znaczna część greckiego zadłużenia pochodzi z niemieckich banków, więc ratowanie Grecji przed bankructwem leży w dobrze pojętym interesie Niemiec.

W 2012 roku z inicjatywy Berlina przegłosowano w Unii Europejskiej tzw. Pakt Fiskalny, zobowiązujący państwa do przestrzegania zasad dyscypliny finansowej. Dopiero wskutek rosnącej europejskiej „opozycji przeciw oszczędnościom” pod wodzą nowego prezydenta Francji Francoisa Hollande’a pakt fiskalny „uzupełniono” o Pakt na rzecz wzrostu gospodarczego i zatrudnienia, który miał dać impulsy do wzrostu gospodarczego państw strefy euro. Mimo dążeń Paryża i innych stolic nie udało się jednak przekonać Berlina do emisji euroobligacji, które Merkel uznaje za sprzeczną z interesami Niemiec formę uwspólnotowienia długów. To oznaczałoby, że niemieccy podatnicy pośrednio finansowaliby długi innych państw, a to ciężko byłoby im wytłumaczyć – chociaż zdaniem wielu jest to niezbędny krok, aby umożliwić mocno zadłużonym krajom strefy euro wyjście z kryzysu. To zaś z całą pewnością leży zarówno w niemieckim, jak i w ogólnoeuropejskim interesie. Hans Kundnani (ECFR) tłumaczy, że Niemcy stoją przed sprzecznymi interesami – z jednej strony chcą utrzymać strefę euro, z drugiej zaś strony nie są gotowe zrobić to, co jest konieczne, żeby ten cel osiągnąć.

Upór Berlina w kwestii forsowania niemieckich recept dla pogrążonych w kryzysie krajów (w imię zasady „my płacimy, my wymagamy”) stał się przyczyną rosnącej niechęci do Niemiec i osobiście do kanclerz Merkel wystawionych na bolesne reformy społeczeństw. Ów upór zrodził krytykę, że Berlin, wymuszając korzystne dla siebie rozwiązania, zapomina o pielęgnowanej w UE kulturze kompromisu i wysłuchiwania racji innych. Szczególnie dobitnym przykładem są ostatnie negocjacje z Grecją, które zakończyły się de facto zmuszeniem do przystania na warunki międzynarodowych kredytodawców – zwłaszcza Niemiec, przeznaczających najwyższe sumy na kolejne pakiety ratunkowe.

„Bez Francji Niemcy przerażają wszystkich”

Najświeższym przykładem forsowania przez Berlin swoich rozwiązań jest kwestia kwotowego podziału uchodźców. Rząd Angeli Merkel popełnił błąd, ogłaszając otwarcie granic dla Syryjczyków, co spotęgowało niekontrolowany napływ imigrantów i wysłało innym sygnał, że są w Europie mile widziani. Jednocześnie Berlin, nie zwracając uwagi na argumentację państw naszego regionu, które jako kluczową sprawę stawiały zabezpieczenie granic UE i powstrzymanie fali uchodźców, forsował „w imię europejskiej solidarności” podzielenie przyjezdnych między kraje Wspólnoty. Zwrócił na to uwagę m.in. były ambasador RP w RFN Janusz Reiter, który w swoim artykule dla niemieckiego dziennika FAZ krytykował wywieraną przez Berlin na kraje środkowoeuropejskie presję i nawoływał Niemcy, by nie kierowali się w tej sprawie emocjami, lecz realizmem (Więcej na temat polityki imigracyjnej Niemiec pisze S. Ławrynowicz).

Źródło: Wikipedia CommonsAnalizując przywódczą rolę RFN w UE warto zauważyć, że Berlin zawsze próbuje zamaskować swoją rolę, wskazując na szerokie poparcie dla swoich postulatów (przykład negocjacji z Grecją, a także uchodźców), lub uzgadniając je najpierw – wedle starej szkoły – z osłabionym Paryżem, by później przedstawiać je jako najlepszy kompromis dla UE. Prezydent Hollande stał się w ostatnim czasie lojalnym sojusznikiem i partnerem kanclerz Merkel. Oboje przywódcy często konsultują się ze sobą i prezentują wspólne stanowisko, jednak nikt nie ma w Europie wątpliwości, kto rozdaje karty w tym tandemie. Nie ma ich także Władimir Putin, który w sprawie konfliktu na Ukrainie pozostawał w stałym kontakcie telefonicznym z Merkel, nie zaś z prezydentem Francji, również przecież członkiem tzw. Grupy Normandzkiej (Ukraina, Rosja, Niemcy, Francja). Paryż służy ostatnio w znacznej mierze do podzielenia się odpowiedzialnością i uniknięcia wrażenia, że Berlin działa sam. Dla Paryża współdziałanie z Berlinem oznacza z kolei podtrzymanie dotychczasowego prestiżu bycia współliderem. Jak świetnie ujął to były prezydent Francji Nicolas Sarkozy: „Bez Francji Niemcy przerażają wszystkich. Bez Niemiec Francja nie przeraża nikogo”.

Lider czy hegemon?

„Każdy to wie, lecz wypowiedzenie na głos tego stwierdzenia oznacza złamanie tabu: Europa stała się niemiecka” – napisał w 2012 roku znany niemiecki socjolog Ulrich Beck, opisując wzrost roli Berlina podczas kryzysu finansowego w eurolandzie. Także filozof Jürgen Habermas zwracał wówczas uwagę na to, że rząd Angeli Merkel przebudowuje Stary Kontynent „na niemiecką modłę”, ubolewając przy tym, że dawna wizja nastawionych na kooperację i kompromis europejskich Niemiec ustępuje obecnie „nieskrywanej chęci przywództwa”. Prof. Marek Cichocki przestrzegał z kolei, że „to już nie proces integracji określa niemiecką drogę rozwoju, ale niemieckie potrzeby zaczynają kształtować perspektywy dalszej integracji”. Na postawione w 1990 roku pytanie, co przyniesie zjednoczenie – europejskie Niemcy, czy niemiecką Europę – można odpowiedzieć dzisiaj za T.G. Ashem: europejskie Niemcy w niemieckiej Europie.

Jak przekonuje brytyjski socjolog Anthony Giddens, „niemiecka Europa” nie jest stanem, który będzie się długotrwale utrzymywał. To „tymczasowy i niestabilny układ z konieczności”, będący odpowiedzią na nieudolność struktur UE i słabość innych liderów w obliczu ostatnich kryzysów. Obecna przywódcza rola Berlina, określana niekiedy na wyrost mianem hegemonii, rodzi bowiem frustrację coraz to nowych „pokrzywdzonych” krajów Wspólnoty. Do przeklinających Angelę Merkel Hiszpanów, Włochów i Greków ostatnio doszli np. zmuszeni do przyjęcia uchodźców Słowacy, Czesi i Węgrzy. Rola Niemiec budzi również duże obawy w Polsce, ale także w – zdaniem niektórych tamtejszych komentatorów upokarzanej – Francji. Można przypuszczać, że jest kwestią czasu, kiedy w stosunku do Niemiec ukształtuje się zdolna zrównoważyć niemiecką siłę europejska opozycja, czego z resztą obawiają się politycy w Berlinie. Przestrzegał przed tym m.in. były szef dyplomacji RFN Joschka Fischer: „Europa nigdy nie zadziałała na zasadzie hegemonii. Jeśli tylko ktoś chce być hegemonem, wszyscy lub prawie wszyscy w Europie jednoczą się przeciw niemu. Unia nie wypali więc nigdy jako projekt niemiecki”. Jeśli już pojawi się taka opozycja, wówczas znów stanąć może przed Berlinem znajomy dylemat.  Niemcy są duże, aby traktować je w Europie na równi z innymi, ale jednocześnie za małe, aby w niej rządzić.

Niemcy stanowią o sile UE, są jej „nieodzowną potęgą” (T.G. Ash) i kluczem do jej sukcesu. Jednak również Niemcy są w znacznym stopniu uzależnione od tego sukcesu. Silna Unia stanowi przedłużenie siły Niemiec na arenie międzynarodowej, a zdrowa strefa euro służyć będzie wszystkim jej członkom, z Niemcami jako jej największymi beneficjentami na czele. Kondycji UE i paradoksalnie samym Niemcom przysłużyłby się jednak, postulowany z resztą przez niektórych starszych niemieckich komentatorów, powrót Berlina do polityki kooperacji i kompromisu oraz pewnej powściągliwości w forsowaniu własnych koncepcji. Niemcy chcą być liderem UE. Prawdziwy lider pracuje jednak na sukces całego zespołu, nie tylko na swój własny.

Michał Kędzierski

Bibliografia:
•    Ash T.G., W imieniu Europy. Niemcy i podzielony kontynent, 1996.
•    Cichocki M.A., Zmiana niemieckiego paradygmatu w Europie, w: „Analizy natolińskie”, 2/2012.
•    Cohen R., The German Question Redux, “The New York Times”, 13.07.2015.
•    Fischer J., Niemcy są za duże na Europę. Joschka Fischer dla Newsweeka, 15.11.2013.
•    Fischer J., Fatale Entscheidung für ein deutsches Europa, „Süddeutsche Zeitung“, 26.07.2015.
•    Giddens A., Europa. Burzliwy i potężny kontynent, 2014.
•    Kiwerska J., Od asymetrii do zrównoważonego partnerstwa: Relacje Stany Zjednoczone-Republika Federalna Niemiec, w: „Przegląd Strategiczny”, 1/2011.
•    Kornelius S., Hegemon wider Willen, „Süddeutsche Zeitung”, 28.11.2010.
•    Koszel B., Merkollande? Partnerstwo Francji i Niemiec w Unii Europejskiej w okresie rządów prezydenta Francoisa Hollande’a, w: „Rocznik Integracji Europejskiej”, 7/2013.
•    Koszel B., Mocarstwowe aspiracje Niemiec w Europie XXI wieku: realia i perspektywy, 2012.
•    Koszel B., Niemcy w poszukiwaniu nowego miejsca w Europie i na świecie, w: Zjednoczenie Niemiec. Studia politologiczno-ekonomiczno-prawne, 1996.  
•    Kundnani Hans, Deutsche Vorherrschaft in Europa: „Ein neuer Wirtschaftsnationalismus“, „Spiegel ONLINE“, 4.02.2015.
•    Kwiatkowska-Drożdż A., Mocarstwo pragmatyczne, w: „Analizy natolińskie”, 2/2012.
•    Meier-Walser R, Wolf A., Die Außenpolitik der Bundesrepublik Deutschland. Anspruch, Realität, Perspektiven,  2012.
•    Młynarski T., Partnerstwo czy nierównowaga? Francja wobec rosnącej pozycji Niemiec w Unii Europejskiej, „Biuletyn Instytutu Zachodniego”, 128/2013.
•    Stempin A., Angela Merkel. Cesarzowa Europy, 2013.
•    Stolarczyk M., Wzrost międzynarodowej roli Niemiec w następstwie kryzysu strefy euro, w: „Stosunki Międzynarodowe – International Realtions”, 2/2014.
•    Troianovski A., Greek crisis shows Germany’s Power polarizes Europe, “The Wall Street Journal”, 6.07.2015.
•    In Germany’s shadow, „The Economist”, 28.03.2015.
•    Neue Macht. Neue Verantwortung. Elemente einer deutsche Außen- und Sicherheitspolitik für eine Welt im Umbruch, Stiftung Wissenschaft und Politik (SWP), German Marshall Fund of the USA (GMF), 2013.

Zobacz także

Nikki Haley i jej wizja Stanów Zjednoczonych
100-lecie konferencji w Genui: lekcje z początków radzieckiej dyplomacji
Zamglona przyszłość porozumienia nuklearnego
Polityka Niemiec wobec Stanów Zjednoczonych na początku prezydentury Donalda Trumpa




Więcej...

Zobacz także tego autora

Matteo Salvini – kulisy sukcesu
Kanclerz Kramp-Karrenbauer? Nie tak szybko
Decydujący rok dla SPD
Nowy start czy falstart?
Kto zastąpi Merkel?