Jordania na zakręcie


24 luty 2018
A A A

Jordański król Abdullah II cieszy się opinią postępowego monarchy, stąd niezwykle często bryluje na salonach wśród największych światowych przywódców. W zupełnie innej rzeczywistości żyją za to jego poddani, którzy od dawna cierpią z powodu kryzysu krajowej gospodarki.

Statystyki często nie odzwierciedlają rzeczywistej sytuacji ekonomicznej danego państwa, ale w przypadku Jordanii dają wiele do myślenia. W ciągu ostatnich dwóch lat tempo wzrostu gospodarczego spadło do 2 proc. rocznie, podczas gdy przed 2010 rokiem wynosiło ono powyżej 4 proc., stąd też kraj przestał być zaliczany do rynków wschodzących. Na tle nieobjętych konfliktami państw Bliskiego Wschodu Jordania wypada niezwykle marnie i uważana jest za jeden z najbiedniejszych krajów w całym regionie.

Było źle, jest gorzej

Prawie co piąty mieszkaniec Jordanii żyje więc poniżej granicy ubóstwa, przy czym jedna trzecia populacji zagrożona jest ubóstwem przejściowym, a więc związanym z aktualną sytuacją na rynku pracy i dostępnością prac sezonowych. Miejsc pracy w królestwie nad Jordanem nie ma zresztą zbyt wiele, dlatego już w ubiegłym roku informowano o największej stopie bezrobocia w ciągu ostatniego ćwierćwiecza – w pierwszym kwartale 2017 roku wynosiło ono 18,2 proc. (w stosunku do 15,8 proc. w ostatnim kwartale 2016 roku), przy czym do osób pozostających bez zatrudnienia nie wlicza się tych pracujących za darmo w przedsiębiorstwach należących do członków ich rodziny, a także przebywających w królestwie uchodźców.

Lokalni eksperci nazywali tę sytuację mianem „krytycznej” i zagrażającej dotychczasowemu, już i tak przecież niskiemu, standardowi życia jordańskich obywateli. Jednocześnie przestrzegali oni przed zrzucaniem odpowiedzialności za taki stan rzeczy na syryjskich uchodźców, bo rządzący swoją polityką ekonomiczną osłabili przemysł wytwórczy, sektor rolniczy oraz przemysł, do czego należy dodać pogorszenie się jakości szkolnictwa wyższego. Oczywiście wpływ na jordańską ekonomię miały jednak perturbacje na Bliskim Wschodzie, w tym zamknięcie granicy tego kraju z Syrią i Irakiem.

Zdjęcie: Wikimedia Commons / Vyacheslav Argenberg

Bezrobocie wpływa więc na zamożność jordańskiego społeczeństwa, a ostatnia decyzja rządzących z pewnością nie poprawiła tego stanu rzeczy. W styczniu zdecydowali się oni na podwyższenie o 50 do 100 proc. podatków od podstawowych artykułów spożywczych, do czego doszło cofnięcie dotacji budżetowych na produkcję chleba pita (kilogram kosztuje teraz 50 centów amerykańskich), przy czym ceny pozostałych rodzajów pieczywa nie poszły w górę. Dodatkowo ceny mają być utrzymane do końca roku, ponieważ państwo posiada wystarczające rezerwy zboża. To oczywiście było marnym pocieszeniem dla jordańskiego społeczeństwa, stąd tez w kilku miastach odbyły się protesty wzywające do odwołania obecnego rządu i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych.

Dług przyciska

Odwołanie rządu Haniego al-Mulkiego i rozpisanie wyborów parlamentarnych najprawdopodobniej i tak nie spełniłoby społecznych oczekiwań. I to nie tylko z powodu systemu wyborczego premiującego „niezależnych kandydatów”, będących de facto stronnikami króla Abdullaha, ani dotychczasowych doświadczeń w zakresie niewielkich zmian zachodzących po rozpisanych w ostatnich latach dwóch przedterminowych głosowań. Państwo jest bowiem po prostu zadłużone, a spłacenie zobowiązań okazało się zwyczajnie konieczne.

Ponieważ dla jordańskiego skarbca liczy się każdy dolar, rządzący byli zmuszeni nawet odciąć wspomniane subsydia na wypiekanie chleba, które przyniosą oszczędność w wysokości 70 milionów dolarów, a wraz z podwyższeniem podatków mają zmniejszyć deficyt budżetowy o blisko 700 milionów dolarów. Ogółem zadłużenie Jordanii wynosi już 40 miliardów dolarów, zaś jego stosunek względem krajowego PKB wynosi blisko 95 proc. przy 71 proc. przed ośmioma laty.

Sytuacja jest tym poważniejsza, iż kraje Rady Współpracy Zatoki Perskiej (GCC, w składzie Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kuwejtu) postanowiły nie odnawiać pięcioletniego programu pomocy finansowej dla Jordanii, która była warta blisko 3,6 miliarda dolarów. Ostatnią nadzieją królestwa jest więc ich największy zachodni sojusznik, czyli Stany Zjednoczone, bowiem ponad dwa tygodnie temu amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson podpisał ważny przez pięć lat kontrakt wart prawie 1,27 miliarda dolarów rocznie.

Amerykanie uważają Jordanię głównie za swojego wojskowego sojusznika, dlatego dopiero prezydent Donald Trump zdecydował o zakończeniu misji Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) w Jordanie już kilka lat po tym, jak według informacji podanych przez Baracka Obamę wyszkoliła ona kilka tysięcy bojowników syryjskiej opozycji. Zakończenie tego programu nie oznacza jednak wycofania się z militarnej współpracy z Jordanią, stąd 350 milionów dolarów ze wspomnianego 1,3 miliarda ma być przeznaczanych właśnie na potrzeby jordańskiej armii. Kolejnych 750 milionów jordański rząd wyda z kolei na potrzeby gospodarki, przy czym będzie on musiał wdrożyć kolejne reformy ekonomiczne, aby złagodzić nacisk Międzynarodowego Funduszu Walutowego, domagającego się od Ammanu dalszych oszczędności.

Syryjskie obciążenie

Jordania na północy graniczy z Syrią, a to spowodowało oczywiście, że musiała ona przyjąć do siebie syryjskich uchodźców, uciekających przed konfliktem między opozycją i rządem syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada. Syryjczycy przebywający w jordańskich obozach uciekli właśnie z południowych prowincji swojego kraju, które wciąż znajdują się pod kontrolą rebeliantów oraz niedobitków tzw. Państwa Islamskiego.

Według szacunków z końca ubiegłego roku w Jordanii przebywa około 650 tys. zarejestrowanych  Syryjczyków, podczas gdy populacja całego kraju szacowana jest na blisko 10 milionów osób. Dodatkowo liczba Syryjczyków stale się powiększa, ponieważ w obozach dla uchodźców występuje wysoki przyrost naturalny, co jest sporym obciążeniem dla jordańskiego budżetu, w pewnym stopniu odciążanego głównie przez pomoc ze strony państw europejskich (niedawno w Jordanii przebywała zresztą polska delegacja na czele z Beatą Kempą, sekretarzem stanu ds. polskiej pomocy humanitarnej na świecie) oraz licznych organizacji humanitarnych.

Już dwa lata temu Jordańczycy zamknęli swoją granicę z Syrią, po tym jak nieopodal granicy w wyniku zamachu bombowego zginęło sześciu obywateli, zaś w ubiegłym roku zaczęli deportować do Syrii po kilkuset tamtejszych obywateli miesięcznie. Królestwo od początku obawiało się zresztą napływu uchodźców, ponieważ ma bardzo złe doświadczenia ze swojej przeszłości. Jordania po konfliktach arabsko-izraelskich przyjęła bowiem blisko dwa miliony Palestyńczyków, którzy za pośrednictwem Organizacji Wyzwolenia Palestyny stworzyli w północnej części kraju swoiste państwo w państwie i w 1970 roku wywołali konflikt znany pod nazwą „Czarnego Września”, omal nie obalając ojca obecnego monarchy.

Faktyczna niechęć jordańskich władz wobec przybyszy z Syrii spowodowała, iż wbrew słowom ekspertów o ich niewielkim udziale w pogarszaniu się sytuacji ekonomicznej kraju, rządzący postanowili zrobić z nich swego rodzaju kozła ofiarnego i z tego powodu zapowiedziano wdrożenie rozwiązań utrudniających zatrudnianie Syryjczyków przez jordańskie przedsiębiorstwa. Tym samym jordańskie władze chcą zwiększyć zatrudnienie wśród obywateli swojego kraju, aby zmniejszyć napięcia związane z rosnącym bezrobociem.

Amerykańska pomoc (nie)mile widziana

Pomoc finansowa ze strony Stanów Zjednoczonych ratuje jordański budżet przed totalnym załamaniem, ale wcale nie cieszy samych Jordańczyków. Polityka rządzących względem Ameryki mocno rozmija się ze społecznymi oczekiwaniami, a utrzymywanie jordańsko-amerykańskiego sojuszu nie podoba się Jordańczykom zwłaszcza w kontekście zapowiedzi przeniesienia amerykańskiej ambasady w Izraelu do Jerozolimy. Tej decyzji Trumpa towarzyszyły zresztą protesty we wszystkich największych jordańskich miastach, a podobne emocje towarzyszą chociażby odnawianym co kilka lat umowom energetycznym z Izraelem.

Destabilizacja Bliskiego Wschodu jest zresztą największym problemem dla Królestwa Jordanii, ponieważ zniechęca nie tylko zachodnich inwestorów, ale od 2011 roku wpływa też negatywnie na mocno rozwiniętą branżę turystyczną. Nie da się również uciec od dyskusji na temat samego kształtu jordańskiego systemu ekonomicznego, który oparty jest o dużą liczbę mikroprzedsiębiorstw mających problem z ekspansją poza lokalny rynek, stąd królestwo nie posiada regionalnych czempionów na miarę tych z państw Zatoki Perskiej.

Premier al-Mulki zapewnia przy tym, że zaciskanie pasa potrwa jedynie do połowy przyszłego roku, ale niewielu Jordańczyków wierzy w te zapewnienia. Desperacja szczególnie młodych ludzi może za to mocno zagrozić monarchii, w której w ostatnich tygodniach pojawiło się niespotykane wcześniej zjawisko napadów na oddziały banków, których sprawcami byli głównie wcześniej nienotowani młodzi Jordańczycy. Pytanie, czy Jordańczycy po kilku nieudanych seriach protestów są jeszcze w stanie wymusić cokolwiek na rządzącej monarchii.

Maurycy Mietelski 

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji