Nieporozumienie stulecia


24 czerwiec 2019
A A A

Amerykańska administracja uważa, że konflikt izraelsko-palestyński można załatwić przy pomocy pieniędzy, które spowodują, że Palestyńczycy zrezygnują ze swoich niepodległościowych aspiracji. To nie wróży dobrze planowi pokojowemu przygotowanemu przez doradcę i zarazem zięcia prezydenta Donalda Trumpa.

Jared Kushner, oficjalnie pełniący funkcję starszego doradcy amerykańskiego prezydenta, miał pracować nad rozwiązaniem wspomnianego konfliktu od samego początku urzędowania swojego teścia. Już kilka miesięcy temu najważniejsze założenia planu ujawnili dziennikarze, natomiast oficjalnie miał on zostać ogłoszony podczas tegorocznej konferencji bliskowschodniej w Warszawie. Nie został on jednak ujawniony przed czterema miesiącami, ponieważ uznano, że może on mieć negatywny wpływ na wybory parlamentarne w Izraelu. Ostatecznie ma zostać oficjalnie zaprezentowany we wtorek w Bahrajnie, w którym pojawią się między innymi delegacje Stanów Zjednoczonych, Arabii Saudyjskiej, Egiptu czy Jordanii.

Kupić Palestyńczyków

Waszyngton na cztery dni przed szczytem w Manamie postanowił ujawnić ekonomiczną część projektu Kushnera, określanego przez część publicystów mianem „umowy stulecia”. Program „Dobrobyt dla pokoju” przewiduje przede wszystkim szeroko zakrojone inwestycje gospodarcze i infrastrukturalne na terytoriach zamieszkiwanych przez Palestyńczyków, które miałyby osiągnąć wartość blisko 50 miliardów dolarów. Dokładnie 27,5 mld trafiłoby na Zachodni Brzeg Jordanu i do Strefy Gazy, z kolei 9,1 mld przypadłoby Egiptowi, 7,4 mld Jordanii oraz 6,3 mld Libanowi.
Pieniądze te miałyby zostać wydane na dokładnie 179 różnego rodzaju projektów z zakresu służby zdrowia, edukacji, turystyki, rolnictwa, a także sektorów wodnego oraz zaawansowanych technologii, zaś efektem tych inwestycji miałoby być stworzenie blisko miliona nowych miejsc pracy dla Palestyńczyków. Pod tym względem Amerykanie trafnie zdiagnozowali największe bolączki tamtejszej gospodarki, a także problemy ze znalezieniem zatrudnienia zwłaszcza przez mieszkańców Strefy Gazy oraz palestyńskich uchodźców w państwach arabskich.

Problem polega na tym, że obecne kłopoty palestyńskiej ekonomiki są bardzo złożone, zaś negatywny wpływ ma na nią zwłaszcza blokada Strefy Gazy. Brak możliwości prowadzenia własnej polityki handlowej w zakresie importu i eksportu, przerwy w dostawach prądu czy utrudniony dostęp do wody z pewnością nie pomagają Palestyńczykom w pobudzeniu wzrostu gospodarczego własnymi siłami, nie wspominając już o przyciągnięciu jakichkolwiek zagranicznych inwestorów. Państwa goszczące palestyńskich uchodźców same przeżywają bardzo poważne kłopoty ekonomiczne, stąd tamtejsze społeczeństwa mogłyby negatywnie zareagować na skierowanie inwestycji tylko do tej społeczności. Nie można również zapominać, że to właśnie Trump zdecydował się na zakończenie współfinansowania przez Stany Zjednoczone najważniejszych programów rozwojowych dla Palestyńczyków.

Niepodległość ponad wszystko

Między innymi z tego powodu Palestyńczycy nie ufają obecnej amerykańskiej administracji. Ich relacje z Amerykanami zostały zresztą zamrożone już po decyzji Trumpa o przeniesieniu ambasady jego kraju z Tel Awiwu do Jerozolimy. Władze Autonomii Palestyńskiej uznały bowiem ten krok za jednoznaczne opowiedzenie się przez USA po stronie interesów Izraela, a także za legitymizowanie izraelskiej okupacji palestyńskich terytoriów. Ponadto sam Kushner zrobił wszystko, aby zniechęcić do siebie Palestyńczyków. W udzielonym na początku czerwca wywiadzie stwierdził on bowiem, że nie są oni zdolni do rządzenia sami sobą oraz udzielił mglistej odpowiedzi na pytania o utworzenie niepodległego państwa palestyńskiego.

Stosunek do rozwiązania dwupaństwowego jest jedną z największych niewiadomych „umowy stulecia”, podczas gdy jest to sprawa kluczowa dla wszystkich palestyńskich ugrupowań. Patrząc na dotychczasową politykę Trumpa wobec Izraela i Palestyny można domniemywać, iż Amerykanie nie są zainteresowani takim rozwiązaniem, o czym świadczy wspomniane już przeniesienie ambasady do Jerozolimy uznawanej przez Palestyńczyków za stolicę ich przyszłego niepodległego państwa. Ponadto Amerykanie otwarcie wspierają żydowskich osadników na terytoriach okupowanych, zapraszając ich liderów chociażby na wydarzenia organizowane przez ambasadę USA w Izraelu.

Jared Kushner. Zdjęcie: Flickr.com / U.S. Department of State

W tym wypadku trudno wyobrazić sobie, aby Organizacja Wyzwolenia Palestyny mogła zaakceptować plan przygotowany przez Kushnera. Palestyńskie ugrupowania, komentując ekonomiczne założenia jego rozwiązania, były zgodne, iż niepodległość nie jest kwestią, którą można poświęcić dla pieniędzy, zaś sama propozycja tego typu jest obraźliwa dla narodu palestyńskiego. Biały Dom wydaje się przy tym nie rozumieć niepowodzeń dotychczasowych propozycji zakończenia izraelsko-palestyńskiego konfliktu. Większość z nich opierała się właśnie na hasłach wdrożenia programów rozwojowych, lecz jak doskonale wiadomo nie przyniosły one właściwie żadnych rezultatów.

Kłopoty dla Arabów

Wiadomo już, że w Manamie, podobnie jak wcześniej w Warszawie, nie pojawi się delegacja Autonomii Palestyńskiej bojkotująca wydarzenia organizowane przez Amerykanów. Z tego powodu do stolicy Bahrajnu nie zaproszono przedstawicieli izraelskich władz, stąd Kushner będzie w niej rozmawiał z przedstawicielami pozostałych państw arabskich zainteresowanych amerykańskimi propozycjami. Z jednej strony w szczycie wezmą więc udział delegacje Egiptu, Jordanii i Libanu, czyli państw udzielających schronienia palestyńskim uchodźcom, zaś z drugiej Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i oczywiście Bahrajnu, a więc krajów mających mieć swój udział w sfinansowaniu propozycji Kushnera.

Sprawa jest jednak dużo bardziej złożona. Z medialnych doniesień wynika, że wciąż niejawna część „umowy stulecia” przewiduje poważne zmiany terytorialne na Bliskim Wschodzie. Wśród nich wymienia się nie tylko rozszerzenie izraelskiej kontroli nad nielegalnymi żydowskimi osiedlami, lecz również wymianę terytoriów pomiędzy państwami arabskimi uważanymi za sojuszników Stanów Zjednoczonych. Jordania miałaby więc otrzymać od Arabii Saudyjskiej część jej terytoriów, na których zamieszkałaby część Palestyńczyków wysiedlonych ze Strefy Gazy, natomiast Saudyjczycy otrzymaliby rekompensatę w postaci terenów należących obecnie do Egiptu. W zamian Izrael zaakceptowałyby budowę podziemnego tunelu łączącego Arabię Saudyjską i Egipt, a także przekazałby Egipcjanom terytoria w zachodniej części pustyni Negew.

Ponadto plan zięcia amerykańskiego prezydenta przewiduje zdaniem mediów udzielenie hojnej pomocy gospodarczej tym państwom arabskim, które zdecydują się na naturalizację przebywających na ich terytoriach uchodźców palestyńskich. Tym samym nie tylko staliby się oni obywatelami Egiptu, Jordanii czy Libanu, ale dodatkowo utraciliby prawo do ubiegania się o zwrot ich mienia przejętego przez Izrael po 1948 roku. Te rozwiązanie jest jednak wręcz niemożliwe do zaakceptowania przez Jordanię i Liban. Ojciec jordańskiego króla Abdullaha na początku lat 70. XX wieku ledwo poradził sobie z palestyńskim powstaniem, zaś obecny monarcha z powodu coraz niższego poparcia społecznego obawia się opowiedzenia się Palestyńczyków po stronie opozycji. W Libanie przyznanie obywatelstwa blisko milionowej społeczności wyznającej islam sunnicki zachwiałoby natomiast religijną równowagą w tym państwie, a także mogłoby spowodować wysunięcie podobnych żądań przez syryjskich uchodźców.

Iran korzysta

Przede wszystkim wszelkie porozumienia z Izraelem, zawarte zwłaszcza ponad głowami Palestyńczyków, wywołałyby gniew arabskich społeczeństw. Zdecydowana większość z nich uznaje obronę swoich prześladowanych współbraci za sprawę honoru, do czego dochodzi dodatkowo pamięć o porażkach państw arabskich w wojnach toczonych z Izraelem. Samo utrzymywanie kontaktów dyplomatycznych z Izraelem przez Jordanię, w tym przedłużanie umów o dostawie izraelskiego gazu do tego kraju, potrafiło już niejednokrotnie doprowadzić do masowych demonstracji przeciwko tamtejszym władzom. Trudno w tym kontekście dziwić się, iż informacje na temat „umowy stulecia” bardzo rzadko pojawiają się w mediach autorytarnych państw arabskich, zaś jordański monarcha zaczął otwarcie krytykować amerykańskie propozycje.

Najbardziej na „zdradzie palestyńskich braci” wydaje się korzystać Iran, który wraz ze swoimi regionalnymi sojusznikami jest zresztą postrzegany na całym świecie jako największy wróg Izraela i Stanów Zjednoczonych. Irańczycy konsekwentnie opowiadają się za utworzeniem niepodległej Palestyny, przy czym nie chodzi im o rozwiązanie dwupaństwowe, lecz o uzyskanie przez Palestyńczyków pełnej kontroli nad ziemiami należącymi obecnie do Izraela. Między innymi z tego powodu Iran, mimo rozbieżności dotyczących stosunku do syryjskiej wojny, otwarcie wspiera najbardziej radykalne palestyńskie ugrupowania, a więc Hamas oraz Islamski Dżihad, które sprzeciwiają się jakimkolwiek negocjacjom z izraelskimi władzami. 

Do samej „umowy stulecia” na początku czerwca odniósł się najwyższy duchowy przywódca Iranu. Ali Chamenei nazwał ją „zdradzieckim planem”, mającym być „wielką zdradą świata islamskiego”, dlatego wezwał bliskowschodnie państwa do odrzucenia propozycji amerykańskiej administracji. Symptomatyczne jest w tym kontekście odwołanie się do całej społeczności muzułmańskiej – dla Irańczyków oraz większości Arabów sprawa palestyńska jest także walką o prawa religijne i kontrolę nad świętym dla wyznawców islamu Meczetem al-Aksa. Regionalne ambicje Iranu wykraczają od dawna poza chęć reprezentowania społeczności szyitów, stąd jego władze chętnie coraz chętniej posługują się panislamskimi hasłami.

Niejednoznaczny Izrael

Pojawiające się ostatnio doniesienia medialne sugerują, że na razie plan pokojowy dla Izraela i Palestyny zakończy się na prezentacji ekonomicznego aspektu „umowy stulecia”, zaś Biały Dom powróci do tej kwestii dopiero w przyszłym roku. Ma się tak stać z powodu przedterminowych wyborów parlamentarnych w Izraelu oraz kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych. Porozumienie ma bowiem wymagać od izraelskich władz szeregu kompromisów, które mogłyby zaszkodzić izraelskiemu premierowi Benjaminowi Netanjahu, natomiast ewentualne dyplomatyczne fiasko amerykańskich zabiegów odbiłoby się negatywnie na poparciu dla Trumpa.

Same izraelskie władze nie zajęły jak dotąd żadnego oficjalnego stanowiska względem planu Kushnera, co można tłumaczyć zarówno trwającą od kilku miesięcy kampanią wyborczą, jak i oczekiwaniem na prezentację wszystkich jego założeń. Tamtejsze media nie mają jednak najmniejszych złudzeń i nie wierzą w możliwość zawarcia takiego porozumienia, najczęściej zwracając uwagę na niechęć Palestyńczyków wobec jakichkolwiek negocjacji podważających sens utworzenia ich niepodległego państwa.

Trudno nie odnieść wrażenia, że „umowa stulecia” powoli staje się jedynie fanaberią zięcia amerykańskiego prezydenta, której realizacja pociągnęłaby za sobą trudne do przewidzenia konsekwencje. Brak palestyńskiej delegacji na szczycie w Bahrajnie nie daje bowiem legitymacji żadnym rozmowom przez brak jednej z dwóch głównych zainteresowanych stron, a w takiej sytuacji trudno oczekiwać jakiegokolwiek przełomu. Można mieć zresztą wątpliwości, czy jest on w ogóle możliwy bez zaproponowania wariantu egzystujących obok siebie państw izraelskiego i palestyńskiego.

Maurycy Mietelski

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji