Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Orbán zmiażdżył amatorską opozycję


05 kwiecień 2022
A A A

Obóz węgierskiego premiera Viktora Orbána nie tylko czwarty raz z rzędu uzyskał konstytucyjną większość, ale dodatkowo nie będzie ona uzależniona od jednego posła. Opozycji nie pomogło ani zjednoczenie, ani wykreowanie nowego lidera w czasie ubiegłorocznych prawyborów. Na dodatek przeciwnicy Fideszu zdobyli mniej głosów, niż podczas oddzielnych startów swoich ugrupowań. 

Po przeliczeniu prawie 99 proc. głosów wszystko jest już jasne. Koalicja Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP) będzie miała 135 posłów w nowym składzie Zgromadzenia Narodowego. Oznacza to uzyskanie przez rządzącą prawicę dwóch dodatkowych miejsc. W porównaniu do wyborów sprzed czterech lat o dziewięciu parlamentarzystów zmniejszyła się reprezentacja głównych partii opozycyjnych. Ich sojusz „Zjednoczeni dla Węgier” łącznie zdobył 56 mandatów. Poza tym w węgierskim parlamencie zasiądzie 7 nacjonalistów z Ruchu „Nasza Ojczyzna” (MHM) oraz sprzyjający rządowi poseł mniejszości niemieckiej.

Zjednoczeni głównie na papierze

Próby jednoczenia opozycji wobec Fideszu rozpoczęły się niemalże dzień po jego pierwszym wielkim triumfie w 2010 roku. Miejsce skompromitowanych socjalistów i liberałów chciały zająć liczne partie i organizacje obywatelskie, o których często nie pamiętają już nawet najbardziej zaangażowani opozycjoniści. Z każdym rokiem rosła zresztą liczba ugrupowań dążących do swoistego zjednoczenia przez pączkowanie.

Połowicznie udało się to po raz pierwszy przed wyborami w 2014 roku, gdy wystartowała lista „Zjednoczonych”, w skład której weszła tylko część lewicowo-liberalnej opozycji. O jej tragicznej kampanii nie ma nawet po co wspominać, choć jak na dłoni było widać głębokie podziały do dzisiaj utrudniające jej współpracę. Wzajemne animozje, przynajmniej deklaratywnie, udało się przełamać dopiero przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi.

Pod koniec 2020 roku wspólne porozumienie zawarły: prawicowy Jobbik, socjalliberalna Koalicja Demokratyczna (DK), liberalne Momentum, Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), lewicowy Dialog dla Węgier (PM), zieloni liberałowie z partii Polityka Może Być Inna (LMP) i konserwatywny ruch społeczny „Węgry dla Wszystkich” (MMM). Wszystko za sprawą zwycięstwa lidera MMM, Pétera Márki-Zaya, który dzięki wsparciu całej opozycji wygrał wybory na burmistrza Hódmezővásárhely.

Jak się później okazało, samorządowiec określający siebie mianem „konserwatysty rozczarowanego Fideszem” wygrał również opozycyjne prawybory. Márki-Zay w październiku ubiegłego roku został więc kandydatem „Zjednoczonych dla Węgier” na premiera kraju, wygrywając w drugiej turze z Klarą Dobrev z DK. Ten rezultat prawyborów można paradoksalnie uznać za początek końca pozytywnego sondażowego trendu dla rywali Fideszu.

Demokratyczny wybór zwolenników opozycji szybko zaczął być bowiem kwestionowany przez część partyjnych liderów. Były premier Ferenc Gyurcsány, notabene prywatnie partner Dobrev, dzień po prawyborach stwierdził nawet, że kandydata na premiera wskaże najsilniejsza opozycyjna partia w Zgromadzeniu Narodowym. Słów krytyki pod adresem  Márki-Zaya nie szczędzili lider Jobbiku Péter Jakab czy szefowa Momentum Anna Donáth. W czasie kampanii wymienieni wyżej politycy kryli się szczególnie ze swoją dużą rezerwą wobec przewodniczącego MMM.

Márki-Zay nie pozostawał jednak dłużny. Publicznie poprosił Gyurcsánya, aby nie prowadził kampanii w imieniu przeciwników rządówOrbána, bo z powodu swojego negatywnego elektoratu jest łatwym celem ataków ze strony Fideszu. Notabene szef DK nieszczególnie posłuchał lidera opozycyjnej listy… Poza tym kandydat „Zjednoczonych dla Węgier” na premiera zarzucił części swoich sojuszników, że de facto są „agentami Fideszu” i rozbijają trudno wypracowaną jedność.

Nie można jednak abstrahować od błędów samego Márki-Zaya. Trudno wręcz zliczyć różnego rodzaju wpadki z jego strony. Na przykład podczas jednego z wieców został zaatakowany fizycznie i słownie przez… staruszkę na elektrycznym wózku. Był to efekt wypowiedzi, w której upatrywał możliwości zwycięstwa opozycji w spowodowanych koronawirusem zgonach starszych ludzi, utożsamianych przez niego z elektoratem Fideszu. Niedługo później burmistrz Hódmezővásárhely zmienił zresztą swoje stanowisko i zaczął wątpić w wygraną „Zjednoczonych dla Węgier”.

Z dala od wojny

Wspomniana prośba Márki-Zaya do Gyurcsánya nie była przypadkowa. Premier Węgier w latach 2004-2009 już do końca życia będzie utożsamiany z potężnym kryzysem finansowym kraju, o którym Węgrzy dowiedzieli się w 2006 roku z nagrania ujawnionego przez media. Ówczesny lider MSZP przyznał, że wraz ze swoimi partyjnymi kolegami kłamał na temat faktycznego stanu państwa. W ten sposób utorował drogę Fideszowi do pierwszego wielkiego wyborczego triumfu w 2010 roku, do dzisiaj będąc wdzięcznym obiektem ataków ze strony rządowej propagandy.

Z drugiej strony obecny szef DK jest jednym z niewielu opozycyjnych polityków, którzy doskonale czują się w świecie mediów (także społecznościowych) i potrafią mobilizować partyjne struktury. Parafrazując pewne znane powiedzenie: bez Gyurcsánya źle, z Gyurcsányem jeszcze gorzej. Fidesz początkowo w swojej kampanii utożsamiał więc całą opozycję z byłym lewicowym premierem, natomiast po wygranej Márki-Zaya w prawyborach przedstawiał nowego lidera opozycji jako marionetkę w rękach dużo bardziej doświadczonego polityka.

Kampanię na Węgrzech diametralnie zmieniła inwazja Rosji na Ukrainę. Zaledwie trzy tygodnie wcześniej Orbán spotkał się w Moskwie z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, co po rosyjskim ataku skrzętnie wykorzystywała opozycja. Przypominała ona zwłaszcza o szeregu umów dwustronnych wiążących oba kraje na dłuższy czas, takich jak choćby budowa nowych reaktorów w elektrowni atomowej w Paks. Nieco mniej miejsca poświęcano autorytarnym skłonnościom lidera Fideszu, uznając porównywanie go do Putina za obojętne dla wyborców.

Fidesz po rosyjskim ataku na wschodniego sąsiada Węgier zaczął przedstawiać siebie jako jedyną siłę polityczną, która może uchronić kraj przed wojną i zapewnić mu bezpieczeństwo energetyczne. Z tego powodu rząd Węgier niechętnie odnosił się do sankcji przeciwko Rosji, a także zakazał transportu sprzętu wojskowego na Ukrainę przez swoje terytorium. Władze w Budapeszcie nie ukrywały bowiem, że podobne działania mogłyby zostać źle odebrane przez Moskwę, czego koszty w podwyżkach cen energii odczułoby węgierskie społeczeństwo.

Zwłaszcza w ostatnich dniach kampanii starano się sugerować, że „Zjednoczeni dla Węgier” działają w porozumieniu z Ukrainą, o czym miał świadczyć tweet Márki-Zaya skierowany do tamtejszego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Tym samym po wygranej opozycji Węgry miały poprzeć sankcje wobec Rosji, a przede wszystkim dostarczyć broń ukraińskiej armii.  Sam Orbán na Facebooku pisał zaś wprost, że „lewica jest pełna Ukraińców”.

Dla elektoratu rządzącej prawicy ważne są kwestie mniejszości węgierskiej zamieszkującej państwa ościenne. Spora jej część to zresztą wierni wyborcy Fideszu. Politycy ugrupowania na czele z ministrem spraw zagranicznych i handlu Péterem Szijjártó nie omieszkiwali przypomnieć, że obecne władze Ukrainy od dłuższego czasu znajdują się w konflikcie z Węgrami, bo mają podejmować działania ograniczające prawa Węgrów zamieszkujących region Zakarpacia.

W kampanii Fideszu i chadecji poza tradycyjnymi atakami na opozycję dominowały więc wątki związane z bezpieczeństwem i polityką energetyczną, natomiast niewiele było programu pozytywnego. Można zaliczyć do niego właściwie jedynie zniesienie obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa, a także podniesienie płacy minimalnej oraz szereg podwyżek dla pracowników szeroko pojętego sektora publicznego.

Nieoczekiwani nacjonaliści

Sporo zarzucić po tych wyborach można nie tylko nieudolnej opozycji, ale także instytucjom przygotowującym badania opinii publicznej. Nawet prorządowe think-tanki nie dawały Fideszowi i chadecji najmniejszych szans choćby na zbliżenie się do większości konstytucyjnej. Żaden z ośrodków nie przewidział też przekroczenia progu wyborczego przez nacjonalistów z Ruchu „Nasza Ojczyzna”.

Partia kierowana przez László Toroczkaia, byłego wiceprzewodniczącego Jobbiku i burmistrza wsi Ásotthalom, ostatecznie znalazła się w parlamencie dzięki kampanii skupiającej się na COVID-19. Jej liderzy na przestrzeni ostatnich dwóch lat zorganizowali wiele demonstracji przeciwko lockdownowi, a także nie wahali się przed szerzeniem teorii spiskowych na temat koronawirusa. Z tego powodu ugrupowanie było blokowane przez media społecznościowe, będące ich głównym kanałem komunikacji z wyborcami.

Niespodziewanego przekroczenia progu w wykonaniu „Naszej Ojczyzny” należy też upatrywać w rozczarowaniu wyborców Jobbikiem. Skrajna prawica przez lata szokowała węgierską (a często także i światową) opinię publiczną swoimi kontrowersyjnymi działaniami, ale na przestrzeni ostatnich lat zaczęli dryfować w kierunku umiarkowanej centroprawicy. Część analityków uważa, że opozycja w ciągu ostatnich czterech lat straciła 800 tysięcy głosów, bo dotychczasowi zwolennicy Jobbiku zdecydowali się poprzeć Fidesz lub „Naszą Ojczyznę”.

Warto podkreślić, że założone przed czterema laty ugrupowanie Toroczkaia mogło liczyć przez pewien czas na wsparcie ze strony mediów wspierających Orbána. W ten sposób chciano bowiem ostatecznie wyeliminować partię kierowaną przez Jakaba, która stanowiła konkurencję dla rządzącej prawicy. Tym razem „Nasza Ojczyzna” miała już jednak kłopot z pojawianiem się w mediach oraz z wynajęciem miejsc na bilbordy i plakaty.

Maurycy Mietelski