Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Ciemna strona walki z terroryzmem


17 grudzień 2013
A A A

Przez ostatnie kilka lat byliśmy świadkami wzmożonej działalności antyterrorystycznej Stanów Zjednoczonych. Dzięki przeznaczaniu ogromnych pieniędzy na rozwój technologii wojskowej, Amerykanie posiadają wszelkie możliwości „neutralizowania” ekstremistów, jednak ich metody – a zwłaszcza rezultaty -  wzbudzają ogromne kontrowersje.
Image Mowa tutaj przede wszystkim o użyciu dronów, czyli bezzałogowych samolotów, które po wyznaczeniu celu zostają tam wysyłane, by dokonać błyskawicznej i niczym nie zapowiedzianej egzekucji, domyślnie na człowieku podejrzanym o współpracę bądź przynależność do grupy ekstremistów, będących wedle nomenklatury Waszyngtonu „zagrożeniem dla bezpieczeństwa obywateli USA”. W maju tego roku podczas przemówienia na forum National Defence University, prezydent Barack Obama podkreślił, iż owa technologia będzie stosowana wyłącznie do wspomnianego celu. Nie określił jednak, czy kontynuowane będą również tzw. „ataki sygnaturowane”, a więc te, u których podstawą jest wyłącznie podejrzane zachowanie jednostki bądź grupy osób.

Musiało to wzbudzić musiało duże zaniepokojenie wśród tych, którym znane są dane odnoszące się do skali niewinnych ofiar w krajach nie będących przecież formalnie w stanie wojny z USA. Według danych, które udostępniło wiele organizacji w Stanach Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii, od 2004 roku liczba ataków przeprowadzonych za pomocą samolotów bezzałogowych wyniosła co najmniej 500, z czego jedynie 80 odbyło się w czasie kadencji Busha. Jeśli zaś chodzi o ofiary, to liczby podawane w różnych źródłach pozwalają stwierdzić, że w wyniku użycia dronów w Afganistanie, Libii, Jemenie czy Pakistanie zginęło co najmniej kilka tysięcy ludzi, z czego w tym ostatnim kraju – jak podaje dziennik „The Guardian” - nieco ponad dwa tysiące. Na tę sumę składa się również aż 175 dzieci. I właśnie fakt, że broń mająca formalnie eliminować wyłącznie terrorystów jest na tyle nieprecyzyjna, iż krzywdzi niewinnych ludzi, rozbija rodziny i doprowadza ludność cywilną do otwartej niechęci wobec Ameryki, sprawia, iż w Białym Domu zapowiedziano znaczne ograniczenie użycia dronów. I rzeczywiście, w 2013 roku w Pakistanie dokonano jedynie 16 tego typu ataków, co w porównaniu z ubiegłym rokiem (48) wydaje się być dowodem na to, że Barack Obama wyciągnął wnioski z dotychczasowych porażek wizerunkowych. Statystyki wciąż jednak pozostaną ważnym czynnikiem spowalniającym proces zdobywania zaufania wśród ludności Pakistanu. Według Biura Dziennikarstwa Śledczego (BIJ), ponad 76% ofiar dronowych ataków nie należało do zbrojnej tkanki grup bojowych, zaś 22% to niewinni cywile oraz dzieci.

Wspomniana organizacja non-profit kilka dni temu przeprowadziła rozmowę z Imradem Khanenm, członekiem Zgromaczenia Narodowego Pakistanu. Prowadzi on kampanię przeciwko dronom motywując ją trzema czynnikami: po pierwsze, narusza suwerenność Pakistanu; po drugie, osiągają cel odwrotny do zamierzonego, gdyż eliminowani członkowie grup bojowych są szybko zastępowani nowymi; po trzecie, bliscy niewinnych ofiar dronów czują potrzebę pomsty za śmierć pobratymców dołączając do ekstremistów bądź działając na szkodę pakistańskich sił bezpieczeństwa. Fakty są jednak takie, że dopóki istnieje przyzwolenie ze strony tamtejszego MSZ-u na dalsze naruszanie przez Amerykanów strefy powietrznej nad tym krajem, przeciwnicy dronów nie osiągną swojego celu.
 
Punktem zwrotnym zdaje się być incydent z 21 listopada br. kiedy w wyniku pierwszego od dawna ataku samolotu bezzałogowego przeprowadzonego poza strefą zasięgu Talibów zginęło kilkoro dzieci. Doradca premiera ds. obrony narodowej oraz polityki zagranicznej, Sartaj Aziz, choć dotychczas uchodził w oczach wielu jako człowiek naiwnie wierzący w zapewnienia Waszyngtonu odnośnie słuszności swoich działań. Teraz, w świetle ataku z 21 listopada, Aziz wyraził swoje głębokie oburzenie tym faktem i podkreślił praktycznie to samo, czym w swojej kampanii kieruje się wspomniany wcześniej Imrad Khan. Dodał również, że tego typu incydenty stanowią przeszkodę dla powodzenia dialogu z Talibami zainicjowanego przez rząd pakistański, mający na celu przywrócenie stabilizacji nie tylko w tym kraju, ale również całym regionie.

Rola Stanów Zjednoczonych jako „strażnika pokoju” w obcym państwie wydaje się w tym kontekście bardzo słabo uzasadniona, choć wiadomo przecież o jawnej współpracy Islamabadu w zakresie wyznaczania celów obieranych przez drony. Co najmniej 65 ataków miało miejsce za obustronną konsultacją, co jednak nie może w pełni potwierdzić legalność tego typu działań. Choć oczywiste jest, że we współczesnych wojnach najbardziej cierpią cywile, to nawet najlepiej przemyślane i sprecyzowane akcje samolotów bezzałogowych mogą spowodować niepotrzebne straty wśród niewinnych.

Problem naruszania strefy powietrznej obcych państw przez drony nie dotyczy wyłącznie Pakistanu. Również w Afryce, m.in. we wcześniej wspomnianej Libii czy Somalii dochodzi do ataków przeciwko jednostkom podejrzanym o działalność terrorystyczną. Do maja tego roku na terenie tego drugiego doszło do co najmniej dziewięciu akcji z użyciem dronów, w których wedle oficjalnych danych zginęło 29 osób. Każda operacja miała być osobiście zatwierdzana przez Baracka Obamę.

Walka z terrorem odbywa się więc bezkompromisowo. Amerykanie w znacznej części przypadków są skłonni po prostu zabić człowieka uznawanego w ich nomenklaturze jako terrorystę, niż go pojmać i wytoczyć proces. Biorąc pod uwagę oficjalne statystyki, tylko garstkę spośród tysięcy takich ludzi zdołano uchwycić. Owa bezkompromisowość może być w pewnych kręgach przyrównywana do terroru, zwłaszcza, gdy ofiarą pada tak wysoki odsetek niewinnej ludności. Dla samych zaś rządów panujących w krajach będących „pod ostrzałem” dronów jest to często akt podkopujący legitymację ich władzy, co raczej nie jest czymś, z czego Waszyngton powinien być szczególnie dumny.

Na podstawie: theatlantic.com, theguardian.com, thinkprogress.org, tribune.com.pk, defence24.pl gazeta.pl
Foto: iran.ru

Adam Guzowski