Świat według Newta


05 luty 2012
A A A

Opisywany często przez amerykańskie media jako "nihilista polityczny", Newt Gingrich kilkakrotnie udowodnił w swojej kampanii, że jego zrozumienie dla wydarzeń zagranicznych jest raczej przeciętne. Zmiany stanowiska w stosunku do tego, co działo się w Libii czy Iranie nie wynikają w jego przypadku jedynie z pragmatyzmu i hipokryzji, ale także z nadmiernej pewności siebie, którą Gingrich pokazywał już w trakcie swojej kampanii i do której przyzwyczaił już amerykańską opinię publiczną.
Z jednej strony zwolennik mesjanistycznej wizji polityki zagranicznej USA, co pokazał, wypowiadając się za interwencją Stanów w Libii i aktywną rolą w obaleniu Kaddafiego, z drugiej natomiast wyraźny krytyk postępowania Obamy, który dokładnie takie zachowanie prezydenta w Libii określił jako "niepotrzebne". Taka zmienność stanowisk może okazać się niebezpieczna dla amerykańskiej polityki zagranicznej, która zawsze prowadzona była w jasny sposób, wyraźnie podporządkowana określonym celom. Nawet jeśli stanowiska poszczególnych prezydentów w poszczególnych kwestiach się różniły, to każdy z osobna pracował na pozycję USA w bardzo konsekwentny sposób. Nieprzewidywalność polityki zagranicznej w trakcie ewentualnej prezydentury Gingricha mogłaby się negatywnie odbić na stosunkach USA z poszczególnymi partnerami handlowymi i politycznymi tego państwa. Brakuje mu właśnie owej jasno wyznaczonej linii ideowej, której brak mógłby w prostej linii doprowadzić do częstych zmian zdania, w zależności od okoliczności.
 
Z tym podejściem nie idą w parze proponowane przez Newta Gingricha zmiany w strukturze administracji stanowej - gruntowna reforma struktur administracyjnych, w tym likwidacja Departamentu Stanu czy wprowadzenie "wielkich zmian" do Agencji Rozwoju Międzynarodowego zapowiadają chaotyczną politykę reorganizacji dla samych reorganizacji, bez większego pomysłu na to, jak miałaby wyglądać "odnowiona" administracja. Ta "nie-ideologia" Gingricha, ze względu na siłę oddziaływań USA na arenie międzynarodowej, może na długi czas skonfudować przywódców innych państw w kontekście możliwej reakcji Stanów na ich działania. A to właśnie przewidywalność postępowania poszczególnych prezydentów tego państwa stanowiła jeden z czynników stabilizujących środowisko międzynarodowe.

Jedynym stałym elementem "doktryny Gingricha" w sprawach międzynarodowych jest stałe zwalczanie wzrastającej pozycji Iranu - może to przypominać stanowisko USA w stosunku do ZSRR w czasie zimnej wojny. To jedyny aspekt planów zagranicznych tego kandydata, w sprawie którego wypowiada się w sposób zdecydowany, by nie powiedzieć twardy, co już przyczyniło się do zyskania przez jego retorykę miana "bombowej" (bomb-throwing) przez Mitta Romneya, obecnie faworyta wyścigu o nominację republikańską. Gingrich broni się, twierdząc, że wrogów trzeba nazywać po imieniu, a społeczeństwu amerykańskiemu należy się prawda, nawet jeśli jej ujawnienie "wprowadzi drobne zamieszanie". Podobne zdecydowanie wyraża jeszcze tylko w kwestii obrony Izraela przed czymś, co Newt Gingrich określa mianem "kolejnej fali Holokaustu", zagrażającej mu ze strony Palestyny (zamieszkiwanej przez "wymyślony naród", jak sam stwierdził). Ta twarda retoryka ma go odróżnić od, zdaniem Republikanów, biernej i nie dość zdecydowanej polityki Obamy w stosunku do obu państw.  

Wizja polityki zagranicznej według Newta Gingricha stanowi swoisty patchwork poglądów i stanowisk. Choć wydaje się, że przynajmniej w stosunku do części państw, takich jak Iran, Afganistan czy Izrael, ma on wykrystalizowane stanowisko, to jednak brak mu całościowego oglądu światowych zjawisk geopolitycznych. Być może jest to kwestia do wypracowania w toku praktyki, trudno jednak stwierdzić, czy byłoby to opłacalne ryzyko.

Zobacz także

Najważniejsze wydarzenia 2012 roku na świecie
Ron Paul: powrót izolacjonizmu w USA?
Zagraniczny bilans Obamy
Sylwetka kandydata: Rick Santorum




Więcej...

Zobacz także tego autora

Siła złego na jednego
USA potępiają Koreę Północną
Elastyczny Obama
Romney zgarnia Arizonę i Michigan
Dominika Jędrzejczyk: Oscary polityczne