Broń Hezbollahu przyćmiła libańską ekonomię


20 maj 2022
A A A

Przedstawiciele rządu sami nie mogą się zdecydować, czy Liban jest już faktycznym bankrutem, czy jednak nie należy jeszcze używać aż tak mocnych określeń. Myli się jednak ten, kto uważa, że trwający od trzech lat kryzys ekonomiczny zdominował kampanię przedwyborczą. Libańskie ugrupowania podzieliły się więc nie przez wzgląd na podejście do gospodarki, ale ze względu na stosunek do arsenału militarnego należącego do proirańskiego Hezbollahu.

Kilka dni przed głosowaniem w Libanie zaczęto zastanawiać się nad ewentualnymi zakłóceniami w przebiegu wyborów. Nie chodziło jednak o występujące tradycyjnie przy tej okazji nieprawidłowości, ani też o mające miejsce choćby przed czterema laty ataki niektórych ugrupowań na lokale wyborcze. Libańscy nauczyciele stanowiący większość pracowników komisji wyborczych, obawiali się mianowicie przerw w dostawach prądu do ich placówek.

Jednym z głównych objawów trwającego od trzech lat kryzysu ekonomicznego są właśnie niedobory energii elektrycznej. W niektórych miejscach kraju prąd jest dostępny nawet przez zaledwie jedną godzinę dziennie. Przerwy w dostawie energii mogą tymczasem sprzyjać oszustwom wyborczym, zwłaszcza w centrach zajmujących się liczeniem poparcia dla poszczególnych kandydatów.

Już pod koniec marca największy państwowy dostawca energii elektrycznej Electricite du Liban (EDL) ostrzegał, że nie będzie mógł dostarczyć prądu nawet do jednej trzeciej lokali wyborczych. Ostatecznie libańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zaczęło jednak uspokajać opinię wyborczą. Na pomoc przyszli bowiem… nielegalni dostawcy energii, którzy według portalu Middle East Eye mogą nawet otrzymywać pieniądze na olej napędowy pozwalający na produkcję prądu przez specjalne generatory[1].

Anatomia upadku

Liban nie od dziś mierzy się z problemami gospodarczymi. Trwająca kilkanaście lat wojna domowa, a także okupacja kraju przez armię syryjską, spowodowały już dawno temu utratę przez ten kraj miana „Szwajcarii Bliskiego Wschodu”. Sytuacja pogorszyła się jeszcze po wybuchu wojny domowej w Syrii, gdy Liban według niektórych danych stał się schronieniem dla prawie półtora miliona syryjskich uchodźców. Prawdziwy dramat zaczął się jednak w drugiej połowie 2018 roku.

Właśnie wówczas banki po raz pierwszy zaczęły czynić swoim klientom trudności w wypłacie gotówki w dolarach, wprowadzając w tym celu nawet specjalną wypłatę. W sierpniu 2019 roku kurs czarnorynkowy dolara zaczął natomiast odbiegać znacząco od oficjalnego kursu, głównie z powodu obawy, że libański rząd będzie miał problem ze spłatą zaciągniętego przez siebie zadłużenia. Dwa miesiące później w Libanie rozpoczęły się natomiast antyrządowe protesty, rozpoczęte głównie z powodu zapowiedzi podwyżek podatków.

W ich trakcie banki komercyjne wpierw zamknęły się na dwa tygodnie, aby już po otwarciu niezgodnie z prawem ograniczyć dostęp swoich klientów do zgromadzonej przez nich gotówki.  Było to spowodowane dewaluacją funta libańskiego w stosunku do dolara amerykańskiego, co zachwiało zaufaniem do sektora finansowego. Sama wartość funta spadła zaś do poziomu poniżej oficjalnego kursu wymiany.

Wiosną 2020 roku problemy Libanu jedynie się pogłębiły, oczywiście w związku z pandemią koronawirusa. Jakby tego było mało, w sierpniu doszło do wybuchu w porcie w Bejrucie, w którym zginęło co najmniej 218 osób. Poza tym zniszczona została część libańskiej stolicy, a koszty odbudowy oszacowano na blisko 15 miliardów dolarów.

W chwili obecnej blisko 80 proc. Libańczyków z powodu kryzysu żyje poniżej granicy ubóstwa, mając problem z zaspokojeniem swoich podstawowych potrzeb życiowych. Oficjalne bezrobocie według Organizacji Narodów Zjednoczonych wynosi zaś około 30 proc. Do tego dochodzą dalsze problemy z walutą, ponieważ funt libański w ciągu ostatnich trzech lat stracił blisko 95 proc. swojej wartości.

Sytuacja jest na tyle ciężka, że Libańczycy próbują przedostać się do Europy łodziami. W ubiegłym miesiącu głośno było zresztą o utonięciu kilku osób próbujących płynąć do Włoch. Według ONZ od końca 2020 roku zarejestrowano blisko 40 przypadków wypłynięcia na Morze Śródziemne łodzi, którymi przemytnicy chcieli przetransportować do Unii Europejskiej nie tylko samych Libańczyków, lecz również przebywających w Libanie syryjskich i palestyńskich uchodźców. 

Kredyt za reformy

Bank Światowy już przed rokiem alarmował, że w Libanie może mieć miejsce jeden z trzech najpoważniejszych kryzysów gospodarczych od połowy XIX wieku. Stałoby się tak w razie bankructwa kraju, które zdaniem niektórych polityków jest nieuchronne, a nawet ma już miejsce. W kwietniu w takim tonie wypowiedział się chociażby wicepremier Saadeh Al-Shami, mówiąc wprost o bankructwie samego państwa oraz banku centralnego.

Ostatnią deską ratunku dla gospodarki pogrążonej w problemach z płynnością finansową są pożyczki od międzynarodowych instytucji. Ich uzyskanie nie jest jednak łatwe, o czym Libańczycy mogli przekonać się po wizycie francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, gdy przyjechał do Bejrutu po wspomnianym wybuchu w porcie. Przekonywał on wówczas, że państwo libańskie może liczyć na linię kredytową tylko po przeprowadzeniu reform politycznych i ekonomicznych.

Te nie zawsze leżą jednak w interesie samych polityków. Przede wszystkim czerpią oni profity z sekciarskich podziałów, czyli głównie z rozdysponowania miejsc w parlamencie między przedstawicieli poszczególnych wyznań religijnych. Dodatkowo część libańskich elit politycznych stanowią miliarderzy, w gruncie rzeczy niezainteresowani zmianą obecnego systemu gospodarczego. Po pierwsze, część z nich działa bowiem w sektorze bankowym funkcjonującym praktycznie poza kontrolą państwa. Po drugie, nie są oni szczególnie zainteresowani lepiej funkcjonującą administracją i rozwinięciem usług publicznych, bo najprawdopodobniej oznaczałoby to opodatkowanie właśnie ich dochodów.

Na początku kwietnia Libanowi udało się jednak osiągnąć porozumienie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Dotyczy ono więc pożyczki w wysokości blisko trzech miliardów dolarów, która miałaby obowiązywać przez najbliższe cztery lata. Umowa ma zostać jednak zawarta dopiero po spełnieniu przez rząd w Bejrucie ośmiu podstawowych wymogów MFW. Fundusz domaga się między innymi wdrożenia kompleksowego programu reform gospodarczych, zrestrukturyzowania całego systemu finansowego przy jednoczesnym ograniczeniu pomocy publicznej dla banków, a także zniesienia szeregu barier utrudniających chociażby zmniejszenie bezrobocia.

Najważniejszym wyzwaniem będzie zreformowanie sektora finansowego, dotychczas działającego niemalże poza kontrolą państwa. Dostosowane do międzynarodowych standardów walki z korupcją mają być zwłaszcza przepisy dotyczące tajemnicy bankowej. Poza tym Liban ma wypracować wiarygodny system monetarny oraz wymiany walut. Obecnie istnieje bowiem kilka różnych kursów wymiany funta libańskiego.

Liczy się broń Hezbollahu

Sposób przeprowadzenia reform ekonomicznych, czy wykorzystania ewentualnej pożyczki od MFW, nie okazały się jednak sprawami, którymi żyliby tematami godnymi przedwyborczej kampanii. Tak naprawdę kwestie ekonomiczne pojawiały się jedynie w retoryce nowych ruchów społecznych, powstałych po masowych protestach z jesieni 2019 roku. „Stare” ugrupowania nawiązywały zaś do katastrofalnej sytuacji ekonomicznej głównie, gdy próbowały przerzucać się odpowiedzialnością za trwający kryzys.

Dużo istotniejszy w czasie kampanii okazał się być arsenał wojskowy Hezbollahu. Proirańskie ugrupowanie posiada obecnie większe zdolności militarne od regularnej libańskiej armii, co jest możliwe między innymi dzięki porozumieniom z 1989 roku, kończącym trwającą kilkanaście lat wojnę domowa w Libanie. Podpisana wówczas umowa przewidywała rozbrojenie wszystkich milicji, ale nie obejmowała „Partii Boga”.

Ugrupowanie kierowane przez Hasana Nasrallaha uzasadnia swoją stricte militarną działalność okupacją terytoriów południowego Libanu przez siły izraelskie. Po och wycofaniu się w 2000 roku ugrupowanie nie złożyło jednak broni, ostrzegając przed ciągłym zagrożeniem ze strony Izraela. Sześć lat później doszło zresztą do kolejnego konfliktu, w którym Hezbollah zaprezentował swoje coraz większe możliwości. Od tamtego czasu libański ruch oporu brał udział głównie w wojnie domowej w Syrii po stronie sił rządowych, a także walczył na terytorium Libanu z komórkami samozwańczego Państwa Islamskiego.

Przeciwko uprzywilejowaniu Hezbollahu opowiadają się jednak ugrupowania, które forsują koncepcję polityki neutralności. Uważają one, że aktywność zbrojna ich głównego przeciwnika jest szkodliwa dla interesów narodowych, bo właśnie z jej powodu inne państwa arabskie oraz Izrael nie chcą współpracować z Libanem. Hezbollah znajduje się bowiem na listach ugrupowań terrorystycznych prowadzonych przez państwa Zatoki Perskiej. Co jakiś czas można zresztą usłyszeć o aresztowaniach niektórych ich obywateli (głównie szyitów), którzy współpracowali z libańską partią lub po prostu przekazywali darowizny na jej rzecz.

Sam Hezbollah w czasie przedwyborczej kampanii zajmował się głownie odpowiedzią na krytykę ze strony swoich konkurentów. Zarzucał im, że skupianie się na jego arsenale militarnym jest usprawiedliwieniem działalności dotychczasowej klasy politycznej, która chce zrzucić z siebie odpowiedzialność za katastrofalną sytuację gospodarczą. Zdaniem „Partii Boga” jest ona rezultatem dotychczasowej polityki ekonomicznej, wojny w Syrii oraz sankcji nałożonych przez Stany Zjednoczone.

Bez wyraźnego zwycięzcy

Kampania prowadzona przez przeciwników Hezbollahu okazała się być jednak skuteczna. To właśnie skupiony wokół jego blok polityczny odnotował największe straty w niedzielnych wyborach parlamentarnych. W porównaniu do wyborów sprzed czterech lat „Partia Boga” i jej sojusznicy stracili dziewięć miejsc w parlamencie, a więc będą reprezentowani przez 62 posłów. Tym samym powstały w 2005 roku sojusz „Ruchu 8 Marca” stracił większość w Zgromadzeniu Narodowym.

Największy sukces odniosły Siły Libańskie, bo udało im się wyprzedzić Wolny Ruch Patriotyczny prezydenta Michela Aouna i tym samym stać się największą partią libańskich chrześcijan. Tymczasem Siły Libańskie są ugrupowaniem uważanym za bliskie Arabii Saudyjskiej. Poza tym dobry wynik uzyskali kandydaci niezależni, a wśród nich zarówno byli działacze sunnickiego Ruchu Przyszłości oraz przedstawiciele niezależnych ruchów społecznych. W sumie obie te grupy zdobyły 13 mandatów w 128-osobowym parlamencie.

Tak naprawdę niedzielne wybory nie wyłoniły jednoznacznego zwycięzcy. Parlament Libanu będzie tym samym niezwykle podzielony. Wspomniane zwycięstwo Sił Libańskich wśród chrześcijańskich wyborców może mieć jednak spory wpływ na tegoroczne wybory prezydenckie. System polityczny Libanu przewiduje, że stanowisko głowy państwa musi piastować właśnie wyznawca Chrystusa, dlatego następcą Aouna może zostać polityk wrogi Hezbollahowi.

Dotychczasowy premier Nadżib Mikati komentując wyniki wyborów wezwał do szybkiego sformowania nowego gabinetu. Nie będzie to jednak proste, bo chociażby szef Sił Libańskich Samir Dżadża już odmówił wejścia do rządu jedności narodowej. Jednocześnie wezwał ponownie do rozbrojenia Hezbollahu, mogąc w tym aspekcie liczyć na wsparcie praktycznie wszystkich parlamentarzystów wybranych z niezależnych komitetów.

Utworzenie nowego rządu może więc trwać całymi miesiącami, w czym zresztą Liban ma dużą wprawę. Procesu zapewne nie przyspieszy nawet katastrofalna sytuacja gospodarcza i konieczność zawarcia ostatecznej umowy z MFW. Warto bowiem pamiętać, że blisko połowę poprzedniej kadencji parlamentu krajem rządziły tymczasowe gabinety z ograniczonymi uprawnieniami. Tymczasem Hezbollah nawet mimo strat swoich sojuszników będzie miał faktyczne prawo weta, gdy skład nowego rządu nie będzie mu odpowiadał.

Maurycy Mietelski


[1] https://www.middleeasteye.net/news/lebanon-elections-electricity-praying-lights-dont-go-out

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji