Lula kontra wojsko. Reforma nie będzie łatwa


29 styczeń 2023
A A A

Szturm zwolenników byłego prezydenta Jaira Bolsonaro na brazylijskie budynki rządowe dał kolejny argument zwolennikom reformy tamtejszego wojska. Armia ma jednak zbyt duże wpływy, aby nowa głowa państwa mogła dokonać głębokich zmian. Zresztą Lula da Silva zdążył już wybrać ministra obrony akceptowalnego przez wojskowych.

Obecnie w Brazylii ścierają się dwie narracje dotyczące wydarzeń z 8 stycznia, gdy tydzień po zaprzysiężeniu Luli na prezydenta tłum zwolenników Bolsonaro zaatakował między innymi budynek parlamentu i siedzibę Federalnego Sądu Najwyższego. Krytycy poprzedniej głowy państwa nie mają wątpliwości, że doczekała się ona fanatycznego i gotowego na wszystko tłumu zwolenników, wprost nazywanego prawicowymi ekstremistami. Za zamieszki w Brasilii  ma zaś odpowiadać bezpośrednio Bolsonaro, który już ponad rok przed wyborami prezydenckimi poddawał pod wątpliwość ich uczciwy przebieg, a już po ich zakończeniu nie uznał wprost wyników głosowania. Sami „bolsonaryści” twierdzą z kolei, że podczas swojego protestu w dzielnicy rządowej padli ofiarą prowokacji. Na dowód publikują w mediach społecznościowych nagrania pokazujące wojskowych mających zachęcać ich do szturmu na wspomniane obiekty.

Służby uważają się za niewinne

Podobne materiały zaczęły ukazywać się kilka dni po głośnych wydarzeniach, gdy nowe brazylijskie władze znalazły pierwszych winnych. Lula nie miał wątpliwości, że atak na budynki rządowe był możliwy dzięki zaskakującej bierności policji i żandarmerii wojskowej, która nie reagowała na zachowanie zwolenników Bolsonaro. Sytuację udało się opanować dopiero po paru godzinach, kiedy żandarmeria została pozbawiona dowództwa na rzecz sił federalnych. Warto podkreślić, że wieczorem 8 stycznia policjanci chcieli wkroczyć do obozu „bolsonarystów”, ale została powstrzymana właśnie przez żandarmów.

Służby nie mają sobie jednak nic do zarzucenia. Policja Federalna Senatu Brazylii dzień po zamieszkach zareagowała na materiały pojawiające się w mediach społecznościowych, broniąc swoich funkcjonariuszy przed zarzutami współpracy z demonstrantami. Policjanci mieli więc jedynie stosować techniki negocjacyjne adekwatne do „nieprzewidywalnych nastrojów tłumu”, dlatego mogli liczyć na pochwały ze strony swoich dowódców.

Wyjaśnieniom służb nie daje jednak wiary Lula. Brazylijski prezydent uważa, że policja i żandarmeria wojskowa były w zmowie ze zwolennikami Bolsonaro, o czym świadczy chociażby brak śladów włamań na drzwiach budynków zaatakowanych przez prawicowych demonstrantów. O doprowadzenie do ataku przypominającego szturm zwolenników Donalda Trumpa na amerykańskim Kapitol oskarżył on również Siły Zbrojne Brazylii. Armia przez kilka tygodni miała bowiem tolerować pod swoimi koszarami obozowiska „bolsonarystów”, domagających się od wojskowych przeprowadzenia zamachu stanu.

Pierwsi przedstawiciele służb ponieśli już zresztą konsekwencje wydarzeń z początku roku. Federalny Sąd Najwyższy zawiesił w obowiązkach gubernatora Dystryktu Federalnego Ibaneisa Rocha, a także nakazał aresztowanie Andersona Torresa i pułkownika Fábio Vieiry, czyli byłych szefów służb dystryktu. Warto podkreślić, że wszyscy trzej są blisko związani z Bolsonaro, a Torres do końca jego rządów pełnił funkcję ministra sprawiedliwości. Poza tym zwolnionych z pracy zostało kilkudziesięciu wojskowych odpowiadających dotąd za bezpieczeństwo głowy państwa.

Wojsko za prawicą

Trudno pominąć kwestię wspomnianych protestów pod obiektami wojskowymi. Zwolennicy Bolsonaro przez kilka tygodni organizowali miasteczka namiotowe w całym kraju, nawołując armię do obrony Brazylii przed rządami lewicy. Powoływali się przy tym na 142 artykuł ustawy zasadniczej, który rzekomo daje wojskowym możliwość ingerencji w politykę wewnętrzną. Konstytucyjny zapis opisuje bowiem Siły Zbrojne Brazylii jako obrońców „prawa i porządku”, zdaniem prawicowych wyborców zagrożonego właśnie przez powrót Luli do władzy.

Według krytyków zaangażowania armii w politykę podobne przekonanie żywią sami wojskowi. Mają to potwierdzać między innymi badania wykonane przez Forum Bezpieczeństwa Publicznego. Wynika z nich, że prawie połowa żołnierzy za pośrednictwem Internetu miała kontakt ze skrajnie prawicowymi grupami oraz jej najbardziej znanymi postaciami. Dodatkowo w ostatnich latach ich odsetek miał się znacząco zwiększyć.

Nie można również zapominać o sposobie funkcjonowania brazylijskich służb. Żandarmeria wojskowa jest więc odpowiedzialna za szeroko pojętą prewencję, natomiast policja głównie za prowadzenie śledztw dotyczących przestępstw. Obie służby podlegają zaś gubernatorom 27 stanów, dlatego możliwość kontroli nad nimi ze strony prezydenta jest ograniczona. Dodatkowo w chwili obecnej większość z nich stanowią politycy, którzy nawoływali do głosowania na Bolsonaro. Na przykładzie Dystryktu Federalnego widać tymczasem, że są oni w stanie zaniechać własnych obowiązków, aby wesprzeć „tropikalnego Trumpa”.

Zaangażowanie polityczne brazylijskiego wojska nie zaczęło się jednak wraz z przejęciem roli lidera tamtejszej prawicy przez Bolsonaro, notabene byłego oficera wychwalającego wojskową dyktaturę z lat 1964-1985. Armia czterokrotnie w swojej historii przeprowadziła zamachy stanu, a jak widać przez blisko dwie dekady niepodzielnie sprawowała władzę. Przekazując rządy cywilom zapewniła zaś sobie odpowiednią autonomię i wpływ na kwestie bezpieczeństwa wewnętrznego poprzez funkcjonowanie wspomnianej żandarmerii wojskowej.

Coś drgnęło

Lewica  może więc nawoływać do głębokiej reformy brazylijskiego wojska, ale w rzeczywistości prezydent z jej ramienia nie ma zbyt dużego pola manewru. Nic więc dziwnego, że Lula mówiąc o konieczności przeprowadzenia zmian nie podaje właściwie żadnych konkretów. Dla jednych jest to jedynie zasłona dymna, natomiast dla innych dowód na ograniczone możliwości rządów cywilnych w zakresie kontroli nad siłami zbrojnymi.

Świadczy o tym chociażby postać nowego ministra obrony. José Múcio został wybrany przez Lulę, bo jego kandydatura była akceptowalna dla wojskowych. W ubiegłym tygodniu miało zresztą miejsce spotkanie prezydenta z dowódcami sił zbrojnych, po którym szef resortu obrony wykluczył istnienie spisku „bolsonarystów” i armii. Z powodu tej deklaracji naraził się na krytykę ze strony niektórych lewicowych polityków, wprost domagających się od Luli jego dymisji.

Múcio cieszy się jednak zaufaniem głowy państwa, dzięki czemu sam może dokonywać zmian. Powołał bowiem nowego dowódcę armii, którym został gen. Tomás Paiva. Pozostali wojskowi mieli przy tej okazji zaakceptować plan nowego dowódcy, jakim jest „wyprowadzenie polityki z koszar”. Lula przy okazji tej nominacji stwierdził, że „nie ma armii Luli albo armii Bolsonaro”, dlatego każdy oficer brazylijskiej armii powinien wziąć odpowiedzialność za „powrót do normalności”.

Tyle deklaracje. Rzeczywistość może zweryfikować brutalnie te plany, biorąc pod uwagę duże wpływy „bolsonarystów” nie tylko w wojsku. Trzeba bowiem pamiętać, że w czasie prezydentury Bolsonaro kilka tysięcy wojskowych przeniosło się do służby cywilnej, a część z nich objęła nawet stanowiska ministerialne. Zmiana prezydenta oznacza, że spora część z nich nie tylko powróci do Sił Zbrojnych Brazylii i policji,  ale obejmie ponownie swoje wcześniejsze, często kierownicze, stanowiska.

Maurycy Mietelski

Zobacz także

Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara
CHEGA rozbiła portugalską dwupartyjność
Identytaryści wchodzą na austriackie salony




Więcej...

Zobacz także tego autora

Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara
„Meloni. Jestem Giorgia” – Kacper Kita
FIFA w katarskich objęciach