Europarlament na glinianych nogach
- Unia&Polska
Wygrała apatia wyborców i przekonanie, że w sprawach związanych z Unią Europejską zdecydowaliśmy w referendum już przed rokiem. Z frekwencją na poziomie 20 procent zajęliśmy przedostatnie miejsce w poszerzonej Unii.
pisze z Brukseli
RAFAŁ RUDNICKI
"Spodziewaliśmy się niskiej frekwencji, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak niska", przyznał zaraz po wyborach Marco Incerti z brukselskiego "Centre for European Policy Studies", a rzecznik Parlamentu Europejskiego David Harley powiedział to jeszcze dobitniej, że frekwencja w nowych państwach członkowskich była nie tylko "rozczarowująca", ale wręcz "żałosna".
"Dla nowych krajów, Europa jest zbyt skomplikowana", konstatuje Wilfried Martens, kiedyś premier Belgii, a obecnie szef Europejskiej Partii Ludowej, najliczniej reprezentowanej grupy w Parlamencie Europejskim.
Przedwyborcze sondaże wskazywały, że do urn wybiera się "na pewno" 35 procent Polaków i ponad połowa uprawnionych do głosowania mieszkańców całej Unii. Okazało się, że do urn poszło niecałe 21 procent Polaków, mniejsze zainteresowanie wyborami wykazali tylko Słowacy, gdzie padł rekord wyborczej obojętności - z 17 procentową frekwencją.
Można też śmiało powiedzieć, że w tych wyborach głosowali mieszkańcy nie jednej, ale dwóch Unii - "starej", gdzie udział w wyborach wzięło 47,8 procent uprawnionych i "nowej", w której do urn poszło 26 procent mieszkańców.
"Europa ukarała partie rządzące, ale przede wszystkim ukarała samą siebie", ocenia wynik wyborów, a przede wszystkim niską frekwencję, włoska "La Repubblica". "To oznaka tego, że mimo politycznego zjednoczenia kontynentu, które dotychczas powiodło się jedynie na papierze, w sercach i umysłach ludzi wciąż pozostało wiele do zrobienia", uważa komentator gazety.
"W nowych krajach członkowskich zabrakło przedwyborczej mobilizacji, porównywalnej z kampanią przed referendum", ocenił ustępujący szef Parlamentu Europejskiego Pat Cox. Ale to nie jedyna przyczyna wyborczej apatii, nie tylko zresztą w Polsce.
Błędy kampanii
W naszej, ale nie tylko w naszej, kampanii przed wyborami do europarlamentu Unia Europejska była prawie nieobecna. Partyjni liderzy i kandydaci skupiali się niemal wyłącznie na wewnętrznej polityce i problemach krajowych - bieda, bezrobocie, niskie emerytury i ledwo dysząca służba zdrowia.
Prześcigali się w obietnicach, że jeśli zostaną wybrani do Parlamentu Europejskiego, zajmą się tym. Tak jakby nie wiedzieli, że takimi sprawami europarlament się nie zajmuje...
Pat Cox uważa, że przyczyną niskiej frekwencji w krajach "nowej" Unii było też przekonanie wyborców, że w sprawach związanych z Unią wypowiedzieli się już przed rokiem, w referendach. "Czego więc od nas znowu chcecie?", mógł zapytać rządzących niejeden Polak, Słowak, czy Estończyk.
Magnesem, który miał przyciągnąć wyborców do urn, miały być nazwiska kandydatów spoza wielkiej polityki. Aktorzy, piosenkarze, sportowcy, trenerzy ... Lista kandydatów "niepolitycznych" była długa, ale nie wystarczająco atrakcyjna.
Nie wystarczyło być znanym trenerem utytułowanego skoczka narciarskiego, kierowcą rajdowym lub byłym kosmonautą, żeby z jednej strony skłonić wyborców do liczniejszego udziału w wyborach, a z drugiej zapewnić sobie w nich dobry wynik.
Niektórym się jednak udało, ale nie u nas. Jedno z 14 miejsc przewidzianych dla słowackich eurodeutowanych wywalczył znany hokeista Peter Statsny, a jednym z 24 czeskich deputowanych będzie były kosmonauta - Vladymir Remek.
Równocześnie, w wyścigu o fotele w Strasburgu odpadła czeska gwiazda filmów porno Dolly Buster. Jej "wdzięki" nie zdołały przekonać nie tylko wyborców, ale nawet członków obwodowej komisji wyborczej, którzy nie pozwolili jej oddać głosu, gdy okazało się, że nie ma jej w spisie wyborców.
Znanej, bardziej z reklam kosmetycznego potentata niż z przedwyborczych ulotek - estońskiej super-modelce Carmen Kass - także się nie powiodło. Jej partia "Res Publica" nie zdobyła ani jednego mandatu.
{mospagebreak}
Wygrała opozycja...
W krajach rządzonych przez lewicę, zwyciężyła prawica i odwrotnie. Może z wyjątkiem Hiszpanii, gdzie zwyciężyli socjaliści, ale tam wyborcy ukarali już prawicę przy okazji marcowych wyborów parlamentarnych.
W Niemczech koalicja CDU/CSU zmiażdżyła rządzących socjaldemokratów, zdobywając 44,5 procent głosów, co przełożyło się na 49 mandatów z 99, którymi dysponują Niemcy. Rządząca lewica - SPD poniosła spektakularną klęskę, uzyskując 21,5 procentowe poparcie i 23 miejsca w Parlamencie. Jak podkreślają niemieccy analitycy, mamy do czynienia z najniższym poparciem dla niemieckiej lewicy po II wojnie światowej.
Z dobrego wyniku cieszą się niemieccy "Zieloni", którzy zdobyli poparcie niemal 12 procent wyborców i tym samym otrzymali 13 mandatów. Do europarlamentu weszły także liberalna SPD i postkomunistyczna PDS.
W Wielkiej Brytanii, wyborczą klęskę poniosła Partia Pracy Tony�ego Blaira, zdobywając 19 miejsc w europarlamencie. Zwyciężyli konserwatyści, którzy uzyskali 27 mandatów.
We Włoszech zwyciężyła koalicja �Drzewo Oliwne" (25 mandatów) wspierana w kampanii przez szefa komisji europejskiej Romano Prodiego, zdobywając niemal jedną trzecią głosów.
Premier Włoch Silvio Berlusconi otwierał listę wyborczą "Forza Italia", mimo, że z góry deklarował, iż nie jest zainteresowany zdobyciem mandatu eurodeputowanego. Jego partia przegrała, zdobywając 16 mandatów w Parlamencie.
We Francji, centoprawicowy rząd Jean-Pierre Raffarina, wynikiem wyborczym zapłacił cenę za podejmowaną reformę systemu świadczeń społecznych. W wyborach, proprezydencka partia UMP zdobyła 17 mandatów. Wygrali socjaliści - 31 mandatów (na 78)
... i eurosceptycy
Partie eurosceptyczne i anty-unijne odniosły w tych wyborach spektakularny sukces, na co zresztą wskazywały już przedwyborcze sondaże. Eurosceptycy będą reprezentowani na niespotykaną dotąd w Parlamencie Europejskim skalę. Będą stanowić 10-15 procent składu izby. Na tak dobry wynik wpłynęły także rezultaty polskich wyborów: Ligi Polskich Rodzin, która zdobyła 10 mandatów i Samoobrony z 6 mandatami.
Obie partie, które w ostatnim Parlamencie Europejskim, nie zasiliły żadnej z parlamentarnych formacji, teraz wejdą zapewne w skład nowo tworzonej frakcji antyunijnej.
W Wielkiej Brytanii, o sukcesie wyborczym może mówić Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, która szła do wyborów z hasłami wzywającymi do wystąpienia swojego kraju z Unii Europejskiej. W wyborach zdobyła 12 foteli, z 78 które przysługują brytyjskich deputowanym.
Eurosceptycy uzyskali również dobre wyniki w Czechach, Słowacji i Holandii. Daniel Cohn-Bendit, najbardziej znany spośród "Zielonych" w Parlamencie Europejskim zauważa, że "zwycięstwo eurosceptyków było odpowiedzią na zbyt "narodowe" kampanie wyborcze, co spowodowało niechęć potencjalnych wyborców". Potwierdza to Elmar Brok, jeden z najbardziej znanych przedstawicieli niemieckich chadeków: "przy niskiej frekwencji, fundamentaliści triumfują, bo mają zdyscyplinowany elektorat".
Przed demonizowaniem wyborczego sukcesu sił eurosceptycznych przestrzega natomiast szef Komisji Europejskiej Romano Prodi: "Nie ma co przesadzać z ocenami, że nowy europarlament będzie bardziej eurosceptyczny od poprzedniego. Przecież parlament jest właśnie miejscem swobodnego wyrażania poglądów", przekonuje.
Wyborcze zwycięstwo eurosceptyków odtrąbiła europejska prasa. Francuski dziennik "Le Figaro" napisał, że wraz z ich zwycięstwem "europarlament stanie się forum obrony interesów narodowych". Niemiecki �Sueddeutsche Zeitung" przewiduje, że w "nowym parlamencie zwycięży opcja ratowania dotychczasowych osiągnięć Unii, zamiast wytyczania kolejnych reform". I tylko hiszpański dziennik "El Pais" uspokaja, że "nowy parlament niewiele będzie się różnić od starego". Największą siła pozostają: Europejska Partia Ludowa i socjaliści. Za nimi są liberałowie (ELDR) i Zieloni, EUL/NGL (Zjednoczona Lewica Europejska), Unia na Rzecz Europy Narodów (do tej, eurosceptycznej formacji dołączy 7 deputowanych z Prawa i Sprawiedliwości). Najmniej liczną grupą pozostaną eurosceptycy zrzeszeni w grupie "Europa Demokracji i Różnorodności".
{mospagebreak}
Wybory i co dalej?
"Czy zwycięzcy w tych wyborach mogliby podnieść rękę?", poprosił 14 czerwca rano, dzień po wyborach, ministrów spraw zagranicznych, którzy spotkali się w Luksemburgu, szef irlandzkiej dyplomacji Brian Cowen. "Zgłosiło się bardzo niewielu ...", przyznał z uśmiechem szef naszej dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz.
Teraz wielu polityków zastanawia się, jak będzie wyglądać ten nowy europarlament. Wiadomo, że największą siłą pozostaną w nim chrześcijańscy demokraci (EPP-ED), którzy zdobyli w sumie 278 mandatów (w tym 15 z Platformy Obywatelskiej i 4 z PSL-u). Na drugim miejscu pozostaną socjaliści (PES) ze 199 mandatami (w tym 5 z SLD-UP i 3 z SdPl) Dalej zaczynają się już znaki zapytania, związane przede wszystkim z planami utworzenia zupełnie nowych formacji - centrowej i skrajnej - eurosceptycznej.
Rozmowy w sprawie powołania tej pierwszej są już bardzo zaawansowane. Przewodzi im Graham Watson - lider grupy liberałów (ELDR), którzy w nowym parlamencie będą dysponować 67 mandatami (do liberałów dołączyła Unia Wolności z 4 mandatami), ale marzy im się znacznie silniejsza pozycja - grupy centrowej i proeuropejskiej.
W rozmowach biorą także udział Romano Prodi - szef centrowej, zwycięskiej, włoskiej koalicji "Drzewo Oliwne" i Francois Bayrou - lider francuskiej, centroprawicowej UDF. Mają nadzieję, że jeśli powstanie nowa formacja, to dołączy do niej przynajmniej kilkunastu członków EPP-ED. Liczą na około 90 eurodeputowanych.
Wydaje się, że rozmowy na temat powołania nowej formacji, ułatwia im fakt, że czują już na plecach oddech silnej grupy deputowanych antyunijnych, o których Watson mówi, że będą raczej "hamulcowymi", nie zaangażowanymi w bieżące prace europarlamentu. "Żałuję, że będą aż tak licznie reprezentowani w PE", wyznaje szef liberałów.
O własnej, silnej, eurosceptycznej grupie myśli wielu liderów ugrupowań, które zaraz po wyborach zaliczono do kategorii "niezrzeszonych". Jest ich aż 66 (w tym 10 z LPR i 6 z Samoobrony), a ponieważ deputowani z tej kategorii nie odgrywają większej roli, marzą o utworzeniu wspólnej frakcji, która jeśli pozyska dodatkowo kilku posłów z UEN i EDD, ma szansę stać się czwartą siłą w nowym Parlamencie Europejskim.
Rozmowy i zakulisowe konsultacje na temat parlamentarnych przetasowań będą trwać do ostatniej chwili, a ich rezultat poznamy już w czasie pierwszej sesji nowego parlamentu, która rozpocznie się 20 lipca.
Autor jest brukselskim korespondentem Radia ZET.