Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Show must go on

Magdalena Górnicka: Show must go on


06 luty 2008
A A A

Superwtorek nie rozstrzygnął kwestii partyjnych nominacji. Hillary Clinton, choć wygrała w najważniejszych stanach, ma jeszcze długą drogę do przejścia, by ponownie wprowadzić się do Białego Domu.

Wszystko miało być wiadome już dzisiaj. Od dzisiaj miała się zacząć też prawdziwa kampania prezydencka, a nie wewnątrzpartyjne rozgrywki.

Nic z tego. Szumnie zapowiadany superwtorek potwierdzić jedynie, że amerykańscy wyborcy są superpodzieleni. I to nie tylko na Demokratów i Republikanów.

Ci ostatni mogą być zadowoleni. John McCain nie uzyskał wprawdzie przytłaczającej większości, ale jest już tylko o krok od otrzymania partyjnej nominacji. Zaskoczeniem był dobry wynik Mike’a Huckabee’go, który wziął szturmem południowe stany. Niektórzy dopatrują się cichego porozumienia między sztabami byłego pastora i senatora z Arizony.

Huckabee – jakkolwiek sympatyczny i wzbudzający zaufanie, na nominację nie miał szans. Poparcie wśród społeczeństwa niekoniecznie przekładało się na poparcie wewnątrz partii. Dla Republikanów zdecydowanie wygodniejszy był Mitt Romney, nie tak kontrowersyjny i radykalny w swych poglądach jak Huckabee. Ale to właśnie Romney jest największym przegranym superwtorku. Anonsujący republikańskie prawybory jako „wyścig dwóch kandydatów”, Romney nie wziął pod uwagę, że nie on będzie tym, który zmierzy się z McCainem.

Jeśli u Republikanów wszystko jest mniej-więcej jasne, u Demokratów nic a nic.

Oczywiście, fakty mówią same za siebie: Hillary Clinton wygrała w najważniejszych stanach, jak Nowy Jork, Kalifornia i New Jersey. Owszem, zgarnęła większość głosów Tennessee I Oklahomie – stanach nie pałających do Demokratów szczególną miłością.

Owszem, wygrała z Obamą nawet w  Massachusetts, gdzie senatorowi z Illinois nie pomogło nawet wsparcie Johna Kerry’ego i Edwarda Kennedy’ego.

Owszem, to wszystko prawda,  fakty i cyfry nie kłamią. Jednak na dobrą sprawę nic z tego nie wynika. Barack Obama wygrał w większej liczbie stanów, na czele z Georgią.

Ten południowy stan jest szczególnie ważny, gdyż wpisuje się on doskonale w strategię przedstawiającą Obamę jako kandydata jednoczącego, a nawet transrasowego.

Demograficzny profil wyborców Obamy może jednak zaskakiwać: oprócz poparcia Afroamerykanów, na senatora z Illinois zagłosowało całkiem sporo białych mężczyzn.

Czy kluczową rolę odegrała tu feministyczna mina sztabowców pani Clinton, czy może chęć zagłosowania wbrew uprzedzeniom, zgodnie z zasadami politycznej poprawności?

Na Hillary Clinton zagłosowały kobiety – choć i tym razem nie poparły jej czarne wyborczynie. Na Clinton zagłosowali natomiast Latynosi – zarówno mężczyźni, jak I kobiety.

Demograficzne wyliczanki stają się o tyle ważne, że przy rosnącej polaryzacji elektoratu Demokratów, mogą wkrótce stać się wyznacznikiem poparcia dla danego kandydata.

Czyli – paradoksalnie – może stać się coś, przeciwko czemu najgłośniej protestował Barack Obama: on sam zostanie zaszufladkowany jako kandydat czarnych, a jego konkurentka, choć zadowolona z takiego obrotu sprawy, będzie postrzegana głównie jako kandydatka feministek.

Takie przyklejanie metek kandydatom jest zdecydowanie niekorzystne. Może zaważyć to na wyniku właściwych wyborów – rozgoryczeni zwolennicy przegranego w wyścigu o nominację, nie pójdą głosować, albo poprą kandydata Republikanów. John McCain może wydawać się mniej bolesną opcją niż znienawidzony (!) kandydat własnej partii.

Wszystko wskazuje na to, że metkowanie Clinton i Obamy dopiero się zaczęło. Oboje mają podobne programy, oboje chcą radykalnie odciąć się od tego, co napsuł urzędujący prezydent.

Wygląda na to, że kampania ponad podziałami jest niemożliwa. To ostrzegawcze światło przede wszystkim dla Obamy: próbując być prezydentem wszystkich Amerykanów, może zostać dalej jedynie senatorem mieszkańców Illinois.