Grzegorz Mazurczak: Trudne wybory 2010
Irakijczycy spodziewają się wzrostu fali przemocy i napięcia politycznego w kraju, zarówno w czasie wyborów jak i po nich. Niektórzy biorą nawet pod uwagę scenariusz całkowitego krachu politycznego a nawet przewrotu wojskowego. Nic więc dziwnego, że zaczęły pojawiać się głosy sugerujące Amerykanom, anulowanie lub przynajmniej znaczne opóźnienie swoich planów wycofania się z tego kraju.
Jednak nie wydaje się, by gromadzące się nad Irakiem chmury mogły mieć wpływ na termin ostatecznego i od dawna planowanego wycofania się armii USA z tego kraju. Nadal aktualny jest plan prezydenta Obamy, zakładający wycofanie wszystkich sił bojowych do 31 sierpnia tego roku, a także zapisany w amerykańsko – irackiej umowie, nieprzekraczalny termin wycofania wszystkich wojsk z dniem 31 grudnia 2011r.
Chociaż trzeba wspomnieć i o tym, że w lutym Pentagon przedstawił, tak na wszelki wypadek, pierwszy wniosek o oficjalne zatwierdzenie tzw. "planów awaryjnych", które zakładają opóźnienia w wycofywaniu sił bojowych, w przypadku znacznego pogorszenia sytuacji bezpieczeństwa w Iraku. Jednak wydaje się, że na razie jest to jedynie wyraz realizmu politycznego i posiadania koniecznego w takiej sytuacji, planu działania.
Swoją drogą, ewentualna wizja przedłużenia amerykańskiej obecności w Iraku nie jest dla wszystkich Irakijczyków złym pomysłem. Niektóre ugrupowania, jak chociażby rządząca obecnie koalicja, nie ma nic przeciwko dalszej obecności amerykańskiej, bo taki stan pomaga jej w realizacji swoich politycznych pomysłów, zapewniając realne wsparcie i większe bezpieczeństwo rządzenia.
Jednak niektóre partie regionalne a także pilnie monitorujący sytuację, rząd irański, nie chcą silnego i na dodatek wspieranego militarnie przez Amerykanów Iraku, wiedząc, że kraj ten, pozbawiony pomocy militarnej z zewnątrz, szybko ogarnie zamęt, który tradycyjnie będzie można wykorzystać do własnych celów.
Natomiast inne grupy, nastawione do rzeczywistości bardziej agresywnie, w tym sama al-Kaida, chętnie widziałaby Amerykanów nadal tkwiących w Iraku, chociażby po to, by mieć pretekst do prowadzenia niekończącej się wojny, która w międzyczasie stała się dla wielu bojowników w miarę wygodnym sposobem na życie.
Układy wyborcze i siła lustracji
Aktualne wybory postrzegane są jako kluczowe dla przyszłości Iraku, gdyż ustalą na najbliższe 5 lat układ sił w kraju. Do wyborów stanie ok. 6200 kandydatów reprezentujących ok. 600 przeróżnych ugrupowań politycznych. Będą one rywalizowały o 325 miejsc w parlamencie.
Jednak największe szanse będą miały nie pojedyncze partie a koalicje, których pojawiło się aż kilkadziesiąt. Realne szanse będą jednak miały tylko 3 do 6 koalicji. Z nich można będzie wybierać swoich reprezentantów w 18 prowincjach. Według prawa irackiego, koalicja która uzyska najwięcej głosów, będzie uprawniona do wyłonienia spośród siebie premiera i rządu.
Te najsilniejsze sojusze, to przede wszystkim koalicja Państwa Prawa, kierowana przez aktualnego premiera al-Malikiego, Iracki Sojusz Narodowy, kierowany przez al-Hakima i Sadrystów oraz koalicja al-Iraqiya, kierowana przez świeckich nacjonalistów, w tym byłego premiera Iyada Allawiego, wiceprezydenta Tariqa al-Haszimi oraz Saleha al-Mutlaqa.
Licząca wydaje się też być koalicja kurdyjska na czele z tradycyjnymi liderami Kurdów, Jalalem Talabanim, obecnym prezydentem Iraku i szefem Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK) oraz Massudem Barzanim, kierującym Demokratyczną Partią Kurdystanu (KDP). Koalicja ta uzyskała w poprzednich wyborach dobre drugie miejsce.
Umiarkowana koalicja premiera Nouri al-Malikiego opiera się na partii Daawa, (która oderwała się od szyickiego Zjednoczonego Sojuszu Iraku) oraz Froncie Narodowym Anbar, ale obejmuje też mniejsze, niezależne grupy szyitów i sunnitów. Koalicja ta istniała również podczas wyborów lokalnych w 2009 r., jednak dzisiaj jest w dużo trudniejszej sytuacji.
Rząd al-Malikiego oraz jego samego, powszechnie obwinia się o poważne zaniedbania w sferze bezpieczeństwa, co uwidoczniło się przy okazji głośnych zamachów samobójczych, przeprowadzonych w ściśle strzeżonym centrum Bagdadu, czyli teoretycznie najbezpieczniejszej „Zielonej strefie”.
W tej sytuacji, al-Malikiemu trudno będzie powtórzyć dobry wynik z wyborów 2009 r., szczególnie, że jego szyiccy rywale połączyli siły i postawili sobie za punkt honoru, pozbawienie premiera stanowiska.
Iracki Sojusz Narodowy jest najważniejszym szyickim ugrupowaniem religijnym związanym z Najwyższą Islamską Radą Iraku zwaną SIIC. Koalicja ta wspierana jest przez Iran oraz zwolenników radykalnego antyamerykańskiego duchownego Muktady as-Sadra a także grupę religijną Fadhila. W koalicji jest też wspomniany wyżej Zjednoczony Sojusz Iraku.
SIIC poniósł kompromitującą porażkę w lokalnych wyborach 2009 r., być może dlatego, że był jednym z najgorliwszych zwolenników oczyszczenia życia publicznego Iraku ze zwolenników Saddama Husajna, w tym z ważniejszych urzędników, wyższych wojskowych oraz funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa byłego reżimu. Z trzech głównych szyickich sojuszy to właśnie Iracki Sojusz Narodowy ma najściślejsze związki z Iranem.
Koalicja al-Iraqiya, czyli Iracki Ruch Narodowy skupia nacjonalistów, głównie dawnych prominentów i deklarujących świeckość Sunnitów, (ale i szyitów), w tym byłych funkcjonariuszy reżimowych, co stawia ją w silnej opozycji do SIIC. Z tego też powodu jej liderzy, Allawi i al-Mutlaq, są obiektem ostrej krytyki ze strony Irackiego Sojuszu Narodowego, do której niekiedy przyłącza się nawet premier al-Maliki.
Sam al-Mutlaq, wraz z 510 innymi członkami reżimowych władz, nie został dopuszczony do startu w wyborach, na mocy decyzji specjalnej komisji lustracyjnej, kierowanej przez Achmeda al-Chalabiego. Obecnie tę czarną listę ograniczono do 160 osób, jednak nie zmniejszyło to napięcia politycznego spowodowanego faktem wprowadzania tego rodzaju ograniczeń.
Pomimo że komisja została rozwiązana kilka lat temu, jej decyzje nadal obowiązują. Jest to o tyle niezwykłe, że nawet iracki Sąd Najwyższy wypowiedział się już na ten temat orzekając, że ten dyskryminujący zakaz powinien być anulowany lub chociażby odroczony.
Jednak premier al-Maliki, jak dotąd, skutecznie blokuje wykonanie orzeczenia sądu, co jest powszechnie postrzegane jako jeden z wielu przykładów prześladowania przywódców opozycji. Premier nie przejął się nawet naciskami administracji amerykańskiej oraz ONZ – u, by wybory w Iraku były faktycznie demokratyczne a kandydowanie otwarte i możliwe dla wszystkich chętnych. Opór al-Malikiego godny lepszej sprawy, osłabia przy okazji system sądowniczy kraju, przez jawne lekceważenie prawomocnych orzeczeń sądu.
Inne sojusze reprezentują np. Zjednoczona Koalicja Iraku czy Iracki Front Zgody. Zjednoczona Koalicja Iraku jest młodzieżowym wsparciem koalicji al-Malikiego. Uczestniczy w niej między innymi lider sunnickiej milicji z prowincji Anbar, znany z aktywnego udziału w sunnickich rebeliach i oskarżany o powiązania z Baatystami.
Iracki Front Zgody zwany al-Tawafuq jest kolejną koalicją reprezentującą społeczność sunnicką. Sojusz ten ma jednak stosunkowo małe szanse w wyborach, ze względu na osłabienie spowodowane zbytnim oddaleniem się od Irackiego Ruchu Narodowego (al-Iraqiya).
{mospagebreak}
Wątpliwości i sympatyczny atrament
Wielu Irakijczyków, szczególnie sympatyków ugrupowań opozycyjnych nie wierzy, że wybory będą uczciwe. Dowodem na to ma być chociażby sam skład irackiej Wysokiej Komisji Wyborczej (IHEC), która jest w pełni kontrolowana przez obecną koalicję 5 partii rządzących Irakiem.
Za brak odpowiedniej kontroli nad przygotowaniem i przeprowadzeniem wyborów zapewne odpowiada też zbyt mała, bo tylko ok. 500 osobowa reprezentacja międzynarodowych obserwatorów. Nie są oni w stanie być wszędzie i do tego wystarczająco długo, by faktycznie monitorować przebieg wyborów.
Na dodatek wiele pozarządowych organizacji amerykańskich, które wcześniej wysłały swoich obserwatorów na wybory, teraz straciło zapał. Części po prostu zabrakło funduszy, innym zainteresowania.
Wprawdzie w lutym, 28 członków Kongresu Amerykańskiego wysłało list do prezydenta Obamy, prosząc go o większe zainteresowanie irackimi wyborami, jednak Biały Dom nie uznał ani tego apelu ani irackich wyborów za wystarczająco ważne, argumentując, że są one wewnętrzną sprawą Iraku.
Oprócz braku wystarczającej liczby międzynarodowych obserwatorów oraz nieufności wobec Wysokiej Komisji Wyborczej Iraku, atmosferę podgrzewają pogłoski o planowanych oszustwach wyborczych, co może doprowadzić do protestów i manifestacji znanych chociażby z Iranu.
Na przykład niedawno, jeden z szyickich duchownych ogłosił w Nadżafie swoje zaniepokojenie doniesieniami na temat pojawienia się szczególnego rodzaj tuszu, który będzie używany w wyborach. Tusz ten podobno znika w ciągu 24 godzin, co może być wykorzystywane w niektórych punktach wyborczych do łatwego fałszowania głosów. Nawołuje się więc wyborców do przynoszenia własnego tuszu, niezbędnego do postawienia odcisku palca.
Tak więc wiele różnych pogłosek, plotek, nawet dziwniejszych od magicznego tuszu, przyczynia się do siania w irackim społeczeństwie sceptycyzmu i niewiary w sens wyborów. Psychologiczna wojna wyborcza trwa.
Zagrożenie ze strony pozszywanej armii
W Iraku są też problemy bardziej skomplikowane niż aktualne zagrożenia dla przebiegu procesu wyborczego. Nawet jeśli okaże się, że wybory były uczciwe i przejrzyste, istnieją kolejne zagrożenia czyhające na nowy, w założeniu demokratycznie wybrany rząd.
Takim zagrożeniem są chociażby same irackie siły zbrojne, przenikane i kontrolowane przez różne bojówki i ugrupowania, nie zawsze mające na względzie dobro kraju. Po likwidacji armii irackiej w 2003 roku, Paul Bremer wydał rozkaz integrujący dziewięć różnych milicji, w sumie około 100.000 osób, w jeden organizm. Na początku wydawało się, że jest to dobry pomysł.
Jednak nie przewidziano, że partie czy ugrupowania utrzymujące swoje milicje, nadal będą miały nad nimi kontrolę, nawet gdy te staną się już częściami składowymi nowej irackiej armii czy policji. Przykładem jest brygada Badr, związana z Najwyższą Radą Islamską w Iraku. Pomimo iż włączono ją do sił zbrojnych Iraku, to zachowano dotychczasową hierarchię i podporządkowanie.
Tak było też z dwoma kurdyjskimi ugrupowaniami, PUK i KDP, których bojownicy, wcieleni do irackiej armii na podstawie odpowiedniego porozumienia, w oczywisty sposób pozostali lojalni swoim macierzystym organizacjom a nie irackiemu rządowi.
W wielu przypadkach, od 2003 roku, określone ugrupowania a raczej ich przywódcy kontrolowali całe jednostki wchodzące w skład irackiej armii i policji. Taki stan trwa do dnia dzisiejszego. W tej sytuacji zrozumiała wydaje się być obawa rządu irackiego, o lojalność takiej pozszywanej armii.
Wiele dokonanych do tej pory zamachów, w tym te najbardziej spektakularne, mogło bowiem dojść do skutku tylko dlatego, że zamachowcy korzystali z pomocy wojska i służb bezpieczeństwa. To nie rokuje dobrze na przyszłość.
Oczywistym jest, że twórcą całego zamieszania wokół armii irackiej i autorem jej obecnej destrukcji był Paul Bremer, cywilny amerykański administrator Iraku. Efekty jego krótkowzrocznych decyzji widać na każdym kroku. Nieporadność w zarządzaniu Irakiem została jednak doceniona przez Prezydenta Busha, nadaniem mu Medalu Wolności.
Sytuacja w Iraku jest zła i zapewne w ciągu tego roku ulegnie dalszemu pogorszeniu, a przynajmniej skomplikowaniu. Odpowiedzialni za to są sami Amerykanie, których interwencja, rozpoczynająca ten horror, okazała się oczywistym błędem. Ten błąd muszą jednak naprawić już sami Irakijczycy, chociaż cena ich powrotu do normalności ciągle rośnie. Do tego budzą się coraz to nowe demony. To będzie ciężki rok, jednak innej drogi nie ma. Trudne wybory powoli stają się specjalnością Iraku.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.