Afganistan: Kirgizi z Małego Pamiru
Mały Pamir to najbardziej wysunięta na wschód, niedostępna część afgańskiego Korytarza Wachańskiego, wąski pas ziemi wciśnięty między Tadżykistan, Chiny i Pakistan. Nie ma tu dróg kołowych, a jedyne połączenie z resztą kraju stanowi dziurawy, drewniany most, na wściekle spienionej rzece Warm. Tę górzystą krainę o długości 100 kilometrów i szerokości 10, zamieszkują afgańscy Kirgizi, których charaktery zostały ukształtowane w ekstremalnie ciężkich warunkach bytu.
W Małym Pamirze żyje dziś tylko dwóch ludzi, których imiona wzbudzają szacunek w całym Afganistanie. To Hadżi Aseman i Irajli Boj.
Hadżi to tytuł, którym określany jest wyznawca islamu, mający za sobą pielgrzymkę do Mekki. Choć hadżdż to jedna z życiowych powinności każdego muzułmanina, pielgrzymki nie może odbyć ktoś, kogo na to nie stać. Z głębi Korytarza Wachańskiego, gdzie nie ma ani jednej utwardzonej drogi, a podstawową walutą po dziś dzień pozostaje „jedna owca”, nieliczni mają szansę dostąpić zaszczytu odwiedzenia Świętego Miasta.
Hadżi Aseman był w Mekce, chyba jako jedyny z obecnie żyjących kirgiskich bojów (bogaczy), którzy zarządzają wioskami od Chaszgaz, aż po granicę z Chinami. Dlatego po śmierci Abdur Raszida Chana, który przez wiele lat reprezentował społeczność Małego Pamiru w Kabulu i spotykał się nawet z samym Hamidem Karzajem, to Hadżi Aseman został wybrany na oficjalnego reprezentanta tego regionu. Poza tym, Aseman dzierży tytuł wakila - osoby rozstrzygającej spory na płaskowyżu Małego Pamiru. Wieś, w której rezyduje, to pierwsza kirgiska osada we wschodniej części Korytarza Wachańskiego, na zachód od niej mieszkają już tylko rdzenni Wachowie. Z Hadżim powinni się obowiązkowo spotykać wszyscy, którzy wchodzą na terytorium Kirgizów. On też zezwala, bądź nie, na pobyt wędrowca z Zachodu w każdej z tysiąca dolin Małego Pamiru.
Jak większość Kirgizów, Hadżi Aseman jest człowiekiem powściągliwym, lecz po chwili rozmowy można wyczuć, że mimo dystansu i powagi, bardzo serdecznym. To kulturalny i światły pan, o regularnych rysach twarzy, dość wysoki i postawny, jak na Kirgiza. Aseman ma już ponad pięćdziesiąt lat – wiek jak na ten kawałek świata bardzo sędziwy.
Irajli Boj mieszka natomiast w samym centrum Małego Pamiru, choć słowo „centrum” niespecjalnie pasuje do tego miejsca. Irgail to mała – złożona z zaledwie siedmiu jurt osada nad brzegiem jeziora Czakmaktyn. Osada znajduje się na niewielkim wzgórzu, otoczona dziesiątkami pięciotysięcznych szczytów. Bardzo tu maalowniczo, ale od razu odnosi się wrażenie, że jakoś pusto. Irajli Boj, jego bracia i kuzyni nie zadbali chyba za czasów swej młodości o odpowiednią liczbę synów, co byłoby gwarancją dobrego prosperowania osady dziś i w nadchodzących latach. Mimo wszystko Irajli jest bojem – ma „grubo” ponad sto jaków, a jego osoba w całej okolicy cieszy się ogromnym szacunkiem. Ten starszy pan, również reprezentuje wysoką klasę według lokalnego kanonu. Spokojny, powściągliwy i serdeczny, stanowczy tak wobec współplemieńców, jak i przybyszów z zewnątrz. Po bliższym poznaniu Irajli nie krępuje się też swego poczucia humoru. Na oczach podróżnych z Zachodu, w żartach, Irajli tłukł swą drewnianą laską pasztuńskich kupców, którzy spierali się z nim o liczbę owiec w zamian za produkty, które przywieźli z Kabulu. Irajli, gdy nie używa laski jako „broni” podpiera się nią, bo to człek sędziwszy jeszcze od Hadżiego i na dodatek kaleki. Jak przyznaje, ma pięćdziesiąt osiem lat i od co najmniej kilku nieustannie wszystko go boli.
Wachańscy Kirgizi nie przepadają za przybyszami. No, chyba że ci przywożą im niezbędne lekarstwa, hojnie obdarowują podarkami i w łatwy sposób dają zarabiać pieniądze. Tymczasem na przywiezione w ramach pomocy artykuły szkolne, książki, długopisy, ołówki patrzą z lekką rezerwą. Na szczęście w oczach kirgiskich dzieci widać szczerą radość. Mali Kirgizi są ciekawi świata, a nauka to tutaj wielki przywilej. W dorosłym życiu sama umiejętność czytania i pisania może przynieść im dużo korzyści i szacunku wśród niewykształconych współplemieńców.
Żyjący w zapomnieniu, w cieniu wojen, które ogarnęły Afganistan, Kirgizi stali się bardzo zamknięci. Kompletnie nie rozumieją pewnych zachowań Europejczyków.
– Po co się wspinacie po tych górach, czego tam szukacie? Wywozicie pewnie stamtąd jakieś szlachetne kamienie. No pokaż co masz w tym wielkim plecaku… - to standardowe słowa podejrzliwych mieszkańców Małego Pamiru.
Wspinać się dla satysfakcji, zdobywać zaśnieżone szczyty, podziwiać piękno przyrody – dla mieszkańców tej górskej krainy to nonsens. Trzeba przyznać, że miłośników gór słowa i postawy Kirgizów mogą wprowadzić w głęboką irytację. Niezrozumienie, nawet w tak banalnej kwestii, potęguje i tak ogromny dystans międzykulturowy. Wachańscy Kirgizi z podejrzliwością obserwują obcokrajowców.
Póki jednak żyją wyżej opisani boje, Mały Pamir pozostaje umiarkowanie przyjaznym miejscem, którego mieszkańcy chcieliby na odwiedzinach obcokrajowców zarobić, ale nie za wszelką cenę i też w żaden sposób się z tym nie narzucają. Jak przystoi chlebem i herbatą podróżnych ugoszczą. Taki jest zazwyczaj. Z siedmiu osad, które odwiedziliśmy, tylko jedna i to na dodatek, pierwsza i ostatnia, przez którą zmuszeni byliśmy przejść, naprawdę mocno nadwątliła sympatię do Kirgizów z Wachanu.
Ucz Dżilga, osada o strategicznym położeniu, w połowie drogi między domami Hadżiego i Irajli Boja. W promieniu kilkunastu kilometrów od niej nie ma ani jednego domostwa, więc siłą rzeczy każdy, kto wybierze się w głąb Małego Pamiru, musi tu zajrzeć. Szefem wioski jest Butu Boj, człowiek jeszcze młody i na pierwszy rzut oka równie dostojny i powściągliwy jak Hadżi. Niemniej Butu klasy Asemana i Irajliego nie ma i już dziś przypuszczać można, że nigdy jej nie posądzie. Priorytetem Butu jest majątek. Za nocleg w namiocie gościnnym inkasuje pieniądze, czego zwyczajowo się nie czyni. Oczywiście, w dobrym tonie będzie, jeśli jesteśmy podróżnikami, a nie przychodzimy w interesach, jeśli symbolicznie wynagrodzimy naszych gospodarzy. Butu stanowczo zażądał pieniędzy, stawki jednak nie ustalił. Zaproponowaną zapłatę przyjął z wielką niechęcą i głośno podkreślał, że to bardzo mało. Szef Ucz Dżilgi lubi się stroić, uwielbia mundury z demobilu. Na każde okoliczne wesele, na które wyjeżdża średnio dwa razy w tygodniu, zakłada inną czapkę i nową wojskową kurtkę. To sprawia, że zawsze wyróżnia się pośród innych bojów, którzy niespecjalnie dbają o strój i wygląd zewnętrzny. Butu to z pewnością ktoś bardzo ważny - widać na pierwszy rzut oka. Szef Ucz Dżilgi uwielbia też robić zdjęcia swym telefonem komórkowym, choć zasięgu żadna sieć tu nie ma i wysyłać mmsów nie sposób. W reprezentacyjnej części wioski postawił wielką antenę satelitarną, która nie działa, ale przysparza lokalnej społeczności prestiżu na cały płaskowyż małego Pamiru. Taka jest chyba jej jedyna rola.
Stada należące do Butu liczą więcej sztuk niż stada Irajli Boja. Po śmierci ojca, Butu Boj zarządza de facto dwiema wioskami o tej samej nazwie, leżącymi po obu stronach doliny Ucz Dżilga. W tej dolinie działała wyprawa Afganistan 2010. Dziwnym trafem, druga z zarządzanych wiosek, ta w której nie mieszka szef, jest miejscem o wiele przyjemniejszym. Tymczasem w stolicy Butu, kiedy szef ze świtą jedzie na wesele, głównodowodzącym pozostaje jego szesnastoletni brat – Kajum. Ten w obecności podróżników, za mniej niż dziesięć dolarów nie rusza małym palcem, a za mniej niż dwadzieścia nie wstaje z miejsca. Sprytny dzieciak. Jest przy tym wybitnie obojętny na los innych, a twarz ma jak z kamienia. Konającemu z pragnienia z pewnością podałby wodę, lecz najpierw wymusił odpowiednią opłatę.
Za jakiś czas, gdy w Małym Pamirze zabraknie tych, których imiona wzbudzają szacunek, najprawdopodobniej ich reprezentacyjne i rozjemcze funkcje, jako najbogatszy i będący w kwiecie wieku, przejmie Butu. Czy Mały Pamir stanie się wówczas miejscem jeszcze bardziej surowym i niedostępnym dla wędrowców, niż jest obecnie?
Sajid Ali Szah jest nauczycielem. Jak mówi, do Ucz Dżilgi rzucił go los. To człowiek wyjątkowo uprzejmy, chętnie rozmawia z przybyszami i stara się pośredniczyć w ich niekiedy kłopotliwych kontaktach z Kirgizami. Jest Wachem i jego charakter całkowicie różni się od ludzi, których synów na co dzień edukuje. Zresztą wpływ nauczyciela jest widoczny w postawie większości chłopaków, którzy otrzymują od Sajida solidną dawkę wiedzy z wielu dziedzin.
-Wykładam im wszystko: język dari, podstawy języka paszto, wiedzę o religii, geografię, fizykę, biologię, matematykę… - wymienia.
- Tylko w młodych nadzieja, tutejsi Kirgizi są bardzo prostymi ludźmi. Nie rozumieją, że otwarta postawa wobec podróżnych może przyciągnąć więcej ludzi z Zachodu, a to pozwoliłoby im zarabiać pieniądze. Mogliby mieć lepsze życie, ale oni nie chcą, bo nie rozumieją.
Na lekcje w Ucz Dżildze uczęszcza dziesięciu chłopców.
- Kirgizi nie chcą i nie pozwalają, żeby dziewczynki się uczyły – mówi Sajid. Właśnie zaczyna się lekcja języka dari, chłopcy czytają na głos. każdy deklamuje tekst ze swojego podręcznika. Jest to przekrój od pierwszej do szóstej klasy. Taka forma lekcji, gdy dzieciaki się przekrzykują, czytając rozmaite teksty, Europejczyka może przyprawić o szaleństwo. Z drugiej strony, to doskonałe porównanie tempa i stopnia zaawansowania poszczególnych lektorów. Na lekcji jest dziś tylko zterech cchłopców oraz Szambe – Wach, który pracuje w wiosce jako pasterz. „Czupan” (pasterz), bo tak na niego wołają, ma około trzydziestki i przybył tu jako bardzo mały chłopiec. Był biednym sierotą. Nie nauczył się czytać i pisać, chociaż zawsze bardzo chciał. Sajid niedawno pozwolił mu na uczestnictwo w zajęciach.
– Najlepszym uczniem jest Kajum. – w obecności swych podopiecznych, Sajid chwali młodszego brata Butu. Chłopcy ponownie zaczynają czytać i Kajumowi idzie to zupełnie przeciętnie. Jak na niemal dorosłego już mężczyznę, nawet słabo. Chyba jednak słowa Sajida o najlepszym uczniu są przesadzone. Nauczyciel jest jednak gościem Butu, więc zapewne jest zobowiązany głośno wychwalać jego brata. Tymczasem uwagę zwraca Hairuddin, dwunastolatek, który recytuje teksty z podręcznika do trzeciej klasy z szybkością karabinu maszynowego, a przy tym, jako jedyny z chłopaków, wyraźnie się uśmiecha. Widać sprawia mu to radość. Wcześniej Hairuddin nie zwracał na siebie uwagi. W odróżnieniu od innych kirgiskich dzieci, nie narzucał się, nie wypytywał co dla niego mamy, jak robili inni chłopcy. Ciekawy był przybyszów z Polski, lecz tylko obserwował i słuchał w milczeniu. Jako jedyny w całej wiosce wiedział, że Afganistan graniczy aż z sześcioma państwami. Potrafił też wymienić ich nazwy.
Możliwości wielkich tu jednak nie ma. Żadnych szans na naukę w liceum, nie mówiąc już o studiach. Mając wykształcenie, zyskałby prestiż, mimo iż nie jest synem boja. Za jakieś ćwierć wieku byłby zapewne takim samym, a może i bardziej światłym i serdecznym zarządcą Małego Pamiru jak Aseman czy Irajli.
Członkowie wyprawy Afganistan 2010 przebywali w Korytarzu Wachańskim na przełomie lipca i sierpnia 2010 roku. Część uczestników przybyła do Afganistanu samochodami, następnie z pomocą lokalnych tragarzy karawana dotarła na tereny Małego Pamiru. Poza celami wspinaczkowymi (zdobycie 9 dziewiczych wierzchołków) realizowano także pomoc medyczną i pomoc dla wachańskich szkół.
Więcej informacji na: www.afganistan2010.pl