Renata A. Thiele: Unijne stereotypy: Niemcy, Francuzi i my
Od kiedy Polska jest członkiem Unii Europejskiej jeszcze częściej słychać wśród Niemców pogląd, że ze wschodnim sąsiadem należy stworzyć podobne stosunki, jakie od lat panują między Niemcami i Francją. Czyli bardzo dobre. Jak jednak wyglądają one w życiu codziennym?
Podczas gdy Henryk Heine – nadreńska natura – dusząc się pod pruskim ordnungiem uciekł do Paryża, w Berlinie ścigano nawet szlachetnie urodzonych, jak np. Baron August von Maltitz, który „za swoją do Polaków sympatię” zmuszony został do opuszczenia Prus. Kilka lat wcześniej Madame de Staël swym wiekopomnym dla niemiecko-francuskich stosunków dziełem „O Niemcach” zaskarbiła sobie niełaskę miłościwie jej panującego Napoleona, a dzieło skonfiskowano... To właśnie jej Niemcy zawdzięczają przydomek kraju poetów i filozofów. O pruskiej Gründlichkeit* i hitlerowskiej Endlösung** nikt wtedy jeszcze nie słyszał.
XIX wiek nie był łaskawy dla przyjaciół narodów i ich spokojnego współistnienia w Europie. Budziły się tęsknoty, aby określić własną tożsamość. Nie mogło więc się obyć bez porównań, w których inni musieli wypaść gorzej niż my sami. Dotyczyło to bez wyjątku każdego narodu. Za to polski znajdował się w szczególnej sytuacji, czego nam Polakom opowiadać nie trzeba. Każdy naród potrzebuje swojego miejsca, choć niektóre może więcej niż inne... W tej sytuacji nie mogło być miejsca na przyjaźnie.
Jeśli po powstaniu listopadowym entuzjastycznie witano powstańców na terenach Niemiec – z wyjątkiem Prus, do których Polaków po prostu nie wpuszczono – to były to emocje związane ze wspólnotą marzeń o niepodległości narodów i podziwem dla męstwa Polaków. Wśród tych szczytnych uniesień, albo raczej równolegle do nich lecz w odwrotnym kierunku pracowała na pełnych obrotach maszyneria propagandowa, a entuzjazm szybko zginął wśród nowych wydarzeń – i pruskich restrykcji. Dopiero we Francji zakończyła się wielkoemigracyjna wędrówka powstańców. Również niekoniecznie z francuskiej miłości do Polaków, co przede wszystkim z wrogości w stosunku do barbarzyńskich – gdyż również tak ich Francuzi widzieli – Niemiec, ale przede wszystkim Prus. Ani kolejne powstania w Polsce ani Wiosna Ludów, ani wojna francusko-pruska ze zrozumiałych powodów nie zbliżyły narodów.
Dopiero po II-ej wojnie światowej wysiłki polityków zmęczonych nią narodów zapoczątkowały zmiany w sposobie komunikacji. Wraz z tym postępowały zmiany we wzajemnym postrzeganiu Niemców i Francuzów. Nie bezboleśnie, niekoniecznie z ochotą – i bardzo, ale to bardzo ostrożnie. Trudno wszak skorygować wiekowe stereotypy. Lata powojenne wypełniła ciężka praca od podstaw: budowanie kontaktów na wszystkich szczeblach i we wszystkich środowiskach. Wyjeżdżano na urlop w obie strony. Ale granice w głowie doświadczeni wojnami Francuzi ani myśleli oddawać za darmo. Najpierw trzeba było przekonać się na własne oczy, jacy właściwie są ci Niemcy. A w Niemczech, jacy są Francuzi. Do dzisiejszej statystycznej miłości jeszcze im jednak było daleko.
Niemcy kochają nie tyle Francuzów, co ich wina, czują się elegancko jadając wyszukane francuskie potrawy i pijąc szampana zamiast sektu (Sekt: niem. wino musujące). A Francuzi? Jeżdżą francuskimi samochodami, w nosie mając BMW i Mercedesy. Nawet w mieszanych małżeństwach Niemiec jest językowo na straconej pozycji, gdyż jego francuskojęzyczny małżonek nie ma najmniejszej ochoty łamać sobie szlachetnego i światowego języka ucząc się języka Prusaków, którzy w 1871 roku sprofanowali Wersal. Niemiecka technika, tak kiedyś mocna, powoli traci na image´u. A do tego Niemcy nie umieją się bawić, nie umieją żyć. Przynajmniej tak, jak wyobrażają sobie to Francuzi. A Francuzi przecież mają swój savoir-vivre, więc wiedzą, jak żyć...
Znamy się od dziecka
Wymiany szkolne prowadzą do poznania życia codziennego i rodzinnego sąsiadów zza miedzy, a przyjaźnie z lat dziecięcych trwają, jak wiemy, najdłużej i są najwierniejsze. Czy powstaną i jak się rozwiną, to oczywiście zależy od ludzi. Czynniki rządowe stworzyły jednak warunki, które teraz ludzie sami wypełnić muszą życiem. Polskie dzieci wyjeżdżają na wymiany szkolne do Niemiec dopiero od kilku lat. Wszystko więc jeszcze przed nami. Dotychczas przywoziły z tych wypraw różne wrażenia. Niedojedzone często dziwiły się niemieckiej niegościnności. Nie wiedziały, że Niemcy wyznają zasadę: „Czuj się, jak u siebie w domu!” – A więc obsługuj się sam. Niemieccy uczniowe natomiast wracali do domu pękając z przejedzenia wywołanego nie tylko przysłowiową gościnnością Polaków. Obie strony czegoś już się nauczyły – a to dopiero początek.
Dorośli Niemcy wspominają, że w szkole jako drugi język obcy wybierali wprawdzie francuski, wielu jednak chętniej łacinę. „Francuski jest trudny, a ponadto już nie tak potrzebny, a dzięki łacinie można zrozumieć też Włochów i Hiszpanów. Poza tym teraz przecież wszyscy uczą się angielskiego – to jest język przyszłości.” Dobrze, że nie słyszał tego żaden Francuz! Dziś Niemcy uczą się francuskiego, żeby choć trochę zapunktować podczas urlopu w słonecznej Francji. Gdyż Francuzi, szczególnie starszego pokolenia wciąż jakoś nie mogą zapomnieć dawnych czasów...
Polskiego Niemcy uczą się w 90 % z jednego powodu – z miłości. Poznawszy atrakcyjną Polkę lub Polaka, wcześniej czy później łamią sobie język na kursach prywatnych lub w różnego rodzaju instytutach. W końcu bigos bigosem, a z babcią ukochanej jakoś porozmawiać trzeba. Zaś polski, nawet jako drugi język obcy w szkołach ponadpodstawowych, w wielu krajach związkowych raczej niewiele ma szans na przebicie.
Jako to naprawdę było wtedy pod Cedynią?
Niedawno ukazał się w Niemczech i Francji jednocześnie drugi tom historii stosunków niemiecko-francuskich. Ma ona na celu rewizję podejścia do siebie obu narodów. Zestawiono w niej między innymi źródła historyczne powstałe po obu stronach granic. Jest to zatem swego rodzaju ukoronowanie wieloletnich wysiłków mających na celu zaciśnięcie więzów przyjaźni i wzajemne zrozumienie, często wskazywane Polakom jako przykład dobrosąsiedzkich stosunków. Minister spraw zagranicznych Niemiec tak się tą pozycją zachwycił, iż podczas ostatniego pobytu w Polsce miał wyrazić nadzieję, że podobny projekt powinien być zainicjowany również między Polską i Niemcami.
No cóż, nie poinformowano pana ministra o tym że polsko-niemiecka komisja podręcznikowa w ubiegłym roku świętowała 35 lat swego istnienia i ma w swoim dorobku wiele interesujących pozycji. Również berlińskie wydawnictwo Cornelsen wydało kilka miesięcy temu „Polnische Geschichte und deutsch-polnische Beziehungen”, historię stosunków polsko-niemieckich jako materiał szkolny, wypełnioną ciekawymi tekstami źródłowymi. Czyżby znowu wszystko rozbijało się o reklamę? Czy to może, jak mówią, bad timing?
O bitwie pod Cedynią i stosunkach polsko-niemieckich długo więc trzeba jeszcze będzie czytać w szkole przez propagandowe okulary minionych dwóch stuleci.
Kto żyje lepiej?
Francuz i Niemiec od lat siedzą obok siebie w fotelach unijnych, NATO-wskich i innych międzynarodowych organizacji. Znają się i cenią, czasem nawet lubią. Ale sympatie kończą się radykalnie, gdy trzeba zdecydować, gdzie koncentrować się będzie główna część produkcji superszybkiego airbusa. „Przyjemność kończy się tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze”, tak powiedział niegdyś pruski, pochodzący z Akwizgranu minister finansów David Hansemann. Co prawda, to prawda.
Francuzi są najmądrzejsi na świecie, a Paryż jest pępkiem świata – o tym są głęboko przekonani. Ich bezgraniczna zarozumiałość – nie bójmy się tego słowa! – wyczuwalna jest w rozmowach najpóźniej wtedy, gdy przejdzie się do tematów kulinarnych lub savoire-vivre’u ogólnie. Trudno więc dziwić się Niemcom, że przy całej tej franko-germańskiej miłości żartują sobie chętnie na ich koszt. Wiedzą, iż żaden Francuz nie wymówił jeszcze poprawnie głoski „h” i w związku z tym łatwo wprowadzić ich w przysłowiowe maliny. Kiedyś pewien Niemiec sprokowował na przyjęciu Francuza do tego, żeby słowo echt?! (serio?!), wypowiedział jako Hecht – a to znaczy szczupak. Zdezorientowany Francuz pilnie „poprawił” wymowę, myśląc, że dotychczas źle to jedno słowo wymawiał. Radości było co nie miara, choć nie każdy był w stanie ją podzielić.
Najprzyjemniej jest jednak stać z boku i przyglądać się, jak dwóch się spiera. W tym celu należy we francusko-niemieckim towarzystwie z niewinną miną zapytać, czy Karol Wielki był Niemcem czy Francuzem. Wiele wskazuje na to, że urodził się na terenie dziesiejszej Belgii, a już na pewno był tu koronowany na króla – Franków, oczywiście – nie ma to jednak najmniejszego pojednawczego znaczenia. Po rozmowie można spokojnie pozbierać potłuczone kieliszki po bordeaux lub burgundzie, a kto wie, może to nawet był spätburgunder. A votre santé!
________
* dokładność dokładniejsza od każdej innej, na przykład polskiej
** ostateczne rozwiązanie (kwestii żydowskiej w hitlerowskiej Rzeszy)