Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Archiwum USA - Iran: Obama - kandydat a Obama - prezydent

USA - Iran: Obama - kandydat a Obama - prezydent


29 październik 2009
A A A

Na długo przed zeszłorocznymi wyborami prezydenckimi w Ameryce, Barack Obama wyrażał swoje zainteresowanie tematyką związaną z międzynarodową polityką. Jako kandydat na senatora w 2004 roku wielokrotnie wypowiadał się w kwestiach związanych z polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych oraz rolą Ameryki w świecie. Oczywistym jest więc, że temat Iranu również nie był mu obcy.
Od samego początku jego podejście do kwestii irańskiego programu nuklearnego było jasne
i klarowne. Jako Demokrata musiał w pewien sposób trzymać się linii politycznej reprezentowanej przez jego własną partię. W związku z tym w jego wypowiedziach na temat Iranu wyraźnie zarysowywało się bardziej łagodne podejście do ambicji nuklearnych Teheranu niż w przypadku deklaracji padających z ust Republikanów. Obama starał się wykazywać zrozumienie dla irańskich interesów narodowych, a więc m.in. potrzeby zapewnienia społeczeństwu odpowiednio wielkich i stałych zasobów energii. Jednak nigdy nie zapominał, że Iran nie jest państwem w pełni przewidywalnym, którego intencje zawsze są jasne i co najważniejsze, pokojowe.

Tak pokrótce wyglądało podejście Baracka Obamy do tematyki Iranu w chwili, gdy był jeszcze kandydatem w wyborach. Nie uległo ono większej zmianie po jego nominacji na urząd prezydenta. Od samego początku swojego urzędowania bowiem starał się prowadzić łagodną i wymierzoną w dialog politykę względem władz w Teheranie.

Przejawiało się to w wielu aspektach. Można wymienić tutaj chociażby słynne już przemówienie do międzynarodowej społeczności muzułmańskiej, które Obama wygłosił w trakcie swojego pobytu w Kairze. Już wtedy dało się wyczuć, że nowy gospodarz Białego Domu będzie przybierał zdecydowanie łagodniejszy kurs wobec muzułmanów niż jego poprzednik George W. Bush. Ten sygnał miał dotrzeć również, a może przede wszystkim, do Irańczyków, którzy nie do końca wówczas jeszcze wiedzieli, czego spodziewać się po Obamie.

A czego dokładnie dowiedzieliśmy się w czasie kairskiego przemówienia? Otóż Barack Obama dał jasno do zrozumienia, że w kwestii irańskiego programu nuklearnego będzie kontynuował próby nakłonienia Irańczyków, do wypracowania rozwiązań zadowalających obie strony. Świat miał zezwolić Teheranowi na korzystanie z energii jądrowej w zamian na pewność, iż ta energie nie zostanie użyta do celów militarnych. W tej kwestii amerykański prezydent zamierzał ściśle współpracować na forum międzynarodowym nie tylko z wszystkimi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale również z MAEA (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej), która miała uzyskać dostęp do irańskich ośrodków nuklearnych oraz stale monitorować rozwój potencjału jądrowego tego kraju.

Jednak pierwotne założenia nowego prezydenta minęły się nieco z twardymi realiami. O ile Amerykanie zaczęli prezentować odmienne niż dotychczas podejście do rozmów z Iranem, o tyle sami Irańczycy nie byli już tak skorzy do zmiany swojej postawy. Wbrew wszelkim oczekiwaniom nowej administracji, Teheran nie zaczął współpracować ze społecznością międzynarodową w takim wymiarze, jaki wymarzył sobie Obama. Co więcej, skuszeni łagodniejszym podejściem Amerykanów, Irańczycy zaczęli grać na czas i przekładać rozpoczęcie konkretnych negocjacji dotyczących ich nuklearnych ambicji.

Ponadto śmiałe plany zmontowania światowej koalicji w skład której miały wejść najważniejsze mocarstwa (w skali globalnej i regionalnej) nie powiodły się do końca. O ile Amerykanie mogli liczyć na przychylność i jako taką spójność polityki prowadzonej przez Londyn, o tyle gorzej było z przekonaniem do swoich zamiarów takich graczy, jak Rosja czy Chiny. A działo się tak z kilku powodów. Przede wszystkich oba te państwa łączą z Iranem bliskie kontakty gospodarcze. Rosjanie już od wielu lat zaopatrują Iran w sprzęt wojskowy własnej produkcji, co stanowi pokaźne źródło dochodu dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Z kolei Chiny importują irańską ropę, która jest niezbędna, aby móc utrzymać obecny poziom chińskiej gospodarki oraz zapewnić swoim obywatelom taki poziom tego surowca, na jaki zgłaszają zapotrzebowanie.

Co więcej, oba te państwa starały się wypracować swoje własne, co za tym idzie odmienne, podejście do stosunków z Iranem. Żadne z nich w gruncie rzeczy nie odczuwało zagrożenia z powodu rozbudowy swojego potencjału nuklearnego przed Teheran. Nie widziały więc sensu w antagonizowaniu bogatych w ropę Persów, którzy mogli stać się bardzo przydatnymi partnerami handlowymi w zamian za przymknięcie oka na kwestie programu jądrowego. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji administracja Baracka Obamy miała utrudnione zadanie w formowaniu swojej globalnej koalicji.

Sytuacja zaczęła się zmieniać na korzyść Amerykanów z chwilą wybuchu wielkich protestów powyborczych w Iranie wiosną tego roku. W wyniku wyborów, które przez wielu zostały uznane za sfałszowane, prezydentem kraju pozostał dotychczasowy przywódca kraju (oficjalnie) Mahmud Ahmadineżad. Taki obrót sprawy rozwścieczył zwolenników jego głównego konkurenta, byłego premiera Mira Hosejna Musawiego. W chwili, gdy tłumy protestantów obległy ulicę głównych irańskich miast, siły bezpieczeństwa postanowiły ich brutalnie rozpędzić. Stany Zjednoczone wyczuły, że przy doborze odpowiednich argumentów uda im się przekonać wcześniej wymienione kraje do większej współpracy.

Kolejnym motywatorem dla państw dotychczas niechętnych amerykańskim planom, były próby rakietowe przeprowadzane przez Iran w następnych miesiącach. Co prawda ani Moskwa, ani też Pekin nie musiały obawiać się tego, że Teheran zdecyduje się na użycie swojej broni ofensywnej w ich kierunku, jednak z pewnością odpalone rakiety mogły sygnalizować, iż kraj ten nie jest do końca przewidywalny. A to stanowiło już nieco większy problem dla rosyjskich i chińskich polityków, którzy stali się bardziej skorzy do współpracy z Amerykanami.

Wspólne wysiłki dyplomatyczne państw tzw. „szóstki”, w skład której wchodzą wymienione już wcześniej Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny, a także Wielka Brytania, Francja oraz Niemcy, zaowocowały zgodą Iranu na zorganizowanie rundy negocjacyjnej dotyczącej jego programu jądrowego. Rozmowy, do których doszło na początku października w szwajcarskiej Genewie zostały ogłoszone sukcesem oraz dały państwom w nie zaangażowanym bodziec do ich dalszego kontynuowania.

Według oficjalnych wypowiedzi poszczególnych negocjatorów można wywnioskować, iż co prawda „szóstka” nie osiągnęła wszystkich swoich zamierzeń, ale i tak uzyskała o wiele więcej, niż w przeciągu całych ostatnich ośmiu lat. Irańczycy zgodzili się bowiem na wizytację ośrodka atomowego w miejscowości Qom, a także wyrazili wstępną akceptację dla planu wzbogacania irańskiego uranu w krajach Zachodu, co miałoby zapobiec ewentualnemu zastosowaniu tego surowca w charakterze militarnym.

Co prawda nie wiadomo jak dalej potoczą się losy negocjacji z Irańską Republiką. Niemniej jednak należy zauważyć, iż w tej kwestii Barack Obama zdołał osiągnąć pewne postępy. Stało się tak m.in. dzięki łagodniejszemu podejściu do samych Irańczyków, którzy niezrażeni już więcej twardą bushowską retoryką, łatwiej godzili się na pewne ustępstwa. Ponadto, Obamie udało się zyskać międzynarodowe poparcie dla swoich starań dzięki temu, iż zaczął ze swoimi parterami dyskutować o problemie, a nie tylko mówić im, co należy zrobić, aby go rozwiązać.