Koniec snu o potędze


30 lipiec 2022
A A A

Neoliberalny porządek świata, którego gwarantem były Stany Zjednoczone odchodzi w przeszłość. Skończył się okres dominacji Waszyngtonu i opartego na jego koncepcji ładu międzynarodowego. Ameryka wciąż jest światowym mocarstwem, ale nie jest już w stanie dyktować swoich warunków.

Odchodzący do lamusa dwubiegunowy, amerykańsko-rosyjski ład geopolityczny, którego łabędzim śpiewem jest wojna w Ukrainie, wyczerpał swoje możliwości oddziaływania na pozostałych graczy politycznych. Nie liczy się to, co do niedawna jeszcze przesądzało o zawieranych sojuszach polityczno-militarnych. Ideologia. Teraz jest ona wyłącznie wyznacznikiem wewnętrznej polityki państw służącej utrzymaniu społeczeństw w ryzach rządzących. Komunizm w Chinach jest tego przykładem. Wzniosłe idee czasów rewolucji bolszewickiej i Wielkiego Marszu są gwarantem jednopartyjności systemu a zarazem  kapitalistycznego rozwoju gospodarki. Post radziecka Rosja buduje z kolei swoją pozycję w oparciu o ideologię nacjonalistyczną, nawiązującą do imperialnej przeszłości caratu. Stany Zjednoczone, ze swoim liberalnym mesjanizmem polityczno-gospodarczym mającym nadal umacniać ich wpływ na politykę międzynarodową stoją na przegranej pozycji. Pozycji, która nieodwracalnie słabnie. Rosną w siłę nowi, o mocarstwowych aspiracjach, pretendenci do kreowania światowego porządku.

Wegetujący do tej pory sojusz północnoatlantycki wprawdzie skonsolidował się pod wpływem wydarzeń w Ukrainie, jednak jego faktyczne zdolności militarne pozostawiają wiele do życzenia. Nie mówiąc już o spójności politycznej. Historyczna decyzja Finlandii i Szwecji o członkostwie, zapowiedzi wzmocnienia jego wschodniej flanki, to propagandowo wzniosłe deklaracje. Ich realny wpływ na kształt sojuszu a przede wszystkim jego zdolności obronne (przecież to wyłącznie sojusz obronny) będzie widoczny (o ile będzie) w odległej przyszłości. Gwarant tego paktu, Waszyngton zmuszony do potwierdzenia w nim swojej przywódczej roli agresją Rosji na Ukrainę jest gwarantem niepewnym. Europa schodzi bowiem na dalszy plan jego geopolitycznych zainteresowań w związku z rosnąca potęga gospodarczo-militarną Chin. A przecież NATO to w rozumieniu Waszyngtonu narzędzie utrzymania neoliberalnego porządku na świecie.

Z mroku drugoplanowej roli przypisanej im przez Stany Zjednoczone wyłaniają się państwa, które dzieli bardzo wiele, ale łączy jedno: chęć pozbawienia Waszyngtonu dominującego wpływu na losy świata.  

W pojedynkę na razie nie są w stanie tego dokonać. W ramach sojuszu, już tak. Sojuszem, który zdolny jest zmienić sytuację na międzynarodowej szachownicy jest bez wątpienia powstały w 2011 roku BRICS (nazwa przyjęta po dołączeniu Republiki Południowej Afryki). Kraje BRICS, stanowiące 40% światowej populacji, to klub wschodzących potęg, które swoim potencjałem polityczno-ekonomicznym zaczęły równoważyć Zachód i w sposób znaczący zmieniły porządek międzynarodowy od czasu powstania tej grupy. Akronim BRIC został po raz pierwszy użyty w 2001 roku w notatce ekonomisty Jima O'Neilla z banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Stwierdził, że gospodarki Brazylii, Rosji, Indii i Chin będą się szybko rozwijać i osiągną PKB, który może dorównać PKB G6 (Stany Zjednoczone, Niemcy, Japonia, Francja, Wielka Brytania i Włochy). Na poparcie tej tezy argumentował, że kraje te przyjęły gospodarkę rynkową, a także rozpoczęły reformy, które umożliwią ich integrację z gospodarką światową.

W 1990 roku potencjał tych krajów stanowił zaledwie 10%, w 2015 roku wzrósł do 21,8%. Aktualnie cała piątka z nich stanowi 42% światowej populacji; prawie jedną czwartą światowych dochodów i dwie trzecie jego wzrostu. Ich całkowity PKB wynosi prawie 17 miliardów euro. reprezentują populację ponad 3 miliardów mieszkańców naszej planety. Według corocznego rankingu najpotężniejszych krajów świata Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), cztery z pięciu krajów BRICS znajdują się w pierwszej dziesiątce potęg gospodarczych na świecie (Chiny, Brazylia, Indie i Rosja). To są fakty. Fakty, które dobitnie mówią o metamorfozie obecnych stosunków międzynarodowych. Co istotne, pomimo światowej recesji związanej m.in. z pandemią COVID-19 gospodarki państw członkowskich BRICS odnotowują dynamikę wzrostu w przeciwieństwie do gospodarek innych krajów.

Sojusz staje się interesującą alternatywą dla innych państw, którym ciąży dominacja Stanów Zjednoczonych i ich jednokierunkowa wizja świata oparta na przywództwie Waszyngtonu. Arabia Saudyjska (sojusznik USA), Turcja (członek NATO) i Egipt (współpracujący z USA) planują dołączyć do BRICS. To niewątpliwie znacząco wzmocniłoby jego możliwości oddziaływania. Jest to dowód na to, że kraje o całkowicie odmiennym światopoglądzie są zdolne do realnego współdziałania w imię wspólnych interesów.  Partykularne cele jednych realizowane mogą być w interesie ogółu. To stanowi siłę tej organizacji. Wiadomość o zamiarze przystąpienia tych trzech krajów do BRICS pojawiła się po tym, jak Iran i Argentyna formalnie złożyły wniosek o członkostwo pod koniec czerwca. Rzecznik irańskiego MSZ Saeed Khatibzadeh nazwał blok "bardzo kreatywnym mechanizmem o szerokich aspektach".

Krytycy BRICS twierdzą, że nie będzie mógł mieć realnego wpływu na politykę światową dlatego, że nigdy nie będzie to twór hegemoniczny. Nie dorówna sojuszom zawartym przez Stany Zjednoczone których potencjał oddziaływania jest siłą przywódczej pozycji Waszyngtonu. Nic bardziej mylnego. To właśnie „nadrzędność” USA spowodowała stopniowe odwracanie się od niego dotychczasowych i potencjalnych sojuszników. Nikt już nie potrzebuje nie swojej wizji świata. Siłą BRICS jest brak niekwestionowanego lidera, choć z uwagi na potencjał gospodarczy Chiny bez wątpienia mają najwięcej do powiedzenia.

Historyczne okoliczności, które doprowadziły do hegemonii USA, nie są powtarzalne. Pod koniec II wojny światowej Stany Zjednoczone były wiodącą potęgą gospodarczą, finansową, militarną i kulturalną. Kontrolowały instytucje finansowe i międzynarodowe. Interweniując na całym świecie, "chronili" reżimy, które podporządkowywały się ich polityce. Swoją hegemonię wzmocniły po rozpadzie ZSRR. Od tego czasu świat się jednak zasadniczo zmienił. Nie zmieniło się natomiast nastawienie do niego Waszyngtonu. I tu należy dopatrywać się porażki ich polityki. Dążeniem do utrzymania przywództwa zrażał innych. Wenezuelę, Kubę, Syrię, Kurdów, Iran, Palestyńczyków, państwa afrykańskie. Nawet w sytuacji poważnych rozbieżności w podejściu przez Unię to wydarzeń w Ukrainie Stany Zjednoczone uparcie brną w dotychczasowe sny o potędze. W marcu 2022 roku Joe Biden stwierdził: "Myślę, że sytuacja w Ukrainie daje nam znaczące możliwości dokonania prawdziwych zmian. Będzie nowy porządek świata i musimy mu przewodzić. I musimy zjednoczyć resztę wolnego świata, aby to zrobić. »

Musimy nie oznacza obecnie dokonamy tego. Ale w Waszyngtonie nadal panuje przekonanie życzeniowe. Coraz więcej krajów na świecie ma tego świadomość i dlatego szuka alternatywnych rozwiązań. Dobitnym przykładem jest Japonia, która nie chce już liczyć na wątpliwe wsparcie Stanów Zjednoczonych w ewentualnym konflikcie z Chinami i zamierza dostosować zapisy swojej konstytucji do wymogów czasów. Tak, aby wykreślić z niej zapis o nieposiadaniu sił zbrojnych.

Kraje BRICS nie są sojuszem wojskowym. Nie muszą. I nie to będzie decydować o ich sile oddziaływania. Miarą ich siły jest i będzie gospodarka. Poza tym posiadają, każde z osobna, w szczególności Rosja, Chiny, Indie, Turcja (nikt nie może stwierdzić z pewnością, że członkostwo Ankary w NATO jest ponadczasowe) potencjał militarny równoważny USA a łącznie go przewyższający. Rosja mimo strat w Ukrainie tę wojnę wygra i stanowić będzie potęgę nuklearną. Nie wojna jednak jest celem BRICS, tylko dominacja ekonomiczna. Siła gospodarcza, która rzuci na kolana Waszyngton i Unię Europejską lub zmusi je do daleko idącej współpracy. Ale nie na dotychczasowych zasadach promujących neoliberalizm Waszyngtonu. Nie nastąpi to jutro, pojutrze, ale w najbliższej przyszłości. BRICS oferuje wrogom USA przymierze gospodarcze. Chiński przywódca Xi Jinping skrytykował Zachód za "militaryzację" globalnej gospodarki i wezwał kraje wschodzące do przyłączenia się do nowego bloku gospodarczego. A chętnych w perspektywie będzie wielu. Aspiracje te odzwierciedla tytuł artykułu w „Russia Today : "Atakując hegemonię USA i rzucając wyzwanie dolarowi, członkowie BRICS stanowią najlepszą nadzieję na bardziej sprawiedliwy porządek świata". Do tej pory, to Waszyngton określał jaki ma być porządek świata. Teraz inni chcą go wyznaczać. Kraje należące do BRICS wiele łączy. Chiny, które dążą do wchłonięcia Tajwanu i brutalnie represjonują mniejszości w swoim kraju, mogą wkrótce znaleźć się w sytuacji podobnej do sytuacji Rosji. To samo dotyczy Iranu. Wszystkie te kraje starają się uwolnić od dolara amerykańskiego. Ale do tej pory nie było to możliwe. Wiele wskazuje jednak na to, że świat coraz bardziej oddala się od amerykańskiego systemu  i istnieje duże prawdopodobieństwo, że próby te się powiodą.

Chiński cyfrowy juan może stać się alternatywą dla zdominowanego przez dolara systemu finansowego eliminując dolara amerykańskiego z ważnych globalnych transakcji finansowych. Chiny, Indie i Rosja opracowują alternatywę dla mechanizmu płatności SWIFT, który jest zdominowany przez USA. David Goldman napisał w zeszłym roku dla „Frontier”: "Historycy wciąż spierają się o wydarzenie, które oznaczało koniec Imperium Rzymskiego. Niektórzy historycy przyszłości mogą wybrać 16 stycznia 2021 roku jako fatalny moment dla amerykańskiego imperium. Tego dnia Ludowy Bank Chin i SWIFT, globalna międzynarodowa sieć przekazów pieniężnych, utworzyły spółkę joint venture w celu promowania wykorzystania chińskiej waluty cyfrowej w płatnościach transgranicznych. »

Zniszczenie potęgi dolara to również cel Rosji. Mimo huraoptymistycznych zapowiedzi rychłej zapaści gospodarczej gospodarki rosyjskiej z powodu wojny w Ukrainie ma się ona nadzwyczaj dobrze. Nałożone przez Zachód sankcje są uciążliwe, ale nie nokautujące. Moskwa jest w stanie zagwarantować sobie samowystarczalność żywnościową i wewnętrzną siłę nabywczą przez co najmniej dwa lata. Nie jest zatem możliwe, aby w najbliższym czasie w Rosji wybuchło powstanie na dużą skalę przeciwko rządowi, niezależnie od wyniku wojny na Ukrainie. Putin rozumiał to od dawna planując inwazję. Tym bardziej godne podziwu jeśli weźmiemy pod uwagę panujące opinie o jego agonalnym od dawna stanie fizycznym. Z wyprzedzeniem założył, że od momentu wybuchu wojny zakup rosyjskiej ropy i gazu do wrogich krajów będzie odbywał się w rosyjskich rublach, a nie w dolarach. W  niespełna 48 godzin rubel odnotował gwałtowny wzrost na rynkach międzynarodowych. Chińczycy nie pozostali w tyle. Podjęli działania w celu zmniejszenia swoich rezerw dolarowych, a posiadają ponad 900 miliardów dolarów w amerykańskich bankach. Indie, Pakistan i wiele innych krajów już dokonują transakcji z Chinami i Rosją z pominięciem dolara. Indie ostatnio zakupiły ropę i gaz od Rosji poprzez bezpośrednią wymianę między rublem a rupią. Jeśli ktoś wątpi jeszcze w potencjał BRICS to jest wielkim optymistą.

Zarówno Unia Europejska jak i Stany Zjednoczone stoją obecnie przed wielkim dylematem. Dla UE pytanie brzmi: jak dalece wspierać militarnie i politycznie Kijów? Konfrontacja z Moskwą, czy ponowne ułożenie stosunków kosztem Ukrainy? Odpowiedz wydaje się oczywista. Dla Waszyngtonu to kwestia ewentualnego pozyskania wsparcia lub neutralności Rosji w ich nieuniknionym starciu z Chinami. Z racji daleko idących powiązań rosyjsko-chińskich będących skutkiem waszyngtońskiej administracji, Stany Zjednoczone mogą co najwyżej liczyć na życzliwą neutralność Putina. Życzliwość ograniczoną wielkomocarstwowymi aspiracji Moskwy. To nie koniec historii według Fukuyamy, to koniec panowania Stanów Zjednoczonych.

Andrzej Daros

fot. angela n. (CC)

Zobacz także

Ortodoksyjna przemoc. Batalion Netzah Yehuda pod lupą Amerykanów
Jordania na celowniku ajatollahów
TikTok a sprawa amerykańska
Gdy pomoc humanitarna staje się celem




Więcej...

Zobacz także tego autora

Historyczny błąd Amerykanów: Jak USA postawiło na reżim Ajatollahów
Generał Pinochet – dyktator, który nie planował zamachu
Koniec snu o potędze
Mobutu i Kabila. Strażnicy interesów wielkich mocarstw
Krytyka Kissingera