Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Andrzej Turkowski: Nowe otwarcie na linii Waszyngton-Teheran?


02 marzec 2009
A A A

Jednym z głównym wyzwań dla administracji Baracka Obamy będzie skłonienie Iranu do rezygnacji z budowy broni atomowej. Skomplikowana sytuacji w regionie i nieskuteczność działań poprzednika, wymuszają rewizję dotychczasowej polityki.

Podczas swojego inauguracyjnego przemówienia Barack Obama zadeklarował chęć wznowienia dialogu między dotychczasowymi wrogami, co spotkało się z pozytywną reakcją w Teheranie.  Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad zgodził się na bezpośrednie rozmowy, stawiając warunek prowadzenia ich w atmosferze wzajemnego szacunku, a także rewizji dotychczasowej polityki USA na Bliskim Wschodzie.

Zmiana podejścia w stosunku do Iranu wiąże się z fiaskiem dotychczasowej strategii izolowania państwa ajatollahów. Stany Zjednoczone zrozumiały bowiem, że kluczem do rozwiązania większości bliskowschodnich problemów, jest co najmniej jego neutralna postawa. Szczególnie dotyczy to sytuacji w Iraku, Afganistanie, a także konfliktu izraelsko- palestyńskiego. Jednak najważniejszym problemem w dwustronnych stosunkach pozostaje kwestia nuklearnych ambicji Iranu.

To właśnie z powodu oskarżeń o dążenie do posiadania broni atomowej, Iran został zakwalifikowany do słynnej już „osi zła”. Chociaż prezydent Ahmandineżad konsekwentnie zaprzecza tym oskarżeniom, wskazując na pokojowy charakter programu atomowego, także obecna administracja wydaje się być przekonana o ukrytych motywach Teheranu. Nowomianowany dyrektor CIA Leon Panetta stwierdził, że z przedstawionych mu informacji jasno wynika, iż Iran dąży do uzyskania zdolności do wyprodukowania bomby atomowej.

Czas sprzyja irańskim dążeniom w tej kwestii. Od 2004 r., kiedy Iran dysponował zaledwie kilkudziesięcioma wirówkami do wzbogacania uranu, ich liczba została zwiększona do kilku tysięcy. Stało się tak, pomimo podejmowanych przez CIA akcji sabotoważowych. Szczególny postęp miał miejsce w latach 2007 i 2008, kiedy to w zakładach wzbogacania Uranu w mieście Natanz zainstalowano wirówki nowej generacji. Znalazło to odbicie w najnowszym raporcie MAEA, który stwierdza, że Iran dysponuje wystarczającą do produkcji bomby atomowej ilością niskowzbogaconego Uranu. Należy zaznaczyć, że do otrzymania używanego w budowie głowic, wysokowzbogaconego Uranu, pozostaje jeszcze długa droga. Co więcej, dotychczasowe działania według oceny MAEA nie pozwalają z całą pewnością przesądzić o zamiarach Iranu.

Rozdźwięk pomiędzy diagnozą MAEA a stanowiskiem nowej administracji Obamy  tłumaczą podejrzenia, że Teheran w okresie amerykańskiej inwazji na Irak zaprzestał prac nad skonstruowaniem głowicy, ale kontynuował program wzbogacania uranu i rozwijania technologii rakietowej, czego efektem jest niedawne wystrzelenie pierwszego irańskiego satelity. Wielu ekspertów podkreśla, że te aspekty wymagają większego zaawansowania technologicznego niż  budowa samej bomby.

Trudny początek

Szybkie postępy w rozwoju irańskiego programu nuklearnego wytwarzają presję na Baracka Obamę, by ten jak najszybciej podjął zdecydowane działania. Sytuacje komplikują jednak zaplanowane na 12 czerwca wybory prezydenckie w Iranie. Głośnym echem odbiła się zapowiedź powtórnego ubiegania się o fotel prezydenta, przez uchodzącego za reformatora Muhammada Chatamiego. Bez wątpienia jego zwycięstwo ułatwiłoby obu stronom nawiązanie  konstruktywnego dialogu. Administracja Obamy powinna mieć także na uwadze fakt, iż rozpoczęcie negocjacji z Ahadineżadem - oskarżanym we własnym kraju o doprowadzenie do skrajnej izolacji Iranu, zwiększyłoby jego szanse na reelekcje, co z pewnością nie leży w interesie Zachodu. W tej sytuacji najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby zajęcie się na początku mniej kontrowersyjnymi problemami, np. stabilizacją sytuacji w Afganistanie.

Nie bez znaczenia w tej kwestii jest fakt, że między szyickim rządem w Teheranie a sunnickim reżimem Talibów istniały poważne napięcia, które w 1998 r. nieomal doprowadziły do wojny. Po amerykańskiej inwazji w 2001 r. Iran pomagał Stanom Zjednoczonym w zwalczaniu zepchniętych do defensywy Talibów.  Współpraca skończyła się  wraz z  zaostrzeniem się  relacji na linii Waszyngton- Teheran.

Iran jest w stanie znacząco przyczynić się do rozwiązania zasadniczego problemu w stabilizacji Afganistanu, a mianowicie uprawy maku wykorzystywanego do produkcji opium. Afgańska granica zachodnia w całości przylega do Iranu, przez którego terytorium przebiega większość szlaków przemytu narkotyków.

Budowanie koalicji

Aby działania mające na celu skłonienie Iranu do rozmów i współpracy w regionie miały szanse powodzenia, konieczne jest uzyskanie przez USA poparcia najważniejszych światowych graczy. Dotychczasowe posunięcia Waszyngtonu nie przystawały do realiów istnienia znaczącej współpracy handlowej między Iranem a państwami „grupy kontaktowej”: Rosją, Chinami, Niemcami, Francją i Wielką Brytanią. Chęć ochrony wielomiliardowych kontraktów zniechęcała je do zaostrzania sankcji.

Planowane nowe otwarcie w stosunkach USA z Iranem, powala żywić nadzieję na zacieśnienie współpracy w ramach „grupy kontaktowej”.  Potwierdzają to doniesienia z Moskwy o wstrzymaniu wykonywania kontraktu na dostarczenie do Iranu rakiet systemu obrony przeciwlotniczej S-300. Należy to odczytywać jako gest dobrej woli w stronę administracji Baraka Obamy. Ze względu na dotychczasową rolę Rosji - głównego obrońcy irańskich poczynań, oraz dostarczyciela technologii dla programu nuklearnego, ma to niebagatelne znaczenie. Zapewne decydujący stanowisko Moskwy będzie miała decyzja o ewentualnym wstrzymaniu rozmieszczenia w Polsce i Czechach elementów kontrowersyjnego programu „tarczy antyrakietowej”.

Teoretycznie łatwiej będzie nakłonić do współpracy europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych. W kręgach prezydenta Obamy nieoficjalnie mówi się, że aby zyskać przychylność Europy dla ostrzejszych sankcji wobec Iranu, Stany Zjednoczony powinny zacząć od ocieplenia stosunków z Teheranem. Taktyka totalnej konfrontacji nie wywoływała bowiem zbyt wiele entuzjazmu na starym kontynencie.

Niedawno szef Narodowej Irańskiej Spółki Naftowej (NIOC) potwierdził, że do końca marca ma zostać zrealizowany kontrakt na rozbudowę instalacji gazowych złoża Południowy Pars. Umowa z francuskim koncernem Total opiewa na kwotę pięciu miliardów dolarów. Na równie dochodowe kontakty ostrzą sobie zęby również inne europejskie firmy, m.in.: niemiecki E.ON, brytyjsko-holenderski Shell, czy hiszpański Repsol. Ignorowanie tych zdarzeń przez Amerykanów stanowić będzie poważny błąd.

Niezwykle ciekawie zapowiada się więc kwietniowa wizyta Obamy w Europie. Podczas szczytu NATO w Strasburgu bez wątpienia poruszony zostanie problem irańskiego programu atomowego. Wiele wskazuje na to, że spuszczającym z tonu Amerykanom uda się uzyskać poparcie dla ewentualnego zwiększenia ekonomicznej presji na Iran. Szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier po spotkaniu z sekretarz stanu Hilllary Clinton pozwiedzał, że Niemcy „chcą być pomocni w zapewnieniu, że wyciągnięta dłoń prezydenta Obamy będzie miała odpowiednią siłę.”

Kłopotliwy sojusznik

Pozyskanie przychylności Europy nie stanowi bynajmniej największego wyzwania dla nowej administracji. Amerykańskie starania mające na celu zaangażowanie Iranu we wspólne działania mogą zostać zniweczone przez postawę Izraela. Po tym, jak prezydent Szymon Perez powierzył misję tworzenia rządu wspieranemu przez radykalne prawicowe partie Benjaminowi Netanjahu, wszystko wskazuje na to, że Izrael znacznie zaostrzy swój kurs wobec Iranu.

Najważniejszy sojusznik USA na Bliskim Wschodzie będąc w zasięgu ewentualnego irańskiego ataku, z niepokojem śledzi amerykańskie deklaracje o gotowości do rozmów z Teheranem. Co więcej, według doniesień  „New York Times’a” premier Ehmud Olmert już w 2008 roku próbował nakłonić George’a Busha do pomocy w ataku na atomowy kompleks w Nataz. Były prezydent pod wpływem swoich doradców uznał wtedy, że ewentualna interwencja mogłaby jeszcze bardziej zaognić sytuację w regionie.

Samotny atak na Iran wydaje się mało prawdopodobny, dlatego najprawdopodobniej Izrael będzie czynił starania, by planowane rozmowy trwały jak najkrócej, tak by uniemożliwić Teheranowi uczynienia z nich zasłony dymnej dla budowy broni atomowej. W razie fiaska rozmów Stany Zjednoczone, popierane z całą mocą przez nowy rząd w Jerozolimie, będą dążyć do nałożenia surowych sankcji na Iran. Przy takim obrocie spraw istnieje spora szansa na współpracę w ich wdrożeniu ze strony Chin, Rosji i UE.

Szukanie szansy porozumienia

Amerykańską dyplomację czeka trudne zadanie. Bliski Wschód należy do najbardziej zapalnych punktów na świecie. Trwające od lat konflikty (przez niektórych określane są nawet jako „nierozwiązywalne”) tworzą swoistą układankę, w której kolejne ogniwa przeplatają się nawzajem. W tak skomplikowanej rzeczywistości proste, a chwilami prostackie metody George’a W. Busha nie mogły zapewnić powodzenia. Przyklejanie Iranowi etykiety „państw zbójnickiego”, oraz całkowite ignorowanie jego dążenia do uzyskania silnej pozycji na arenie międzynarodowej, w dużej mierze przyczyniają się do radykalizacji jego stanowiska. Ameryka musi dostrzec, że jedną z głównych aspiracji Teheranu jest zyskanie szacunku, a ignorowanie tego czynnika nie służy niczyim interesom. Oczywiście aby nastąpiło rzeczywiste zbliżenie stanowisk, potrzebna są szczere chęci z obu stron.

Rozwiązanie problemu irańskiego jest więc niemożliwe bez doprowadzenia do powstania państwa palestyńskiego, na warunkach akceptowanych przez pozostałe kraje regionu. Stany Zjednoczone powinny powrócić do roli „uczciwego brokera”. Kontynuowanie polityki bezwarunkowego popierania Izraela, odsuwa perspektywę przerwania spirali przemocy. Nie dojdzie do tego bez wstrzymania się Iranu od wsparcia udzielanego Hamasowi i Hezbollahowi. Podstawą do jakichkolwiek ustępstw jest jednal odbudowa zaufania między oboma państwami. Aby to osiągnąć administracja Obamy musi wysłać czytelny sygnał do Teheranu, że nie zamierza podejmować żadnych działań w celu zmiany reżimu w tym kraju. Ze swojej strony, państwo ajatollahów może to ułatwić, biorąc na siebie część odpowiedzialności za ustabilizowanie sytuacji w Iraku i Afganistanie. Choć sytuacja nie wygląda zbyt optymistycznie, deklarowana wola prowadzenia rozmów pozwala żywić nadzieję na pokojowe uregulowanie sporu.

Na podstawie: "The New York Times", "Los Angeles Times", "Asia Times Online"

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.