Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Grzegorz Lewicki: Ku zniesieniu ponowoczesności


22 grudzień 2009
A A A

Próbując zrozumieć sens słowa „postmodernizm” można mieć wrażenie, że sieć słów o jakie zahacza jest bliska nieskończoności.

Dotychczasowe próby jego zdefiniowania kończyły się porażką; dowolność interpretacji i brak jasności co do terminu spowodowała, że jego zakres znaczeń – przy odpowiedniej manipulacji językowej – może obejmować prawie wszystkie zjawiska współczesności. „Nie myśl, patrz!” – powiadał znany filozof języka Ludwig Wittgenstein. Najpierw więc pokuszę się o quasi-definicję postmodernizmu (myśl), by potem opisać go obrazowo (patrz).

Quasi-definicja

ImagePotocznie do postmodernizmu odnosi się jako do relatywistycznego nurtu w zachodniej filozofii i kulturze. Jednak sformułowanie to jest zbyt wielkim uproszczeniem. Etymologicznie postmodernizm oznacza „to co po nowoczesności” (łac. post – po, modernus – współczesny). Nie da się go zdefiniować według jego własnych zasad, ponieważ główną jego cechą jest wiara w niekwestionowaną wartość wielości ujęć (możliwa jest tylko quasi-definicja)[1]. Postmodernizm jest to (0) nurt intelektualny, który (1) w sferze socjologicznej charakteryzuje się wizją społeczeństwa nie klasowego, ale podzielonego na grupy społeczne mobilizujące się do realizacji konkretnych celów i obrony określonych interesów. (2) W sferze kulturowej podkreśla wybór jednostki (legitymizowany niezależnie od kontekstu historycznego), której tożsamość jest wieloraka; nie jest nigdy czymś określonym, ale może składać się ze sprzecznych, różnych składowych, zmieniających się w czasie; neguje obiektywne standardy prawdy, dopuszcza równoprawne interpretacje rzeczywistości przez różne grupy społeczne, a kryterium legitymizacji tych prawd czyni wyłącznie umiejętność grupy do narzucenia swojej interpretacji innym. (3) W sferze estetycznej łączy różne kanony myślenia i sztuki, stapia w nowe interpretacje wątki z różnych dziedzin, szuka ukrytych znaczeń i intencji. Nie ma prawdy, są tylko narracje, ciekawe historie. Jeśli istnieją prawdy, to jest ich wiele. Można mówić również o postmodernizmie (4) w sferze politycznej, który charakteryzuje się rozmyciem rozróżnienia na sprawy wewnętrzne i zewnętrzne, wzajemnym wpływem i nadzorem pomiędzy państwami, odrzuceniem siły jako sposobu prowadzenia sporów, coraz mniejszym znaczeniem granic oraz wzajemną otwartością i współzależnością[2]. W tym wymiarze mówi się również o ponowoczesnej wrażliwości m. in. na sprawy środowiska[3].

„Nie myśl, lecz patrz” – postmodernizm dziś

Ponowoczesność nie stawia twardych tez, nie twierdzi, że „coś jest jakieś”, jedynie wskazuje sposoby pokazania niepełności i niepewności struktur pojęciowych, sugeruje, jakie coś nie jest. Płynność i sprzeczności, brak struktury i szkieletu skłania do obrazowej analizy ponowoczesności, poprzez powidoki jej zakorzenienia kulturze. Naoczność intelektualnych konsekwencji tego nurtu można przeanalizować na przykładzie kondycji zachodnioeuropejskiego uniwersytetu. Jego cechą rozpoznawalną jest nie tylko brak zrozumienia dla naukowców posługujących się słowem „prawda” oraz ucinanie akademickich debat twierdzeniem o subiektywności wiedzy, ale także – jak pisze Peter Sloterdijk – „sprawiedliwe przyznanie małoważności, której nikomu się nie odmawia. Dopóki można, unika się przyznania, że równy szacunek i wysoki szacunek wykluczają się wzajemnie”[4]. W sferze wolnomyślicielstwa niemożliwa jest dyskusja, a jedynie dyskurs, bowiem wszystkie wielości są równie ciekawe i warte uwagi. Uniwersalne kryterium emancypacyjne uniemożliwia nadmierne podkreślanie ważności jakichkolwiek prawd, ponieważ mogą okazać się potencjalnie dyskryminujące wobec prawd innych (poza tym prześledzenie ich genealogii tylko upewnia w przekonaniu, że nie są niczym stałym). System akademicki przekształcony w tym duchu daje studentom do ręki łom i wytrych, narzędzia, które każdy może stosować po małym treningu: „wszystko co jest prezentowane, jako odkryte w naturze i dane, można zdemaskować jako stworzone lub zinterpretowane przez samego zainteresowanego; każde rozróżnienie sprowadza się do rozróżniającego… Nie ma już bowiem żadnych zewnętrznych uwarunkowań ze strony natury, są już tylko ‘konstrukty społeczne’ … Nie istnieje talent, są tylko procesy uczenia się, nie istnieje geniusz, są tylko procesy produkcji. Nie ma autorów, są tylko procesy programowania”[5].

Nie tylko studenci, ale również profesorowie używają słów takich jak „narracja”, czy „dekonstrukcja”, mając jedynie mgliste bądź żadne (!) pojęcie skąd się one wzięły. Dowodzi to, że myślenie postmodernistyczne jest samoreplikującą się normą; ulega powielaniu w sposób bezkrytyczny i nieświadomy. Prowadzi on do intelektualnego regresu: gdy ktoś opisze zjawisko podkreślając rolę n czynników, znajdzie się potem kto inny, kto podkreśli rolę n+1 czynników, albo przeniesie dyskusję w inny wymiar, dowodząc, że jego interpretacja jest albo bardziej kompletna, albo że ukazuje nowy, dotąd niezauważony wymiar sprawy. Wprowadzając coraz to nowe zmienne do debaty, nie mającej określonego celu, można prowadzić grę w nieskończoność, co u nawykłego do celowości wywodu studenta wzbudzić może jedynie poczucie obezwładniającej bezradności; co gorsza wykroczenie przeciw równoważności wszystkiego jest odbierane jako przejaw braku kultury. Przychodzi tu na myśl greckie słowo aporia, oznaczające paradoksalność, niemożność, które Derrida uczynił jednym z symboli swojej filozofii; najlepiej oddaje ono ten stan umysłu, który Jan Woleński określa jako tendencję do nihilizmu logicznego[6]. Per aporia, ad astra, ad absurdum[7].

Przyszłość postmodernizmu

Ronald Inglehart, koordynator światowych badań nad wartościami społecznymi stwierdza, że mimo światowego spadku przynależności do wielkich kościołów, nie spada uniwersalny poziom uduchowienia, co świadczy o jego obecnym przekierowywaniu się. W przypadku Europy jest to przekierowanie potrzeb duchowych ze sfery „dobrej śmierci” w sferę „dobrego życia”, to znaczy w sferę aksjologii dającej orientację w życiu[8]. Potrzeba ufności to potrzeba egzystencjalnego oparcia: zaufania (niekoniecznie religijnego) co do możności poznania prawdy; zaufania, które Grecy określali słowem pistis, Hebrajczycy emuna, a które ponowoczesność wykluczyła ze swego dyskursu, a priori zanegowała. Myślenie ponowoczesne, które poprzez uniwersytety zdążyło już przeniknąć z kręgu elit do umysłowości masowej, takiej orientacji nie daje; należy więc spodziewać się zaniku pewnej części jego składowych (np. nihilizm logiczny) oraz samodzielnej ewolucji innych (np. feminizm czy pokojowość w polityce). Tezę o zaniku postmodernizmu potwierdza raport amerykańskiego „Foreign Policy”, który sugeruje, że obecnie w Europie „ludzie o poglądach świeckich i wolnomyślicielskich przestają się rozmnażać. Pod nieobecność ich potomstwa wiodącą rolę w społeczeństwie zaczynają odgrywać osoby wyznające bardziej tradycyjne, patriarchalne wartości”[9]. Zachodnioeuropejskie wspólnoty muzułmańskie o ogromnej dzietności, odrzucające myślenie ponowoczesne jako „zgniliznę Zachodu”, to doskonały przykład trafności tej diagnozy.

Wnioski dla Polski

W Polsce myśl ponowoczesna dotychczasowo nie zyskała sobie szerokiego uznania, co intelektualiści łączą z trwałością chrześcijańskiej, opartej na tomizmie wiary w ontologiczny i etyczny porządek świata[10], publicznej niechęci do jawnego ateizmu (kojarzonego z komunizmem) i/lub solidną edukacją w okresie powojennym, dbającą o ścisłość myślenia i niechętną nihilizmowi logicznemu[11]. Paradoksalnie postmodernizm w swojej obecnej fazie może być zarówno dobrodziejstwem, jak i zagrożeniem dla pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Trendy intelektualne na Zachodzie świadczą raczej na korzyść potrzeby metafizycznie zakorzenionej perspektywy postrzegania rzeczywistości („kiedy ludzie borykają się z gwałtownymi zmianami, potrzeba duchowej ufności rośnie”[12]). Co jednak ciekawe, podczas gdy Sloterdijk jeździ po salonach Europy obwieszczając koniec postmodernizmu i budząc zainteresowanie wśród elit, polskie masy nie potrzebują posłanników takiej nowiny, ponieważ rozumieją ten fakt intuicyjnie.

Dobrodziejstwem ponowoczesność okaże się wtedy, gdy nasza elita nauczy się używać jej pojęć dla osiągnięcia celów pragmatycznych (w polityce) oraz do wykazania jej błędności i egzystencjalnej nieefektywności (w filozofii). Innymi słowy: kiedy przeprowadzi filozoficzną dekonstrukcję postmodernizmu jego własnymi narzędziami, wykorzystawszy go przedtem go dla celów politycznych. Wielu polskich polityków, nie znając mentalności zachodniej opinii publicznej, wciąż nie może zrozumieć, że hasła „tolerancji”, piętnowania przejawów „dyskryminacji” i cudzych „nacjonalizmów”, podnoszenia żądań w imię „równości narodów i kultur” oraz inne ponowoczesne chwyty retoryczne powinny być przejęte przez naszą dyplomację jako narzędzia działania, jako język intuicyjnie zrozumiały i uprawomocniony z perspektywy naszych zachodnich sąsiadów. Podobnie w przypadku intelektualistów: wielu wciąż kalkuje nieforemne, ponowoczesne sposoby filozofowania (w które zachód Europy właśnie zwątpił), zamiast skupić się na przetwarzaniu dorobku myśli nowożytnej w duchu słowiańskiego „wyczulenia na treść”, które chwalił Józef Tischner. Popularyzacja filozofii polskiej na świecie jest tutaj kluczowa – zagraniczne podręczniki, z których obecnie uczy się studentów, okazują się być etnocentryczne – autorzy mają tendencję do podkreślania wkładu narodowych autorów, a zaniedbywania innych. Stąd niegasnąca aktualność postulatu Kazimierza Twardowskiego: należy skupić się na polskich syntezach historii filozofii oraz tłumaczeniu polskich filozofów (takich jak np. Roman Ingarden) na angielski – w przeciwnym wypadku jest bardziej niż pewne, że nie uzyskają oni miejsca w panteonie filozofii Zachodu[13]. Kolejny problem to polska tendencja do naśladownictwa: zamiast napisać krytyczną odpowiedź na Tako rzecze Zaratustra Nietzschego, z którego garściami czerpał postmodernizm, zamiast przekształcać kartezjanizm i kantyzm w duchu Antyku, aby sprostał wyzwaniom rzeczywistości XXI wieku, powtarza się w Polsce ograne już gdzie indziej schematy. Tym bardziej należy pamiętać, że postmodernizm właśnie się kończy – trzeba użyć go jako narzędzia retorycznego, natomiast w sferze myśli zdać sobie sprawę, że kto pierwszy domknie ponowoczesną trumnę, zdobędzie poważanie filozofów.

Postmodernizm może być również dla Polski zagrożeniem, jeśli nasze elity będą forsować w polityce idee polskiej swoistości językiem niezrozumiałym dla statystycznych Europejczyków. Niechybnie otrzymają wtedy od sztabów wizerunkowych dyplomacji naszych sąsiadów łatkę „nienowoczesności” czy „zaściankowości”. W zasadzie grzechem sąsiednich dyplomacji byłoby nie wykorzystać licznych przypadków, gdy polscy politycy sami podkładają sobie nogę, używając pojęć niezrozumiałych przez zachód Europy oraz podatnych na manipulacje semantyczne. Warto pamiętać o tej przestrodze również w sferze myśli, szczególnie, że polskie środowiska konserwatywne mają tendencję do apriorycznego odrzucania języka ponowoczesnego, zapominając, że bez jego znajomości nie dotrą do zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, nie otworzą jej umysłów (natomiast lewica ma tendencję do nietwórczej jego imitacji). Tomasz z Akwinu właśnie dlatego zajął się Arystotelesem, że była to myśl w jego czasie zrozumiała – obecnie grupą docelową, którą ma zrozumieć język polski, jest przede wszystkim zmęczona ponowoczesnością[14], ale wciąż myśląca jej kategoriami, Europa. Polskie zakorzenienie, nieustanne stwarzanie się poprzez wartości czy słowo „prawda” w dyskursie publicznym wydają się atrakcyjnym novum dla społeczeństw ponowoczesnych. Fascynacja nim istnieje, ale ma wciąż posmak tajemniczej egzotyki – jest życzliwe zainteresowanie i chęć wejścia w interakcję, póki co brak jednak zrozumienia, ze względu na brak wspólnego języka. To, że wschód Europy może wnieść do cywilizacji zachodniej – jak to ujął Vaclav Havel – „metafizycznie zakorzenione poczucie odpowiedzialności” oraz celowości, jakich obecnie brakuje[15], nie jest wcale oczywiste dla obywateli UE, dla których dotąd byliśmy szarą plamą na mapie sowieckiej dominacji.

Odrzucenie postmodernizmu nie oznacza wcale odrzucenia tezy, że ludzkie poznanie jest z natury swej ograniczone (co w XX wieku pokazali Kurt Godel w matematyce i Alfred Tarski w filozofii). Nie oznacza też odrzucenia postulatu pokojowości w polityce czy metodologicznej ostrożności w filozofii i nauce, ale raczej powrót do inspiracji pragnieniem poznania prawdy, zamiast dogmatem o bezwarunkowej konieczności dekonstrukcji prawd wszelkich.

Przypisy:

1. Quasi-definiując postmodernizm, używam fragmentów swojej pracy: Grzegorz Lewicki, „Wizerunek Polski za granicą w konstruktywnej teorii stosunków międzynarodowych”, w: Dominik Skorupa (red.), Solidarni Wczoraj i Dziś, Kraków, Fall 2008.
2. Robert Cooper, The post-modern state and the new world order, Demos Foreign Policy Centre, London 1996; Można zastanawiać się, co do zasadności słowa ponowoczesność w tym przypadku: Cooper stworzył swą koncepcję, chcąc opisać wpływ globalizacji na politykę międzynarodową, a słowo postmodernizm potraktował wyłącznie jako popularny, rozpoznawalny nośnik dla swoich tez.3.
3. Zob. Jeremy Rifkin, The European Dream, Schuman Lecture 2007, Universiteit Maastricht.
4. Peter Sloterdijk, Pogarda Mas, Czytelnik, 2003, s. 75.
5. Ibidem, s. 64-65.
6. Jan Woleński, „Krytyka postmodernizmu”, w: A. M. Potocka, (red.), Postmodernizm: teksty polskich autorów, Kraków, 2003.
7. Łac. „Przez niemożność, do gwiazd, do absurdu”.
8. Ronald Inglehart, Globalization and Postmodern Values, “The Washington Quarterly”, 23:1, 2000, s. 215–228.
9. Philips Longman, The Return of Patriarchy, “Foreign Policy”, March/April 2006 (przedruk polski wzbogacony o dotatkowe statystyki dostępny w: “Tygodnik FORUM” 22/2006, “Bóg, Honor, Testosteron”).
10. Zob. Zdzisław Krasnodębski, O czasach postpatriotycznych, „Miesięcznik ZNAK” 4/2004, s. 86; Jadwiga Staniszkis w tym samym duchu uwypukla rolę braku filozoficznego nominalizmu w myśleniu Polaków (zob. Jadwiga Staniszkis, „Dwie rewolucje intelektualne w Europie” (EUROPA (50) 11/05), wskazując na różne modele racjonalności zachodu i wschodu Europy; współczesne wprowadzenie do tomizmu – zob. Stefan Świeżawski, Święty Tomasz na nowo odczytany, “W drodze”, 1995.
11. Jan Woleński uważa, że nieprzyjęcie się postmodernizmu w Polsce należy łączyć nie z wpływem religii, ale z: solidną edukacją, opóźnionym tempem docierania do Polski idei z zachodu Europy oraz polską tendencją do intelektualnego eklektyzmu (na podst. korespondencji z J. W., 14-15.12.2008).
12. John Naisbitt i Patricia Aburdene, “Religious Revival of the Third Millenium”, w: Megatrends 2000, Morrow and Company, 1990, s. 272.
13. Por. wypowiedź Jana Woleńskiego w: Historia filozofii polskiej - dokonania, poszukiwania, projekty, Semper 2007, s. 46-47.
14. Zob. Zygmunt Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Sic!, 2004.
15. Christopher Coker, Twilight of the West, Westview, 1998, s. 177.