Magdalena Górnicka: Wielka Trójca
McCain, Clinton i Romney – oto zwycięzcy prawyborów w Południowej Karolinie i Nevadzie. Jeśli w przyszłym tygodniu Barack Obama nie wygra w tym pierwszym stanie, może być mu trudno wzbudzić w społeczeństwie Barackomanię. Skuteczną Barackomanię, popartą rzeczywistymi głosami.
John McCain przez wielu uważany jest za idealnego kandydata na prezydenta. Za jego najpoważniejszą wadę uważany jest jednak wiek. 71-letni prezydent Ameryki byłby niczym dziadek przy dwadzieścia lat młodszym prezydencie Francji czy przy zaledwie 43-letnim Miedwiediewie, namaszczonym przez Władmiria Putina na swojego następcę.
Amerykanie mają już jednak doświadczenie z prezydentami w podeszłym wieku. I to doświadczenie całkiem pozytywne – Ronald Reagan, uważany za najlepszego prezydenta XX wieku, podczas sprawowania kadencji (i to dwóch pod rząd!) do najmłodszych nie należał.
McCain jest człowiekiem, któremu wyborcy mogą zaufać. To ważne w amerykańskim systemie politycznym, gdzie prezydent ma silną władzę i nie tak łatwo utemperować jego poczynania.
Zwycięstwo Hillary Clinton w Nevadzie może być uznane za słodko-gorzkie. Pomimo tego, że pokonała ona Baracka Obamę, będzie miała po swojej stronie jednego delegata mniej, gdyż to jej główny rywal zgarnął główne ośrodki poparcia Demokratów.
To jednak także trzecie z rzędu zwycięstwo Clinton, dzięki któremu pani senator Nowego Jorku zapewni sobie etykietkę długodystansowca, a nie sprintera opadającego z sił po pierwszym okrążeniu. Tylko zwycięstwo w Karolinie Południowej może uchronić Obamę przed takim zaszufladkowaniem.
Czarnym koniem wyborów okazuje się być Mitt Romney. Mniej charyzmatyczny od McCaina, Giulianiego, ukazywany przy naturalnym i prawdziwym Huckabeem jako szef wielkiej maszyny wyborczej, a nie swój chłop, zwycięża już trzeci raz z rzędu.
Czy to tylko zasługa doskonale zorganizowanej kampanii i milionów dolarów utopionych w budowanie statku do Białego Domu?
Prawdę o Romneyu poznamy 5 lutego, gdy będą głosować mieszkańcy 20 stanów. Wtedy niemożliwe będzie perfekcyjne zalanie każdego z nich przez sztabowców Romneya. Co innego wydać krocie na kampanię w czterech stanach, a co innego pomnożyć tę sumę przez pięć. I to tylko na jeden dzień wyborczy! Z Romneya może wyjść w tym momencie natura doskonałego biznesmena, który po sporządzeniu bilansu zysków i strat, może nie podjąć takiej niepewnej inwestycji.
Nic nie jest jednak przesądzone. Demokraci mają dwoje poważnych kandydatów, a Republikanie – aż czterech, bo nie możemy zapominać o Huckabeem i Giulianim, którzy liczą na swoje odrodzenie 5 lutego.
W tej chwili możemy jedynie stwierdzić, że 44. prezydentem Stanów Zjednoczonych nie zostanie na pewno Duncan Hunter, który po sobotnich prawyborach wycofał się z wyścigu do Białego Domu.