Ron Paul: powrót izolacjonizmu w USA?
Amerykański izolacjonizm
Tradycja izolacjonistyczna kształtowała amerykańską politykę zagraniczną od powstania Stanów Zjednoczonych. Przekonaniu o unikalności Ameryki, „Nowego Światu” zbudowanego na oświeceniowych ideałach towarzyszyły obawy przed destrukcyjnym wpływem, jakie na nowy ład miałyby wywierać absolutystyczne monarchie Starego Kontynentu. Pielęgnowanie wolności wewnętrznej i dobrobytu społecznego stało w sprzeczności z ewentualnym uwikłaniem w zagraniczne wojny, a kolejne pokolenia Amerykanów stosowały się do pożegnalnych rad Jerzego Waszyngtona i „unikały wiązania się w permanentne sojusze”. Stany wyraźnie wyznaczyły, w doktrynie Monroe’a (1823), granice swej niezależnej sfery wpływów – nie zamierzały rościć sobie pretensji do interwencji poza tym obszarem, jednakże nie ścierpiałyby ingerencji europejskiej na „swoim podwórku”. Większość swej energii Amerykanie przeznaczali na ekspansję na kontynencie, na terytoriach indiańskich – nie toczyli więc wojen z ówczesnymi „ludami cywilizowanymi”.
Izolacjoniści sprzeciwiali się udziałowi Stanów Zjednoczonych w Lidze Narodów, argumentując, że jakakolwiek partycypacja USA w sformalizowanych strukturach międzynarodowych ograniczy pole manewru dla amerykańskiej dyplomacji. Opowiadali się za zaangażowaniem Waszyngtonu w utrzymanie swobody żeglugi morskiej czy rozwoju prawa międzynarodowego, ale obawiali się imperializacji i militaryzacji amerykańskiej polityki zagranicznej, jako zagrożenia dla swobód wewnętrznych. Prąd izolacjonistyczny szczególnie silne obecny był w Partii Republikańskiej. Nawet w latach 50. XX wieku, wobec zaostrzającej się konfrontacji zimnowojennej, tacy prominentni politycy jak senator z Ohio Robert Taft uważali, że uwikłanie Stanów w Sojusz Północnoatlantycki jest – przynajmniej w ówczesnym kształcie, wobec braku równowagi pomiędzy USA a europejskimi partnerami – sprzeczne z amerykańskim interesem narodowym. W latach 90. republikański Kongres sceptycznie podchodził do multilateralnych inicjatyw administracji Clintona i zablokował m.in. ratyfikację Traktatu o Powszechnym Zakazie Prób z Bronią Jądrową. Jednocześnie jednak, Grand Old Party (tradycyjna nazwa Republikanów) nie stroniło od unilateralnego zaangażowania USA, o ile było to w ich przekonaniu zgodne z interesem USA (lub Izraela). Na tle tego „selektywnego izolacjonizmu”, będącego w istocie niechęcią wobec międzynarodowych instytucji ograniczających amerykańską hegemonię, wizja polityki zagranicznej w wykonaniu Rona Paula musi zaskakiwać żelazną konsekwencją, szczególnie wobec neokonserwatywnego zwrotu, jaki dokonał się w GOP po 2001roku. Co ważne – sam Paul wystrzega się terminu „izolacjonizm” jak ognia, określając się mianem zwolennika polityki „nieinterwencji”. Jako jeden z dowodów swej odmienności od tradycyjnych, protekcjonistycznych izolacjonistów (takich jak paleokonserwatyści skupieni wokół Pata Buchanana) podaje swoje niezmienne poparcie dla światowego wolnego handlu. W istocie, Paul przyrównuję swoje poglądy do tych, które reprezentowali ojcowie założyciele USA. Jak wygląda więc świat według Rona Paula?
Wizje i idee
Należy pamiętać, że Ron Paul stosuje podobne zasady i standardy w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej. Jego niechęć do biurokracji krajowej przekłada się na głęboki sceptycyzm wobec międzynarodowych instytucji i obsługującego je aparatu dyplomatycznego. Ograniczenie roli państwa w gospodarce, deregulacja poszczególnych dziedzin życia społecznego i wizja indywidualistycznej wspólnoty, w której stosunki pomiędzy poszczególnymi jej członkami regulowane są na gruncie prawa cywilnego (w szczególności zasady swobody kontraktowej) – czyli sztandarowe pomysłu Paula znajdują odzwierciedlenie w jego wizji porządku międzynarodowego.
Za podstawę systemu międzynarodowego Paul uznaje niezależne, równe i suwerenne państwa, które – dopóki nie naruszają praw innych państw – chronione są zasadą nieingerencji. Nie uważając, że polityka jest sferą amoralną, a więc potępiając m.in. naruszenia praw człowieka w Chinach, Paul zdecydowanie odrzuca pretensje jakiegokolwiek państwa do narzucania innym podmiotom międzynarodowym reguł postępowania. Tyczy się to tak Stanów Zjednoczonych jak i jakiegokolwiek innego kraju.
Udział USA w organizacjach międzynarodowych stanowić ma naruszenie Konstytucji, ograniczające suwerenność i możliwość manewru USA. Paul złożył projekty ustaw dotyczące anulowania członkostwa USA w Organizacji Narodów Zjednoczonych, Światowej Organizacji Zdrowia czy Światowej Organizacji Handlu. W kwestiach, w których zawarcie porozumienia z innymi państwami jest konieczne, opowiada się on za umowami ad hoc, które nie powołują do życia zbędnych instytucji ani nie ingerują w wewnętrzne kwestie poszczególnych państw. Kongresmen z Teksasu zdecydowanie sprzeciwia się także amerykańskiemu udziałowi w NAFTA czy CAFTA, uważając, że regionalne porozumienia o wolnym handlu w istocie go ograniczają, w swym obecnym kształcie służą wyłącznie interesom wielkiego biznesu a liberalizacja międzynarodowego obrotu towarów i usług wymaga jedynie wzajemnego zniesienia ceł i innych ograniczeń. Krytycy zarzucają przy tym, że Paul w swej krytyce NAFTA ucieka się nierzadko do teorii spisków dotyczących rzekomych planów powołania „Unii Północnoamerykańskiej” czyli związku Kanady, USA i Meksyku w miejsce dzisiejszych Stanów Zjednoczonych.
Sprzeciw wobec jakichkolwiek posunięć naruszających Konstytucję i suwerenność USA prowadzi Rona Paula do krytyki amerykańskiego zaangażowania militarnego na świecie – zarówno jeśli chodzi o kwestie wojny w Iraku czy w Afganistanie, jak i obecności US Army w Europie czy Azji Wschodniej. Paul opowiada się za wyjściem USA z NATO i zerwaniem wszelkich sojuszy, które - w jego przekonaniu – są jedynie pretekstem do utrzymania amerykańskiego militaryzmu i służą jedynie interesom lobby przemysłowo – zbrojeniowego.
Po zamach 11 września Paul opowiedział się za kampanią antyterrorystyczna, wymierzone w poszczególne osoby i organizacje, nie zaś w konkretne państwa, mimo to głosował za interwencją amerykańską w Afganistanie. Był jednak – od samego początku – żarliwym krytykiem wojny w Iraku, jak i, szerzej, całej koncepcji wojny prewencyjnej uznając ją za „niemoralną i niechrześcijańską”. Podobnie krytycznie odnosi się do (już odrzuconej przez Waszyngton) koncepcji „wojny z terroryzmem” i „specjalnych technik przesłuchiwawczych”, które mają być konieczne w celu wygrania tego konfliktu. Paul wzbudził szerokie kontrowersje publicznie mówiąc, że zabicie Osamy bin Ladena nie było konieczne i – na miejscu prezydenta Obamy – on sam nie wydałby takiego rozkazu.
Konserwatywna krytyka
Zdecydowana obrona swobód konstytucyjnych, sprzeciw wobec wojny w Iraku, ewentualnej wojny z Iranem, stosowania tortur, specjalnych trybunałów wojskowych i rozkazów wykonawczych sankcjonujących zabójstwa amerykańskich obywateli (Anwara al-Awlakiego) pozwoliły Paulowi uzyskać znaczące poparcie wśród wyborców niezrzeszonych, libertarian i niektórych Demokratów, szczególnie młodych i pacyfistycznie nastawionych.
Jednocześnie Ron Paul znalazł się pod ostrzałem republikańskich konserwatystów. Oskarżany jest o pobłażliwość wobec wrogów Ameryki; o stosowanie nieuprawnionej moralnej ekwiwalencji pomiędzy USA a niektórymi państwami (takimi jak Iran, o którym powiedział, że „ma racjonalne podstawy by obawiać się Stanów Zjednoczonych”); wreszcie – o antysemityzm. Ten ostatni zarzut, szczególnie niebezpieczny w warunkach amerykańskiej polityki, wynika ze sprzeciwu Paula wobec dalszej pomocy finansowej i militarnej, jaką Stany udzielają Izraelowi. Kongresmen z Teksasu jest przy tym przeciwny wszelkiej pomocy militarnej, uważając, że nie tworzy ona podstaw stałej, obopólnie korzystnej współpracy, a jedynie prowadzi do jednej z trzech sytuacji – do marnowania pieniędzy amerykańskich podatników (wsparcie udzielane w latach 80. nikaraguańskim Contras), antagonizacji znacznej części światowej opinii publicznej (kazus Izraela i Palestyny) lub korupcji miejscowych elit rządzących (kazus Pakistanu). Tak czy inaczej – USA tracić ma w każdym z wymienionych przypadków.
Podstawą konserwatywnej krytyki wizji polityki zagranicznej Rona Paula jest przede wszystkim jego przekonanie, iż większość współczesnych problemów USA – terroryzm, niechęć świata muzułmańskiego, przemyt narkotyków przez granicę z Meksykiem – jest konsekwencją działań amerykańskich, rezultatem polityki Waszyngtonu. Przyjęcie optyki Paula, oznaczać by musiało radykalna redefinicję założeń amerykańskiej polityki zagranicznej i znaczące zmniejszenie amerykańskiego zaangażowania na świecie. W ślad za tym pójść miałoby obcięcie budżetu Pentagonu, zmniejszenie liczby służb specjalnych i wzmocnienie niezależności energetycznej. Ze szczególną krytyką spotyka się przekonanie Paula, zgodnie z którym aktywność terrorystyczna wymierzona w USA jest konsekwencją obecności amerykańskiej na Bliskim Wschodzie i powiązań Waszyngtonu z naftowymi reżimami, gwałcącymi na swym terytorium prawa człowieka. Chociaż Ron Paul podkreśla, że przyjęcie założenia, że USA są atakowane za „swoją wolność i swój dobrobyt” prowadzić musi do zadania pytań o to, dlaczego inne równie zamożne państwa, takie jak Szwajcaria pozostawiane są w spokoju, to należy pamiętać, że aktywność terrorystyczna została wykryta także w państwach tak krytycznie nastawionych do wojny w Iraku jak Niemcy czy Francja.
****
Czy poparcie, jakim cieszy się Ron Paul wśród młodych zwiastuje nadchodzącą falę izolacjonizmu? Za wcześnie by o tym przesądzać. Poglądy Paula sytuują się daleko poza głównym nurtem a ich funkcjonowanie w mediach, podstawowym przekaźniku informacji dla większości Amerykanów jest mocno utrudniane. Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, jak w praktyce miałaby wyglądać polityka zagraniczna prezydenta Paula. Wycofanie USA z ONZ czy WTO, opuszczenie NATO czy likwidacja amerykańskich baz w Europie i Azji spotkałaby się ze sprzeciwem nie tylko wewnętrznych lobbies ale także z gorącą opozycją amerykańskich sojuszników. W świecie rosnących współzależności niemożliwe wydaje się prowadzenie polityki izolacjonistycznej.
Nie oznacza to jednak, że pewne wątki propozycji Paula – a konkretnie demilitaryzacja, przynajmniej częściowa, polityki amerykańskiej - nie znajdą szerszego poparcia. Społeczeństwo amerykańskie jest zmęczone coraz to nowymi wojnami i kosztami generowanymi przez Pentagon i „państwo bezpieczeństwa narodowego” usytuowane w Langley. Skromniejsza, bardziej realistyczna polityka zagraniczna może wyjść Amerykanom i amerykańskiemu budżetowi na dobre.