Australijczycy wybrali lewicową stabilizację
Antohny Albanese jest pierwszym premierem Australii od ponad dwudziestu lat, któremu udało się zachować stanowisko szefa rządu. Wybory federalne były z kolei absolutną katastrofą dla całej opozycji, a zwłaszcza dla prawicowej koalicji. Przeciwnikom lewicy najbardziej zaszkodziła postać Donalda Trumpa.
Miarą sukcesu Albanese jest fakt, że jego Australijska Partia Pracy (ALP) uzyskała największa liczbę mandatów w całej historii. Będzie ona reprezentowana w 150-osobowej Izbie Reprezentantów przez co najmniej 90 posłów. Koalicja wyborcza Liberalnej Partii Australii (LPA) i Narodowej Partii Australii (NPA) jak dotąd ma pewne 40 mandatów. W parlamencie federalnym zasiądzie także ośmiu posłów niezrzeszonych oraz polityk Sojuszu Centrowego (CA). Na pełne wyniki trzeba jeszcze zaczekać.
Uwierzyli w obietnice
Bez względu na ostatecznie rozstrzygnięcia wyborów, nikt nie pozbawi centrolewicy historycznego zwycięstwa. Sukces laburzystów pod wodzą Albanese świadczy nie tylko o popularności jego ugrupowania, ale także o pewnej stabilizacji systemu. Po pierwsze, ostatnim premierem, który uzyskał reelekcję, był rządzący w latach 1996-2007 liberał John Howard. Od tamtego czasu Australia miała siedmiu premierów łącznie z samym Albanese. Żaden z nich nie był więc w stanie rządzić więcej niż jedną kadencję.
Wielkie zwycięstwo socjaldemokratów jest wypadkową kilku czynników. Przede wszystkim australijscy wyborcy musieli uznać, że mimo pewnych niedociągnięć najbardziej atrakcyjnych jest dla nich plan kontynuowania zmian. Albanese w trakcie swojej kampanii wyborczej obiecywał rozwiązanie największego problemu Australijczyków, którym są rosnące koszty utrzymania. Wprawdzie nie udało mu się dotąd zatrzymać niekorzystnych trendów, ale najwyraźniej przekonująca okazała się jego nowa strategia. Zakłada ona między innymi budowę ponad 1,2 miliona nowych mieszkań, dopłaty do kredytów, obniżenie podatków oraz obniżenie cen leków.
Innym ważnym czynnikiem zdaniem komentatorów jest zdecydowana reakcja Albanese na cła nałożone przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. Australijski premier skrytykował nałożenie opłat w wysokości 10 proc., uznając je za nieprzyjazny gest ze strony bliskiego sojusznika. Poza podobnymi deklaracjami jego odpowiedź na amerykańskie cła została zawarta w pięciopunktowym programie, zakładającym głównie finansowe rekompensaty dla sektorów najbardziej dotkniętych opłatami wprowadzonymi przez Waszyngton.
Część swoich obietnic laburzyści zaczęli realizować jeszcze w czasie kampanii wyborczej. Najbardziej palącą kwestią poza kryzysem mieszkaniowym jest kwestia coraz mocniej krytykowanej przez społeczeństwo imigracji. Władze w Canberrze zapowiedziały bardziej restrykcyjną polityką w tej kwestii, przyznając jednocześnie, że imigracja nie rozwiązała żadnych problemów związanych z demografią czy rynkiem pracy. Podobne deklaracje wyraźnie odebrały „paliwo” opozycyjnej prawicy.
Australijski Trump się nie przyjął
Zdecydowanie największym przegranym wyborów federalnych jest więc Peter Dutton. Prawicowa koalicja pod jego wodzą nie tylko poniosła porażkę, lecz dodatkowo on sam nie uzyskał mandatu parlamentarzysty w swoim własnym okręgu wyborczym na przedmieściach Brisbane. W pewnym sensie nie powinno to szczególnie dziwić, bo nigdy nie należał on do grona najpopularniejszych polityków. Można wręcz stwierdzić, że najgorszy wynik w historii sojuszu liberałów i narodowców jest wprost proporcjonalny do „jakości jego lidera”.
Najlepszym podsumowaniem Duttona wydają się składane w mediach deklaracje przedstawicieli lokalnych struktur LPA. Część z nich w ogóle nie wywieszało przygotowanych materiałów wyborczych, ponieważ wizerunek przewodniczącego partii działał tylko na jej niekorzyść. Inni rozmówcy australijskich dziennikarzy uważają, że Dutton od początku nie nadawał się na lidera liberałów, nigdy nie mając odpowiednich zdolności do przyciągania tłumów. Zawiodło zresztą całe kierownictwo koalicji, nie mające pomysłu na poradzenie sobie z dobrze naoliwioną maszyną rządzących.
Wspomniane działania Trumpa również zaszkodziły politykowi często określanemu mianem jego australijskiego odpowiednika. Wprawdzie w pewnym momencie Dutton zaczął dystansować się od osoby amerykańskiego prezydenta, tym niemniej na niewiele się to zdało. Zwłaszcza, że jednym z głównych donatorów australijskich liberałów jest zafascynowana postacią Trumpa Gina Rinehart, uczestniczka styczniowej inauguracji amerykańskiej głowy państwa. Na wynik prawicowej koalicji musiało więc wpłynąć niezadowolenie Australijczyków z powodu ceł nałożonych na nich przez Amerykanów.
Promowanie programu kojarzącego się jednoznacznie z ruchem „Make America Great Again” tym samym nie przyjęło się w Australii. Z pewnością błędem było ponowne wprowadzenie do debaty publicznej postulatu szerszego wykorzystania energii atomowej. Pomysł Duttona dotyczący budowy elektrowni jądrowej tylko odstraszył australijskich wyborców, którzy popierają wprowadzony jeszcze pod koniec ubiegłego wieku zakaz realizacji tego rodzaju inwestycji. Z drugiej strony rozwiązania korzystne z punktu widzenia społeczeństwa, takie jak interwencja na rynku gazu, wzbudzały kontrowersje wewnątrz samej koalicji. Jej gabinet cieni nie był natomiast w stanie reagować na nowe wyzwania.
Liberałowie i narodowcy będą musieli poważnie przemyśleć swój dalszy polityczny kierunek. Z pewnością muszą dostosować się do świata, w którym coraz większą rolę odgrywa przestrzeń wirtualna. Prawica wydaje się przywiązana do tradycyjnych metod prowadzenia kampanii, czyli do bilbordów, wystąpień w telewizji i wywiadów na łamach gazet. Sama szybka odpowiedź na działania politycznej konkurencji miała być zresztą utrudniona, bo każde wystąpienie polityków prawicy musiało być zatwierdzone przez centralę.
Ekologia bez ekologów
LPA i NPA dużo miejsca poświęciły krytyce realizowanej dotychczas polityki klimatycznej. Postulaty budowy elektrowni atomowej czy ograniczenia rozbudowy odnawialnych źródeł energii miały być, jak miał przekonywać lider narodowców David Littleproud, sposobem na przyciągnięcie uwagi mediów. Zarazem były, o czym już wspomniano, niezwykle niepopularne wśród Australijczyków. Paradoksalnie w ogóle nie skorzystali na tym australijscy Zieloni.
Po obliczeniu 80 proc. głosów jest niemal pewne, że nie będą oni mieli swojej reprezentacji w izbie niższej parlamentu federalnego. Dotychczas ekologiczne ugrupowanie miało czterech parlamentarzystów, dlatego obok prawicowej koalicji jest ono największym przegranym tych wyborów. W kontekście źródeł niepopularności Duttona dosyć osobliwe wydają się tłumaczenia lidera Zielonych Adama Bandta, który klęskę swojej partii uznał za następstwo „efektu Trumpa”. Jego zdaniem wyborcy stawiający na ekologię zagłosowali na ALP, żeby powstrzymać sojusz LPA i NPA.
W nowej kadencji parlamentu mniejsza będzie reprezentacja niezależnych, choć najprawdopodobniej ich liczba zmniejszy się tylko z dziesięciu do ośmiu parlamentarzystów. Popularność niezrzeszonych polityków wynika na ogół z faktu, że reprezentują oni poglądy inne od czterech głównych partii. Na przykład osoby o liberalnych poglądach ekonomicznych, bliskich LPA, są zarazem dużo bardziej progresywny w kwestiach światopoglądowych.
***
Historyczny sukces australijskiej centrolewicy jest jednocześnie dużym zobowiązaniem. Albanese ciesząc się dużą legitymacją ze strony społeczeństwa będzie musiał zaspokoić jego oczekiwania, które po kampanii wyborczej z pewnością będą bardzo duże. Na razie kolejna kadencja rządów laburzystów zaczęła się od wewnątrzpartyjnej kłótni. Premier zdymisjonował dwóch ministrów, a jednym z nich jest jedyny muzułmanin w australijskim parlamencie, co wywołało niezadowolenie w szeregach prawicowej frakcji ALP. Stabilizacja polityczna oczekiwana przez Australijczyków może więc bardzo szybko się skończyć.
Maurycy Mietelski