Centryści, nacjonaliści, fałszerstwa. Holandia po wyborach
Wybory parlamentarne w Holandii wygrała centrowa partia Demokraci 66, ugrupowania nacjonalistyczne zyskały więcej mandatów, a zdaniem Partii Wolności podczas głosowania doszło do fałszerstw. W holenderskiej polityce od lat trudno się nudzić z powodu nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Być może inaczej być po prostu nie może, biorąc choćby pod uwagę konstrukcję tamtejszego systemu wyborczego. Próg wyborczy wynosi zaledwie 0,67 proc., więc zdobycie swojej reprezentacji w Tweede Kamer przez partie polityczne siłą rzeczy nie jest trudne. W nowej kadencji niderlandzkiego parlamentu zasiądą więc przedstawiciele dokładnie piętnastu ugrupowań.
Centrowa siła
Dosyć nieoczekiwanie wybory wygrała centrowa partia Demokraci (D66). Przed głosowaniem tylko jeden sondaż dawał jej szansę na zdobycie takiej samej liczby mandatów, co nacjonalistycznej Partii Wolności (PVV) kierowanej przez Geerta Wildersa. W pozostałych badaniach to właśnie ugrupowanie Wildersa było zdecydowanym faworytem wyborów.
Sukces socjalliberałów jest tym większy, że został osiągnięty w dwa lata po największej porażce w ich dotychczasowej historii. D66 straciło wówczas piętnaście mandatów, choć wcześniej przez blisko piętnaście lat cały czas zyskiwało poparcie. Ugrupowaniu wyraźnie zaszkodził udział w rządzie Marka Rutte, który w tamtym czasie mierzył się z masowymi protestami rolników oraz nie mógł porozumieć się w sprawie zaostrzenia polityki imigracyjnej.
Problemy D66 spowodowały, że na krótko przed poprzednimi przedterminowymi wyborami liderem partii został Rob Jetten. Uznano go za architekta tegorocznego sukcesu, bo zaprezentował się bardzo dobrze w ostatnich przedwyborczych debatach, dając wyraźny impuls centrystom. Z badań przeprowadzonych w dniu wyborów wynika, że przekonał on do D66 przede wszystkim dotychczasowych wyborców sojuszu Partii Pracy i Zielonej Lewicy (GL-PvdA), chadeckiej Nowej Umowy Społecznej (NSC) i liberalno-konserwatywnej Partii na rzecz Wolności i Demokracji (VVD).
Źródeł sukcesu D66 upatruje się nie tylko w charyzmatycznej postaci samego Jettena. Centryści jako jedna z niewielu partii w czasie kampanii przedwyborczej starała się budować pozytywny przekaz. Ponadto nie skupiała się na kwestiach związanych z polityką imigracyjną. Socjalliberałowie starali się przekierować dyskusję na bieżące problemy Holendrów związane z wysokimi kosztami utrzymania. Zarazem D66 odróżniało się od słabnącej lewicy sięganiem po patriotyczne hasła, a także pewnym zdystansowaniem się wobec najbardziej radykalnych postulatów progresywistów.
Na kłopoty fałszerstwa
Opuszczenie koalicji rządowej tworzącej gabinet Dicka Schoofa i doprowadzenie do przedterminowych wyborów nie opłaciło się PVV. Partia kierowana przez Wildersa, tak jak ugrupowanie Jettena, uzyskała 26 mandatów w parlamencie, ale to oznacza stratę jedenastu miejsc w porównaniu do minionej kadencji. Wynik nacjonalistów jest tym bardziej rozczarowujący z ich punktu widzenia, gdy weźmie się pod uwagę przedwyborcze sondaże. Zdecydowana większość z nich dawała PVV przynajmniej 30 mandatów.
Wilders uznał wyniki wyborów i zapowiedział, że będzie przeciwdziałał „niszczeniu Holandii” przez Jettena. Dosyć szybko zaczął jednak sugerować, iż głosowanie nie zostało przeprowadzone uczciwie. Na swoim koncie na portalu X zaczął udostępniać wpisy wskazujące na potencjalne nieprawidłowości. Przykładowo w gminie Zaanstad miało rzekomo zaginąć piętnaście pojemników z przeliczonymi głosami, choć zdaniem tamtejszych władz nic takiego nie miało miejsca. Z drugiej strony holenderski resort spraw wewnętrznych potwierdził, że w gminach Stein i Westerwolde doszło do unieważnienia głosów z powodu wydania głosującym wadliwych kart wyborczych.
Relatywnie słaby wynik PVV i zwycięstwo D66 nie oznaczają, że w Niderlandach radykalnie zmieniły się nastroje. Po pierwsze, nacjonaliści przegrali z socjalliberałami różnicą tylko nieco ponad 14 tysięcy głosów. Po drugie, PVV straciło mandaty na rzecz narodowo-konserwatywnego Forum na rzecz Demokracji (FvD) oraz antyimigracyjnego ruchu JA21, zaś wszystkie trzy ugrupowania w ciągu ostatnich czterech lat zwiększyły swoją reprezentację o kilkunastu posłów. Udało im się ponadto wpłynąć na publiczny dyskurs. Za zaostrzeniem polityki imigracyjnej opowiadała się bowiem większość startujących partii.
Zdruzgotana lewica
Za największego przegranego wyborów uznano byłego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, Fransa Timmermansa. Wydawało się, że wyniki sondaży są stabilne i kierowana przez niego koalicja GL-PvdA bez problemu utrzyma status drugiej siły politycznej kraju. Ostatecznie lewica uplasowała się dopiero na czwartym miejscu i w porównaniu do minionej kadencji straciła pięć mandatów.
Porażkę poniosły wszystkie lewicowe ugrupowania. Reprezentacja Partii Socjalistycznej (SP) skurczyła się z pięciu do trzech parlamentarzystów, Partia na rzecz Zwierząt (PvdD) szczyt popularności ma wyraźnie za sobą, a paneuropejski ruch Volt będzie miał tylko swojego jednego przedstawiciela w Tweede Kamer. Wyniki lewicy potwierdzają wyraźny skręt Holandii w prawo, a także jej brak odpowiedzi na oczekiwania wyborców. Z badań opinii publicznej wynika jednoznacznie, że zwłaszcza niderlandzka młodzież jest coraz bardziej konserwatywna, dlatego nie podziela ona proimigracyjnych oraz progresywnych poglądów GL-PvdA i mniejszych ugrupowań.
Timmermans zrezygnował z funkcji lidera zjednoczonej lewicy jeszcze w trakcie wieczoru wyborczego. Sojusz socjaldemokratów i zielonych bardzo szybko wybrał jego następcę. Teraz grupą parlamentarną GL-PvdA pokieruje Jesse Klaver, czyli lider ekologów. Być może jego nominacja ułatwi stworzenie nowego centrowego gabinetu, w którym poza D66 i GL-PvdA mogłyby się znaleźć także VVD i CDA.
Koniec stabilizacji
Kolejne wybory potwierdziły, że zakończyła się era stabilności na holenderskiej scenie politycznej. Nie tylko po raz drugi z rzędu wyborcy poszli do urn przed konstytucyjnym terminem wyborów, ale dodatkowo w głosowaniu po raz kolejny wygrało inne ugrupowanie. Warto bowiem przypomnieć, że w 2021 roku PVV udało się przerwać blisko jedenastoletnią dominację VVD, odnoszącego sukcesy pod wodzą wspomnianego Rutte. Poza tym zwycięzca wyborów po raz pierwszy zdobył mniej niż 30 mandatów.
Po sukcesie sprzed dwóch lat niemal dosłownie nie zostało nic z NSC. Chadecy z 20 mandatami zostali wówczas czwartą siłą polityczną kraju i weszli w skład gabinetu Schoofa. Po odejściu z polityki swojego lidera, Pietera Omtzigta, NSC całkowicie zanikła i nie będzie miała swojej reprezentacji w parlamencie.
Kurczy się ponadto reprezentacja parlamentarna BBB. Ugrupowanie reprezentujące rolników wyrosło na fali ich protestów przeciwko polityce klimatycznej Unii Europejskiej, wiosną 2023 roku uzyskując rekordowy wynik w wyborach regionalnych. Z tamtego historycznego sukcesu pozostał już tylko niewielki ślad w postaci czterech mandatów poselskich. Szybki upadek BBB przypomina zresztą dekompozycję nacjonalistów z FvD, którzy w podobnym tempie stracili na popularności po wygranej w wyborach prowincjonalnych w 2019 roku.
***
Przed zwycięzcą wyborów żmudny proces budowy nowego gabinetu. Holendrzy zdążyli się już przyzwyczaić do wielomiesięcznych negocjacji, dlatego nikt nie będzie szczególnie zdziwiony, jeśli proces formowania nowej koalicji będzie trwał kilka najbliższych miesięcy. Na stole znajdują się aktualnie dwie najbardziej realne opcje. Pierwszą z nich jest wspomniany centrowy sojusz między socjalliberałami, centrolewicą, liberalnymi konserwatystami i chadecją. Drugi scenariusz przewiduje z kolei utworzenie centroprawicowego gabinetu. W tej konfiguracji Jetten zrezygnowałby ze współpracy z GL-PvdA na rzecz sojuszu z prawicowym JA21, co dawałoby mu jednak poparcie tylko połowy posłów. W holenderskiej polityce na pewno nie będzie więc nudno.
Maurycy Mietelski



Centryści, nacjonaliści, fałszerstwa. Holandia po wyborach
Irlandzka lewica marzy o realnej władzy
Jaką historię napisze japońska Thatcher?
Szpitale zamiast stadionów. Generacja Z przejęła marokańskie ulice