Czas na Geerta Wildersa
Holendrzy dwukrotnie przeżywali w tym roku fascynację nowymi ruchami politycznymi. Ostatecznie w wyborach parlamentarnych zwyciężyła istniejąca od niecałych dwóch dekad Partia Wolności, której lider Geert Wilders słynie z retoryki wymierzonej w imigrantów i wyznawców islamu. Jego postulaty tym razem pokrywały się z przekonaniami sporej części holenderskiego społeczeństwa.
Jeszcze tydzień przed wyborami wydawało się, że co prawda mocno osłabiona, ale zwycięży liberalno-konserwatywna Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) kierowana przez ostatnich kilkanaście lat przez ustępującego premiera Marka Rutte. Na ostatniej prostej na prowadzenie wysunęła się jednak narodowo-liberalna Partia Wolności (PVV), która w głosowaniu uzyskała jeszcze lepszy wynik, niż sugerowały to badania opinii publicznej. PVV w nowej kadencji parlamentu będzie bowiem reprezentowana przez 37 posłów, a w najbardziej korzystnych sondażach mogła liczyć najwyżej na 29 mandatów.
Krótkie fascynacje
W ostatnich latach w holenderskiej demokracji trudno o jakąkolwiek stabilizację. I nie chodzi tu jedynie o fakt, że kilka dni temu Holendrzy głosowali w przedterminowych wyborach parlamentarnych. Społeczeństwo Niderlandów od kilku lat wyraźnie poszukiwało alternatywy dla tradycyjnych partii centroprawicy i centrolewicy, głośno akcentując swoje rozczarowanie dotychczasowymi elitami politycznymi.
Cztery lata temu po zaledwie dwóch latach istnienia wyraźne zwycięstwo w wyborach do rad prowincjonalnych odniosło narodowo-konserwatywne Forum na rzecz Demokracji (FvD), która z powodu radykalizmu jej lidera Thierry’ego Baudeta szybko roztrwoniła swoje poparcie i podupadła z powodu licznych rozłamów. W ubiegłym roku na fali radykalnych protestów rolników znacząco rozwinął się Ruch Rolnik-Obywatel (BBB), reprezentowany dotąd w Tweede Kamer tylko przez swoją liderkę Caroline van der Plas. Agraryści nie tylko uzyskali najwięcej mandatów w marcowych wyborach prowincjonalnych, ale dodatkowo jako pierwsze ugrupowanie w historii Holandii wygrali we wszystkich dwunastu prowincjach.
BBB dzięki temu triumfowi stało się najpopularniejszą partią w sondażach, ale popularność ruchu trwała tylko nieco ponad cztery miesiące. W sierpniu Holendrzy przerzucili swoje poparcie na nową inicjatywę Pietera Omtzigta, byłego posła Apelu Chrześcijańsko-Demokratycznego (CDA). Jego Nowa Umowa Społeczna (NSC) jeszcze w pierwszej połowie listopada prowadziła więc w badaniach opinii publicznej.
Umiarkowanie
W tym czasie notowania PVV utrzymywały się praktycznie na tym samym poziomie. Spadły nieco po sukcesie BBB, natomiast pojawienie się NSC nie miało na nie wpływu. Analizując wyniki sondaży z ostatnich dni poprzedzających wybory widać z kolei wyraźnie, że Wilders zyskał kosztem ugrupowania Omtzigta, VVD kierowanej przez minister sprawiedliwości i bezpieczeństwa Dilan Yeşilgöz-Zegerius oraz mniejszych ugrupowań prawicowych.
Wzrost poparcia dla polityka zwanego przez swoich krytyków „holenderskim Donaldem Trumpem” ma być głównie zasługą debat przedwyborczych. Wilders przez całą trwającą blisko ćwierć wieku karierę polityczną dobrze czuł się przed kamerami telewizyjnymi, a ponadto wykorzystał nieobecność Omtzigta i Timmermansa na jednej z najważniejszych dyskusji zorganizowanych przez czołową holenderską stację RTL Nederland.
Przede wszystkim w przedwyborczych debatach i w trakcie publicznych spotkań prezentował swój bardziej umiarkowany wizerunek. Lider PVV tym razem zrezygnował z prezentowania swoich stałych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych (także z punktu widzenia obowiązującej konstytucji) postulatów: zakazania rozpowszechniania Koranu i budowy meczetów czy organizacji referendum na temat wyjścia Holandii z Unii Europejskiej.
Bez azylu
Nawet na potrzeby kampanii wyborczej Wilders nie zmienił natomiast swojej retoryki na temat imigracji. Rząd Rutte rozpadł się na tle różnic między koalicjantami na temat polityki azylowej, która zdaniem większości Holendrów powinna być bardziej restrykcyjna. Stanowisko PVV nie tylko nie wzbudza już kontrowersji, ale przez kilkanaście lat działalności partia wyraźnie przesunęła w prawo dyskurs publiczny dotyczący tej kwestii.
Ma to odzwierciedlenie w sondażach. Co prawda imigracja tym razem nie była według sondaży najważniejszym tematem dla wyborców, tym niemniej znalazła się na drugim miejscu wśród kluczowych dla nich kwestii. Według badań opublikowanych przez RTL, blisko 87 proc. wyborców partii Wildersa zagłosowało na nią właśnie z powodu krytycznego stanowiska wobec rosnącej liczby obcokrajowców w Holandii.
PVV w swoim aktualnym programie wyborczym zapowiedziało „zamrożenie azylu”, czyli całkowite wstrzymanie przyjmowania przez Holandię osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Wilders gotów jest w tym celu nawet wypowiedzieć Konwencję Organizacji Narodów Zjednoczonych dotyczącą statusu uchodźców. Ponadto azylanci mieliby stracić pierwszeństwo w dostępie do mieszkań socjalnych.
Holandia ma problem nie tylko z zakwaterowaniem osób ubiegających się o azyl. Jeszcze przed poprzednim rokiem akademickim największe uniwersytety apelowały do obcokrajowców, aby nie podejmowali studiów nie mając zapewnionego zakwaterowania. Narodowi liberałowie ogółem uważają, że cudzoziemców należy ograniczyć liczbę zagranicznych studentów i wprowadzić nauczania wyłącznie w języku holenderskim.
Więcej w portfelu
Kwestie socjalne były jednym z głównych tematów kampanii wyborczej w Holandii. To właśnie kryzys na rynku mieszkaniowym stał się w ostatnich miesiącach ważniejszy dla wyborców nawet od imigracji. Według partii prawicowych (ale także Partii Socjalistycznej) obie kwestie są ze sobą powiązane. Tylko w ubiegłym roku do Holandii przybyło ponad 403 tys. obcokrajowców (w tym 120 tys. uchodźców z Ukrainy), a przecież musieli oni znaleźć zakwaterowanie.
Co prawda w kontekście skutków restrykcyjnej polityki klimatycznej rządu Rutte najgłośniej mówiono o protestach rolników, ale ograniczenie emisji azotu wpłynęło również na wstrzymanie wielu inwestycji budowlanych. Wilders w debatach przedwyborczych podkreślał więc, że rozwiązanie problemów mieszkaniowych Holendrów wymaga odejścia od rządowej polityki zrównoważonego rozwoju. PVV ogółem kwestionuje całą politykę klimatyczną, dlatego opowiada się za wycofaniem Holandii z porozumienia klimatycznego ONZ, dalszym funkcjonowaniem elektrowni węglowych i gazowych oraz za obcięciem dotacji dla organizacji ekologicznych.
Holendrzy ubożeją w ostatnich latach nie tylko z powodu wysokich cen najmu i kupna mieszkań, ale także z powodu kryzysu gospodarczego. Wilders uważa, że ubóstwu można zapobiegać między innymi poprzez powrót do państwa opiekuńczego, który to postulat w kampanii podnosiły niemal wszystkie liczące się partie poza liberalnymi Demokratami 66 (D66). Lider PVV obiecał więc wypłacanie dodatków mieszkaniowych, większe świadczenia emerytalne i podwyżkę płacy minimalnej.
Kto pójdzie na ustępstwa?
Wildersowi udało się już wiele lat temu przełamać tabu dotyczące krytyki imigracji, a jak już wspomniano wpłynęło na ogólny dyskurs polityczny w tej kwestii. Dotąd nie udawało mu się jednak bezpośrednio uczestniczyć w rządzeniu krajem. Utworzenie nowej koalicji rządowej będzie więc zależeć od tego, czy partie zainteresowane współpracą z narodowymi liberałami zgodzą się na objęcie przez Wildersa funkcji szefa rządu. Albo od tego, czy w razie konieczności on sam zrezygnuje ze swoich ambicji.
Na razie gotowa na utworzenie koalicji z PVV jest BBB. Poza partią rolników wśród potencjalnych sojuszników ugrupowania przeciwników imigracji wymienia się VVD i NSC. Problem w tym, że przeciwko współpracy z Wildersem opowiada się Yeşilgöz-Zegerius. Szefowa VVD na początku ubiegłego tygodnia wykluczała utworzenie rządu z Wildersem jako premierem i wciąż podtrzymuje swoje stanowisko. Przed współpracą z narodowymi liberałami wzbraniał się też Omtzigt, ale obecnie jego chadecja ma głownie wątpliwości wobec postulatów PVV mogących stać w sprzeczności z konstytucją.
Utworzenie nowego rządu będzie więc niezwykle trudne, o czym w ostatnich latach przekonał się dużo mniej kontrowersyjny Rutte. Negocjacje dotyczące powołania koalicji tworzących jego ostatnie dwa gabinety trwały odpowiednio 225 i 299 dni. W przypadku Wildersa trudne są już same początki, bo wskazany przez niego negocjator, senator PVV Goma van Striena, zrezygnował w weekend ze swojej misji z powodu oskarżeń o oszustwa. Holandię czekają więc gorące tygodnie, jeśli nawet nie miesiące.
Maurycy Mietelski