Laburzystowska skrajna prawica
Bez ograniczenia imigracji Wielka Brytania stanie się „wyspą obcych”. To nie słowa liderów skrajnej prawicy, ale laburzystowskiego premiera Keira Starmera. Część polityków Partii Pracy jest oburzona stwierdzeniami szefa rządu, który zapowiedział zaostrzenie polityki imigracyjnej.
Wprawdzie przyczyn ubiegłorocznej porażki Partii Konserwatywnej w wyborach parlamentarnych było dużo więcej, ale jedną z nich z pewnością było niedotrzymanie obietnic w sprawie ograniczenia liczby obcokrajowców przybywających do Zjednoczonego Królestwa. Najwyraźniej podobnego scenariusza obawia się także Partia Pracy. Deklaracje jej lidera padły kilkanaście dni po porażce laburzystów w wyborach samorządowych. Lewicowe ugrupowanie zdobyło w nich prawie siedmiokrotnie mniej mandatów radnych od prawicowej i antyimigracyjnej partii Reform UK.
Język Farage’a
Jedną z cech charakterystycznych lidera tego ugrupowania, Nigela Farage’a, jest kwiecisty i zarazem bezkompromisowy język. Do stałego repertuaru „ojca Brexitu” postanowił sięgnąć szef lewicowego rządu, który w poniedziałek ostrzegł społeczeństwo przed skutkami niekontrolowanej imigracji. Zdaniem Starmera Wielka Brytania bez uregulowania tej kwestii ostatecznie może skończyć jako „wyspa obcych”.
Z tego powodu zamierza on skończyć „eksperyment jednego narodu z otwartymi granicami”. Szef rządu krytykował swoich konserwatywnych poprzedników, bo w jego opinii poprzez swoją nieodpowiedzialną politykę imigracyjną wyrządzili nieodwracalne szkody Zjednoczonemu Królestwu. Nie pierwszy raz zresztą skrytykował torysów, już jesienią ubiegłego roku zarzucając im wybór liberalnej polityki imigracyjnej, jako najprostszego rozwiązania brytyjskich problemów.
Słowa Starmera porównano między innymi do wystąpień Enocha Powella, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku ministra zdrowia w konserwatywnym rządzie. Był on zadeklarowanym przeciwnikiem imigracji, krytykującym działania socjalistycznego rządu w sprawie liberalizacji przepisów pozwalających na osiedlanie się obcokrajowców w Wielkiej Brytanii. W swoje słynnej mowie z 1968 roku Powell mówił o „rzekach krwi” i sprowadzeniu Brytyjczyków do roli obcych we własnym kraju. Oczywiście najczęściej retoryka szefa Partii Pracy jest porównywana do poglądów głoszonych aktualnie przez lidera Reform UK. Sam Farage uważa natomiast zapowiedzi Starmera za reakcję na wspomniany sukces prawicy w wyborach lokalnych. I przypomina, że obecny premier wcześniej był przez lata zwolennikiem otwartych granic.
Wypowiedzi szefa laburzystów skrytykowali przede wszystkim niektórzy jego partyjni koledzy. Część posłów lewicy odebrało słowa Starmera za legitymizowanie poglądów skrajnej prawicy, a tym samym za dalsze podsycanie rasistowskich nastrojów. Na przykład mające imigracyjne pochodzenie posłanki Partii Pracy potępiły wypowiedzi brytyjskiego premiera i wezwały rząd do inwestowania w społeczności imigrantów.
Od studentów po pracowników
Polityka imigracyjna proponowana przez premiera Zjednoczonego Królestwa ma oznaczać zaostrzenie dotychczasowych przepisów. W ten sposób brytyjskie władze chcą doprowadzić do znacznego ograniczenia liczby imigrantów przybywających do kraju. Laburzyści w porównaniu do torysów chcą tym samym odbudować system kontroli napływu obcokrajowców i zapanować nad swoimi granicami.
W praktyce utrudnione ma być zatrudnianie zagranicznych pracowników oraz rekrutowanie obcych studentów. Przede wszystkim osoby ubiegające się o wizy pracownicze będą musiały znać język angielski na wyższym niż dotychczas poziomie. Umiejętności będą zresztą decydowały o możliwości ubiegania się o status osoby osiedlonej, czyli mogącej korzystać z usług publicznych na równych prawach z obywatelami Wielkiej Brytanii. Osoby o wysokich kwalifikacjach będą mogły otrzymać go szybciej, gdy tymczasem w przypadku wszystkich pozostałych czas oczekiwania będzie wydłużony z pięciu do dziesięciu lat.
Starmer proponuje tym samym zmiany związane głównie z rynkiem pracy. W jego opinii przedsiębiorcy dotychczas zbyt łatwo mogli rekrutować obcokrajowców, dlatego zaniedbano podnoszenie kwalifikacji Brytyjczyków. To ma się zmienić poprzez podniesienie opłat związanych z zatrudnianiem cudzoziemców, a także przez finansowanie szkoleń zawodowych. Mają one być finansowane między innymi z opodatkowania rekrutacji obywateli innych państw przez uczelnie wyższe.
Zaostrzenie przepisów w zakresie zatrudniania obcokrajowców ma doprowadzić do usunięcia stu osiemdziesięciu zawodów z listy kwalifikującej do przyznania wizy. Wiadomo już, że rządząca lewica chce całkowicie wstrzymać rekrutację zagranicznych pracowników do sektora usług opiekuńczych. Uważa ona, że firmy działające w tym obszarze będą musiały zatrudniać brytyjskich obywateli lub imigrantów przebywających w Wielkiej Brytanii i niemających jeszcze pracy. Wprawdzie w sektorze usług socjalnych brakuje ponad 100 tys. pracowników, ale rząd uważa, że rekrutowanie osób z zagranicy prowadzi do zaniżania wynagrodzeń w tej branży.
Zreformowana ma także zostać polityka azylowa Wielkiej Brytanii. Starmer uważa, że dotychczasowe przepisy należy „uszczelnić”, a zwłaszcza dokonać dokładnej interpretacji przepisów zawartych w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Często nadużywany jest bowiem przepis dotyczący prawa do życia rodzinnego. Brytyjski premier już wcześniej twierdził, że to parlament powinien decydować o tym, kto osiedli się w kraju.
Gospodarka bez korzyści
Do planów laburzystowskich władz krytycznie odnieśli się nie tylko niektórzy posłowie Partii Pracy, ale również przedstawiciele środowisk biznesowych. Choćby wspomniany sektor usług opiekuńczych uważa postulaty Starmera za zagrożenie dla swojego funkcjonowania. Ma on mierzyć się ze wspomnianymi niedoborami pracowników, choć zdaniem rządzących liberalne przepisy o zatrudnieniu miały obowiązywać jedynie na czas pandemii koronawirusa.
Ponadto najbardziej niezadowolone z zapowiadanego zaostrzenia polityki imigracyjnej są branże hotelarska, budowlana czy ochrony zdrowia. Wprawdzie nowe regulacje nie będą obejmować najlepiej wykwalifikowanych pracowników, ale firmy twierdzą, że samo przekwalifikowanie Brytyjczyków może nie wystarczyć. Zwłaszcza, że potrzeba na to od trzech do pięciu lat. Niezadowolone są również uniwersytety, bo ograniczenie liczby zagranicznych studentów może pogłębić ich problemy finansowe. W tym aspekcie rząd chce jednak postawić na jakość, dlatego na łatwiejszą ścieżkę do uzyskania wizy mają liczyć obcokrajowcy, którzy w swoich państwach ukończyli „elitarne studia”.
Premier Wielkiej Brytanii uważa natomiast, że konieczna jest zmiana dotychczasowego paradygmatu. W jego opinii krajowi przedsiębiorcy uzależnili się od ściągania taniej siły roboczej, zaniedbując szkolenie samych Brytyjczyków. Starmer nie obawia się zarazem o ewentualne spowolnienie wzrostu gospodarczego przez brak gorzej wykwalifikowanych pracowników. Broniąc swoich planów stwierdził bowiem wprost, że nie istnieje korelacja między rozwojem ekonomicznym a masową imigracją.
Na inwestowanie we własne zasoby ludzkie naciska też sekretarz skarbu Rachel Reeves. Pod tym względem istnieje konsensus między lewicą i prawicą. O konieczności podnoszenia kwalifikacji przez Brytyjczyków mówili także poprzednicy Starmera na stanowisku szefa rządu. Partia Konserwatywna prezentując swoje kolejne plany ograniczenia imigracji podkreślała, że mają one tez wymusić na firmach wdrażanie innowacyjnych rozwiązań.
Zaniepokojeni
Otoczenie szefa rządu Zjednoczonego Królestwa konsekwentnie zaprzecza, że Partia Pracy poprzez swoją retorykę i przedstawione propozycje reaguje na wyborczy sukces Reform UK. Według rozmówców dziennika „The Guardian”, Starmer tak naprawdę od dawna był zwolennikiem ograniczenia imigracji. Reaguje w ten sposób głównie na zaniepokojenie Brytyjczyków, w tym na ich rosnące koszty utrzymania.
Wbrew licznym zapowiedziom torysów, imigracja netto w ostatnich latach nie tylko nie została zahamowana, ale okazała się najwyższa w całej historii Wielkiej Brytanii. Z danych opublikowanych jesienią ubiegłego roku wynika, że na wyspy pod koniec rządów konserwatystów przybywało blisko 900 tysięcy imigrantów rocznie. Nowe regulacje mogą z kolei obniżyć tę liczbę do około 300 tysięcy w 2029 roku.
Jednocześnie brytyjskie władze muszą zmagać się z kryzysem uchodźczym. Przez Kanał La Manche w ubiegłym roku przeprawiło się o 25 proc. więcej osób w porównaniu do 2023 roku. Ogółem w okresie od 2018 do 2024 roku liczba ta wzrosła z 299 osób do dokładnie 36816. Premier Zjednoczonego Królestwa mówiąc o przywróceniu kontroli nad granicami odnosił się więc również do tej kwestii. Co więcej, na początku roku Starmer zapowiadał zakończenie kryzysu jeszcze w tym roku. Ma w tym pomóc między innymi wprowadzenie zakazu korzystania z mediów społecznościowych i swobodnego poruszania się dla osób, które wprawdzie nie zostały jeszcze skazane, lecz są już oficjalnie podejrzane o organizowanie przemytu ludzi.
Niezależnie od motywacji stojących za zapowiedziami szefa laburzystowskiego rządu, ignorowanie nastrojów społecznych byłoby politycznym samobójstwem dla każdej partii. Rosnąca popularność partii Farage’a jest efektem wieloletnich zaniedbań i nierozsądnego podejścia do imigracji. Zadanie stojące przed Starmerem jest trudne zarówno pod względem realizacji, jak i oczekiwań społeczeństwa. Nie zadowoli się ono samymi deklaracjami, których nasłuchało się już wystarczająco dużo od torysów.
Maurycy Mietelski
fot. Number 10. UK Prime Minister / Flickr.com (CC BY-NC-ND 2.0)