Magdalena Górnicka: Wyścig trwa (komentarz)
Superwtorek bis miał zakończyc partyjne utarczki o nominację: zakończył – i owszem, ale jedynie wśród Republikanów. Hillary Clinton, zwyciężając z Ohio i Teksasie, politycznie zmartwychwstała, i jak przystało na twardą zawodniczkę, rzuciła się w pogoń za Barackiem Obamą.
- Jak głosuje Ohio, głosuje cała Ameryka – powiedziała rozpromieniona zwycięstwem w tym stanie pani senator Nowego Jorku.
Z tym zdaniem na pewno zgodziliby się Republikanie. John McCain po pewnym zwycięstwie we wszystkich czterech stanach, w których przeprowadzano prawybory (Ohio, Teksas, Rohde Island i Vermont), stał się oficjalnym kandydatem GOP na prezydenta. Mike Huckabee, niedawny nie tyle konkurent, co drobny kamyczek w bucie McCaina, przeszkadzający w marszu do Białego Domu, zapewnił senatora z Arizony o swoim poparciu. Dla republikańskiego pomazańca błogosławieństwo Huckabee’go jest bardzo ważne, gdyż wiązac się będzie z poparciem religijnej prawicy, która do tej pory łypała spod oka na kandydaturę McCaina.
Demokraci mogą tylko pozazdrościc konkurentom nominacyjnego happy endu. Obama i Clinton daleko od frazy „i żyli długo i szczęśliwie” (najlepiej w Białym Domu) dzieli jeszcze siedem gór, rzek i lasów.
We wtorek miał zwyciężyc Obama. Pogodziła się z tym większośc komentatorów, nie tylko amerykańskich. Światowa opinia publiczna zaczęła uważniej przyglądac się ciemnoskóremu senatorowi z Illinois i kokietując go, przedstawiac jako nową jakośc w polityce zagranicznej USA. Nawet Bill Clinton, chcąc zapewne oszczędzic nerwy żony, zapowiedział, że jeśli Hillary przegra w Ohio i Teksasie, dalsza walka o nominację na lewicy będzie bez sensu.
Tymczasem pani senator, którą wydawał się wątpic nawet własny mąż, wróciła do gry. I – wbrew wszystkiemu – wcale nie tak niespodziewanie. Jak wiadomo, sporą częśc wyborców w Teksasie stanowią Latynosi, czyli naturalny elektorat Clinton. Afroamerykanów, konsekwentnie głosujących na Obamę w stanach głosujących we wtorek, jest zdecydowanie mniej. Wystarczy doliczyc do tego wyborców niezdecydowanych oraz negatywny elektorat Obamy (wbrew wszystkiemu- takowy też istnieje). Zadziałał tu prosty psychologiczny mechanizm – popieramy słabszych przeciwko silniejszym. Hillary Clinton ze swoimi kłopotami finansowymi, mocno przetrzebionym sztabem i „ludzkimi odruchami” (vide łzy po Iowa) w oczach wyborców z baby z betonu zamieniła się w biedną i kruchą kobietę, która, pomimo ogromnych chęci do działania, przegrywa z pięknymi słówkami Obamy.
Taktyka jak najbardziej słuszna. Pomogła pani Clinton wrócic do wyścigu, a więc okazała się i skuteczna. Jednak na dłuższą metę raczej się nie sprawdzi. Krucha kobietka nie wygra ze stalowym McCainem. Będzie też miała poważne problemy z pokonaniem Obamy, który, nie ukrywajmy – jest od Clinton po prostu sympatyczniejszy. Co więcej, nagłe porzucenie wizerunku zdecydowanego polityka czynu, może zniechęcic do Hillary sporą grupę jej wyborców, którzy właśnie za konkrety i pragmatyzm tak wysoko ją cenili.
Partyjna nominacja dla McCaina to też ostatni dzwonek dla Baracka Obamy, by z chłopaka z sąsiedztwa przemienił się w końcu w prawdziwego męża stanu.
Amerykanie po prostu nie powierzą kierowania swoim krajem słabeuszowi.