Banlieues to nie getta
Paryskie wykluczenie to nie tylko problem pozaeuropejskiej imigracji. Element etniczny to zaledwie jego fragment. Ekskluzja społeczna stała się priorytetowym problemem francuskiej polityki w latach osiemdziesiątych. Dwa czynniki: długotrwałe bezrobocie i wzrost popularności antyimigranckiej retoryki zwróciły uwagę opinii publicznej na tę kwestię. Już na początku prezydentury Françoisa Mitterranda coraz częściej aktorzy polityczni zaczęli utożsamiać swoją działalność właśnie z problemem wykluczenia, które zbiegło się w czasie z odchodzeniem od polityki keynesowiskiej na rzecz instrumentów neoliberalnych. Tak jak w pozostałych państwach, których dotyczył ten temat, ekskluzja nie odnosiła się wyłącznie do spraw socjalnych; konstytuowała także szersze polityczne spojrzenie na kondycję państwa opiekuńczego. Lata dziewięćdziesiąte umieściły wykluczenie społeczne w samym centrum retoryki zarówno rządu Lionela Jospina jak i prezydentury Jacquesa Chiraca. Jednak pomimo kilku zmian prawnych i przeprowadzonych debat problem do dziś pozostał nie rozwiązany, dodatkowo obraz banlieues (peryferyjne przedmieścia), przekazywany opinii publicznej, jest zbyt uproszczony, co utrudnia prowadzenie na ich temat skutecznej dyskusji. Media nagłaśniają głównie ich tabloidalne strony (na przykład wciąż przypominają o zamieszkach, które ogarnęły Francję pięć lat temu) pomijając bardziej przyziemne modyfikacje, które tam zachodzą.
Banlieues to nie getta. To nie homogeniczne enklawy, ale zróżnicowane etnicznie i społecznie zbiorowości, w których obok imigrantów (przedstawicieli około trzydziestu narodowości) żyją obywatele francuscy. Peryferyjne obszary Paryża zaczęły ulegać powolnej degradacji wraz ze schyłkiem fordyzmu i początkiem kapitalizmu finansowego. Wtedy zniknęło z nich wiele instytucji tradycyjnie powiązanych z Partią Komunistyczną, które odpowiadały za organizację życia zbiorowego zarówno podczas wykonywania pracy jak i poza nią. Klasa robotnicza została wykorzeniona z dotychczasowych warunków egzystencji, doświadczając jednocześnie gwałtownego przeobrażenia rynku pracy. Znaczna część produkcji została przeniesiona zagranicę; wzrosło także bezrobocie strukturalne. Zanim do tego doszło, we francuskich zakładach zatrudnieni byli nie tylko rdzenni mieszkańcy ale również imigranci, których sprowadzano tu na długo przed kryzysem naftowym, ponieważ wtedy ciągle brakowało rąk do pracy.
Pierwsze pokolenie imigrantów spoza Europy, dziś starzejące się w samotności i w cieniu problematycznych reform emerytalnych, przybyło do Heksagonu na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Nad Loarą byli już imigranci z Włoch, Hiszpanii czy Portugalii, jednak na dłużej pozostali głównie ci z pozaeuropejskim zapleczem. Kiedy rozpoczęły się procesy łączenia rodzin, niebawem pojawiły się dzieci imigrantów, które zaczęły wchodzić w dorosłe życie w latach 80-tych. Prawo ius soli ofiarowało im obywatelstwo, jednak wyrósł problem przynależności de facto. Wystarczy przypomnieć rok 2001, kiedy na Stade de France w Paryżu zorganizowano mecz Francja – Algieria, pierwszy w historii pomiędzy reprezentacjami. Futbolowa dyplomacja szybko zaczęła się kruszyć, kiedy już na początku „Marsyliankę” zagłuszyły gwizdy z trybun. Osiem lat później, w Tuluzie doszło do podobnych wydarzeń, które Malika Sorel, wykształcona we Frnacji pisarka, córka algierskich rodziców, skrytykowała jako zupełnie nie francuskie. Takie wydarzenia koncentrują dziś uwagę opinii publicznej i polityków, marginalizują przy tym ludzi z imigranckim zapleczem pokroju Sorel.
Co to znaczy margines?
Dziś przedmieścia często wchodzą w rolę obiektu stygmatyzacji, stają się osobliwym synonimem degradacji społecznej. Takie praktyki dają o sobie znać w wielu sferach życia tamtejszych mieszkańców. Jeśli któraś lub któryś z nich ubiega się o pracę bądź uczęszcza na uniwersytet zwykle stara się nie szafować adresem zamieszkania. Strach przed odrzuceniem ze strony większości, która postrzega przedmieścia jako wylęgarnie przestępców, wciąż jest silny, co jeszcze bardziej pogłębia atomizację społeczną i rozbudza kolejne konflikty. Te praktyki uosabiane są także przez pracowników publicznych; policjanci na przykład stają się szczególnie surowi, jeśli dowiedzą się o nieodpowiednim pochodzeniu zatrzymanego. Podobna sytuacja ma miejsce w zakładach pracy, gdzie CV z niewłaściwym adresem najczęściej ląduje w koszu a w bazach danym segreguje się pracowników na BBR i NBBR (Bleu Blanc Rouge i Non Bleu Blanc Rouge) aby wyłowić tych rzekomo najbardziej francuskich. Opisywane zjawiska działają również w drugą stronę. Sami mieszkańcy, zdając sobie sprawę ze złej sławy ich dzielnic, coraz bardziej dystansują się wobec siebie nawzajem, starając się stabilizować własną sytuację jedynie w kręgu rodzinnym lub jeśli tylko się im uda, przeprowadzają się w inne miejsca. Wzajemną niechęć pomiędzy dawną, tradycyjną klasą robotniczą a pokoleniami imigrantów często wykorzystywał Front Narodowy, szafując hasłami rosnącego bezrobocia. Powoduje ona także znaczne osłabienie organizacji zbiorowego sprzeciwu i walki o poprawę sytuacji w banlieues. To z kolej pociąga za sobą utrudnienia w procesie partycypacji i szerszego uczestnictwa w życiu obywatelskim. Taki stan rzeczy wywołuje okresowe wybuchy buntu, poprzez który mieszkańcy przedmieść próbują zwrócić uwagę na swoją sytuację.
Izolowaniu przedmieść, przy jednoczesnym postępującym pozbawianiu ich zaplecza instytucjonalnego, towarzyszy retoryka redukowania wszelkich problemów do różnic etnicznych. Władze państwowe operując pojęciami imigracji starają się jednocześnie pomijać zagadnienia polityczno-społeczne, mające wpływ na zmianę sytuacji na opisywanych dzielnicach. Oczywiście, że Paryż to miasto wielokulturowe, jednak znamiennym było, że fali buntów, które przeszły przez miasto pięć lat temu, nie towarzyszyły praktycznie hasła bazujące na religii. Podczas dekady poprzedzającej ostatnie protesty dochodziło do różnych sporów na tle konfliktu izraelsko-palestyńskiego, jednak fale ostatnich sprzeciwów mają podłoże znacznie odbiegające od tematów religijnych czy czysto etnicznych. Chodzi raczej o aspekty polityczne i socjalne, które przesłaniane są tabloidalną retoryką zderzenia cywilizacji. Jeśli takie zderzenie następuje to wspierane jest przez wiele elementów pozaetnicznych.
Clichy sous Bois to dzielnica, która była jednym z gorących miejsca podczas paryskich zamieszek. To również miejsce pozbawione stacji metra i pociągu, więc aby się z niego wydostać pomocny byłby samochód – środek transportu najczęściej zbyt drogi dla przeciętnego mieszkańca dzielnicy, gdzie panuje prawie pięćdziesięcioprocentowe bezrobocie. Transport to jedna z wielu instytucji pomocnych w walce ze społecznym wykluczeniem, jednocześnie jeden z wielu brakujących elementów systemu instytucjonalnego przedmieść (od infrastruktury ważniejsze są instytucje społeczne). Podobnie ludzie z zapleczem imigranckim Maghrebiu stanowią tylko część mieszkańców banlieues, którzy jako całość doświadczają ekskluzji, popadając przy tym w wieloaspektową zależność odbierającą im godne warunki życia. Taka sytuacja przemawia za zmianą obecnej polityki rządów, które swoimi doraźnymi rozwiązaniami, koncentrującymi się przy tym na bardzo wybiórczym ujęciu problemu, niewiele poprawiły. Ograniczając się do „podejścia kija” nie dotykają właściwie przyczyn kłopotów, które nadal izolowane na peryferiach stolicy, dadzą o sobie znać przy najbliższej okazji.