Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Bezpieczeństwo Włochy i Arabska Wiosna

Włochy i Arabska Wiosna


07 grudzień 2011
A A A

Jeszcze rok temu nic nie wskazywało, żeby Włochy poparły przemiany w krajach arabskich, zwłaszcza w Libii. O ile wydarzenia w Tunezji i Egipcie Rzym obserwował biernie, to rewolucja w dawnej włoskiej kolonii spowodowała całkowitą zmianę dotychczasowej polityki. Pułkownik Kaddafi był bardzo ważnym partnerem włoskiego rządu: dawał dostęp do ropy i gazu, chronił przed zalewem imigrantów. Włochy miały wszelki interes w tym, żeby pozostał u władzy jak najdłużej. Kiedy jednak świat zachodni zaczął kibicować ruchom wolnościowym, które obalały kolejnych dyktatorów w krajach arabskich, trwanie przy Kaddafim straciło sens. Oznaczałoby pozostanie w tyle za światem, wypadnięcie z gry o nowy Bliski Wschód. W tej sytuacji Włochy zdecydowały się na bardzo ryzykowny krok: jako jedne z pierwszych postawiły wszystkie karty na bardzo niepewnego konia: libijską Tymczasową Radę Narodową. Miały przy tym najwięcej do stracenia. Ryzyko opłaciło się – po upadku Kaddafiego prestiż Włoch bardzo wzrósł, kraj zyskał nowych sojuszników, a w samej Libii Rzym ma do powiedzenia więcej niż kiedykolwiek.

Premier Berlusconi od lat zabiegał o przyjaźń Muammara Kaddafiego. Nie bezinteresownie. Prawie ¼ ropy naftowej we Włoszech pochodziła z Libii. Żaden inny kraj europejski nie był w takim stopniu od niej uzależniony. Włoskie firmy, zwłaszcza państwowy ENI, prowadziły w Libii wydobycie nawet w czasach, kiedy większość świata omijała Trypolis szerokim łukiem: ENI drąży na libijskiej pustyni nieprzerwanie od 1959 roku. Przed wybuchem rewolucji firma pozyskiwała 250 tys. baryłek dziennie. Włochy były rok temu największym odbiorcą ropy z Libii (większym niż Chiny, Francja czy Niemcy). Zerwanie z Kaddafim nie było więc łatwą decyzją..

Do początku lat 2000. pułkownik Kaddafi był pariasem, któremu nie podawało się ręki. I to właśnie Rzym był pomysłodawcą i motorem przeproszenia się z „Wściekłym Psem Bliskiego Wschodu”.  Miał w tym własny interes: dzięki zniesieniu sankcji w 2004 gaz mógł popłynąć rurociągiem Greenstream z Libii do Włoch, najdłuższą rurą na Morzu Śródziemnym. Ku ogólnemu zadowoleniu świat zyskał sojusznika w walce z Al-Kaidą i dostęp do bogatych złóż. Kaddafi oczywiście nie zmienił podejścia do własnych obywateli, zresztą w rozmowach z nim nie było o tym mowy. Wystarczyło, że wypłacił odszkodowania ofiarom zamachu w Lockerbie i zlikwidował program nuklearny. Czyli, jak mawiał Kissinger, pozostał draniem, ale już „naszym draniem”.

Włochom przyjaźń z Kaddafim opłacała się z kilku powodów. Przez Libię wiódł najpopularniejszy szlak afrykańskich migrantów, którzy zmierzali do Europy. Z racji bliskiego położenia, duża ich część trafiała do Włoch. Przeciągając Kaddafiego na swoją stronę i włączając go do walki z imigracją, Berlusconi zyskiwał w oczach wyborców, podatnych na ksenofobiczne hasła. W końcu ratował kraj przed potokiem niechcianych „obcych”. Temu celowi służyć miała seria gorszących umizgów przy okazji zawierania historycznej umowy o zadośćuczynieniu za „krzywdy kolonializmu” w 2009 r.

Włoski były już premier w swoim stylu wcielił się w rolę protektora afrykańskiego przywódcy. Pozwalał mu rozbijać namiot na 400 osób w rzymskim parku Villa Doria Pamphili, prowadzić pogadanki o religii dla wynajętych jako słuchaczki modelek, oferował doktoraty włoskich uczelni, czy całował w dłoń niczym papieża. W zamian osiągnął swój cel: powstały łączone włosko-libijskie patrole morskie, a Trypolis przejął odpowiedzialność na zawracanie migrantów płynących do Włoch. W efekcie ich liczba zmniejszyła się dziesięciokrotnie. W rewanżu Rzym miał zainwestować w Libii 5 miliardów dolarów przez 25 lat, m.in. zbudować autostradę z Benghazi do Trypolisu.

To właśnie sprawa imigracji, a nie ropy, była najtrudniejsza dla włoskich polityków na początku rewolucji. Minister spraw zagranicznych Franco Frattini straszył „biblijnym potopem” Libijczyków i Afrykańczyków, a Berlusconi jak zaklęty odmawiał komentowania brutalnej pacyfikacji powstania przy użyciu wojska i najemników. Kiedy już trwały francuskie naloty, proponował, że pojedzie z misją i przekona Kaddafiego do honorowego odejścia. Stopniowo linia Berlusconiego okazywała się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości. O ile jeszcze rok wcześniej przyjaźń z Kaddafim była ok. (w jego namiocie gościli m.in. Tony Blair, czy Gerhard Schröder), to po Tunezji i Egipcie szybko przestawała. A potrzebą chwili było dla NATO wykorzystanie baz lotniczych na Sycylii.

Włochy stanęły przed pytaniem: czy da się zachować zdobycze przyjaźni z Kaddafim w razie jego upadku? Okazało się, że zapewne tak. Libijska opozycja, która szukała pomocy z zewnątrz, gotowa była pójść na każde warunki. Żeby jednak mogła je wypełnić, trzeba było ją poprzeć konsekwentnie i do końca. Dla Włoch nie wchodziły w grę półśrodki, należało zrobić wszystko, żeby stary reżim upadł jak najszybciej. Pod koniec marca Włochy wysłały więc na natowską misję kilka samolotów, a już 4 kwietnia, jako drugi kraj europejski (czwarty w ogóle) uznały Tymczasową Radę Narodową Mustafy Abdula Dżalila za jedyny legalny rząd Libii.

Skoro Rubikon został przekroczony, Włochy postanowiły ugrać jak najwięcej. Stały się obok Francji europejskim liderem pomocy dla libijskiej opozycji. 19 kwietnia minister Frattini ogłosił, że wyślą powstańcom noktowizory, radary i urządzenia do zakłócania komunikacji. Następnego dnia do listy darów dopisał włoskich instruktorów wojskowych.

Równolegle do działań wojskowych, Włochy zaczęły brylować na froncie dyplomatycznym. Organizowały spotkania Grupy Kontaktowej, koalicji państw zdeterminowanych do obalenia dyktatora. Na czerwcowej konferencji w Abu Zabi okazały się najhojniejszym donatorem: zadeklarowały 600 milionów dolarów pomocy, więcej niż bogate królestwa z Zatoki Perskiej. Współpraca przy operacji libijskiej m.in. z Katarem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi bardzo poprawiła notowania Włoch w rejonie.

Jeszcze w kwietniu, na rzymskim spotkaniu Grupy Kontaktowej, Dżalil zapewnił, że po zwycięstwie to właśnie Włochom, obok Francji i Kataru przypadnie największy kawałek libijskiego tortu. Podkreślił, że traktat o przyjaźni zawarty z Kaddafim pozostaje ważny, a nowe władze równie energicznie będą zwalczać nielegalne migracje. Włochom pozostało dokończyć dzieła i dopilnować, że dyktator zostanie obalony. Zwycięstwo opozycji w Libii potwierdziło, że wybór był słuszny. 29 sierpnia ENI podpisało z TRN memorandum o jak najszybszym wznowieniu wydobycia i powrocie do stanu sprzed wojny, w tym wznowieniu transportu gazociągiem Greenstream. Obowiązujące umowy pozostaną ważne do 2042 (ropa) i 2047 (gaz)

Niespodziewana i bardzo ryzykowna wolta, jakiej dokonały Włochy w polityce wobec Libii okazała się wielkim sukcesem. Nie dość, że ocalało wszystko to, co Berlusconi dostawał od Kaddafiego, to Rzym zyskał wizerunek protektora Arabskiej Wiosny i przyjaciela demokracji. Ten sukces będzie procentować przez lata.