Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Aleksander Siemaszko: Przyszłość Partii Republikańskiej

Aleksander Siemaszko: Przyszłość Partii Republikańskiej


13 listopad 2008
A A A

Czy czternaście lat po zawarciu „Kontraktu z Ameryką” i w osiem lat po prezydenturze George’a W. Busha partia Abrahama Lincolna, Theodore’a Roosevelta i Ronalda Reagana znajduje się w kryzysie?

 

Na fali powszechnej obamomanii i przytłaczającego zwycięstwa Partii Demokratycznej w wyborach do Kongresu wielu obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej wróży Grand Old Party wiele lat opozycyjnej pokuty. Analizy te zdają się potwierdzać słabe wyniki Republikanów na prowincji - partia ta kontroluje zaledwie 14 stanowych legislatyw posiadając przy tym 21 gubernatorów. Wygląda na to, że by myśleć o rychłym odzyskaniu władzy GOP czekają poważne zmiany. Wyborom towarzyszyły olbrzymie emocje, niezwykłe nawet jak na amerykańską politykę. Ilość negatywnych odczuć budzonych przez obecnego wciąż prezydenta była balastem ciągnącym Republikanów na dno. Dość powiedzieć, że odchodząc z urzędu, 43. prezydent USA George W. Bush wypada w sondażach gorzej niż rezygnujący w niesławie Richard Nixon. Obecna administracja obarczana jest winą za niepotrzebną wojnę w Iraku, kryzys ekonomiczny, obciążają ją fatalnie przeprowadzona ewakuacja mieszkańców Luizjany podczas huraganu Katrina oraz zwyczajne zmęczenie zwykłych Amerykanów nieuczciwością, niekompetencją i hipokryzją prezentowaną przez niektórych działaczy GOP.

Rewolucji nie będzie

Jak to zwykle bywa pośpiesznych medialnych komentarzach, emocje biorą górę nad rozsądkiem. Republikanie przegrali wybory prezydenckie, po raz kolejny (po przegranej w 2006 roku) stracili część miejsc w Kongresie, jednak ani rozmiar porażki nie był tak duży jak się obawiano, ani przewaga Baracka Obamy nad Johnem McCainem nie wykraczała poza zwyczajowe parę procent. Wszyscy, którzy oczekują, że Partia Republikańska przejdzie jakąś gwałtowną przebudowę srodze się zawiodą. Reaganowska koalicja zwolenników wolnego rynku, twardej polityki zagranicznej i socjalnych konserwatystów nie zniknie. Utrzyma się z bardzo prostego powodu- to właśnie ten sojusz daje amerykańskiej prawicy szansę na powrót do Białego Domu, jeśli nie za cztery to za osiem lat.

Partie polityczne w USA różnią się całkowicie od swoich europejskich odpowiedników. Nie tylko ich struktura organizacyjna jest wysoce zdecentralizowana, a stałe organy pełnią raczej funkcje koordynacyjne ale z racji wyjątkowo silnej polaryzacji systemu dwupartyjnego, stanowią one wielkie konglomeraty ideologiczne, grupujące niekiedy ludzi o niemalże przeciwstawnych poglądach. Wobec powyższego nie mogą dziwić konflikty wśród rozmaitych republikańskich frakcji. Różnorodność, będąca źródłem siły w godzinie triumfu, zapewniająca wysokie poparcie dla partii w pustynnej Nevadzie, bagnistej Luizjanie i bogatym Miami, w przypadki klęski staje się zarzewiem konfliktów i pretekstem do szukania kozła ofiarnego.

Pozycja demonizowanych w liberalnych mediach neokonserwatystów uległa w drugiej kadencji Busha znacznemu osłabieniu. Na aucie znalazły się tak prominentne 'jastrzębie” jak Paul Wolfowitz czy Donald Rumsfeld a ton amerykańskiej polityce zaczęli nadawać realiści pokroju Condoleezzy Rice czy Roberta Gatesa. W czasie republikańskich prawyborów gros neokonserwatystów skupiło się wokół Rudolpha Giulianiego - faworyta, który niespodziewanie odpadł na początku wyścigu. Jakkolwiek znaczna ich część (min. Irving Kristol) poparła następnie McCaina, to mimo najlepszych starań obozu Obamy trudno byłoby określić senatora z Arizony mianem „neokona”. W obliczu klęski „doktryny Busha” i jej gigantycznej niepopularności w samych Stanach trudno oczekiwać, by to środowisko mogło dalej odgrywać równie znaczącą rolę w partii co na początku wieku, aczkolwiek nie oznacza to ich całkowitej marginalizacji- można się spodziewać, że neokonserwatywni analitycy poddadzą politykę zagraniczną Obamy ostrej krytyce. Co zresztą, korzystając z zamieszania związanego z ewentualną instalacją tarczy antyrakietowej już czynią.

Kolejnym przegranym środowiskiem ostatnich ośmiu lat wydaje się chrześcijańska prawica. Wybory w 2008 roku zdominowały tematy kryzysu gospodarczego i Iraku, wobec czego zabrakło odpowiedniego klimatu do prowadzenia wojen kulturowych, które napędziły Republikanom wyborców w 2004 roku- nawet w głęboko religijnych, południowych i zachodnich stanach wielu ludzi obwinia obecną administrację za gospodarczy kryzys w jakim znajdują się Stany. Nie bez znaczenia jest też fakt, że po rezygnacji paru prominentnych konserwatystów ruchowi temu brakuje liderów. Nie oznacza to jednak, na co ma nadzieję wielu republikańskich libertarian, że Grand Old Party może sobie pozwolić na ignorowanie tego elektoratu. Nadal jest to silna i lojalna baza prawicy, której wartości, takie jak zdyscyplinowanie ujawniają się wydatnie na tle większej lub mniejszej politycznej obojętności reszty kraju. Wielu komentatorów podkreśla przy tym, że USA wciąż są bardziej lub mniej - ale krajem o charakterze centroprawicowym, w którym nawet kandydat lewicowej Partii Demokratycznej publicznie deklaruje swoją wiarę w Chrystusa. Wagę religijnej prawicy (czy też szerzej - religii i społecznego konserwatyzmu) zdają się potwierdzać referenda zorganizowane w trzech stanach (m.in. w niezwykle liberalnej Kalifornii) w dzień wyborów prezydenckich, w których głosujący wszędzie opowiedzieli za wprowadzeniem poprawek do stanowych konstytucji potwierdzających istotę małżeństwa jako związek mężczyzny i kobiety.

Wrogowie George'a Dłużnika

ImageO ile chrześcijańska prawica walczy o utrzymanie stanu posiadania w partii, to libertarianie i fiskalni konserwatyści głośną mówią o zmarnowanych latach i zdradzonych ideałach Partii Republikańskiej i Ronalda Reagana i szykują się do odzyskania utraconego niegdyś pola. Krytykują fatalną politykę budżetową Busha, która z clintonowskiej nadwyżki uczyniła największym na świecie zadłużeniem. Jak płachta na byka podziałał na nich plan Paulsona - „socjalizm dla bogatych”, który spotkał się z wielką opozycją w samej Partii Republikańskiej, a którego poparcie, według libertarian było jedną z przyczyn klęski Johna McCaina.

W klęsce swojego ugrupowania widzą oni szansę na zmiany. Powołują się na badania preferencji politycznych młodzieży, które rysują obraz pokolenia liberalnego obyczajowo i libertariańskiego gospodarczo, nieufnego wobec rządu federalnego. To właśnie powrót do akcentowania haseł Rewolucji Amerykańskiej, promowania indywidualnej przedsiębiorczości i uwolnienia energii zwykłych Amerykanów ma być szansą prawicy w nowym tysiącleciu. Fiskalni konserwatyści odrzucają przy tym oskarżenia o tworzenie partii wielkiego biznesu, partii Wall Street. W ich mniemaniu to właśnie właśnie wielka rola rządu sprzyja tworzeniu się niejasnych styków na linii biznes-polityka, zaś najlepszym sposobem na poradzenie sobie z lobbystami krążącymi wokół Konresu i Białego Domu byłoby pozostawienie mechanizmów wolnego rynku samym sobie. Nie da się ukryć, że George Bush zaprzeczyl większości ideii konserwatywnych, w tym w szczególności fiskalnemu konserwatyzmowi. Nikłe powiązania z obecną administracją są kapitałem frakcji libertariańskiej, trudno jedna oczekiwać by w czasach kryzysu ekonomicznego większość społeczeństwa przekonała się do hasła, że „najlepszy rząd to rząd minimalny”.

Poszerzanie pola walki

Republikanie dramatycznie muszą poszerzyć swój elektorat. Rosnące zniechęcenie kobiet i młodzieży do GOP-u, wciąż niewielkie poparcie wśród Latynosów (aczkolwiek, tu należy oddać cesarzowi co cesarskie - Bush wielokrotnie wyciągał do społeczności hiszpańskojęzycznej rękę i zdobył wśród jej przedstawicieli pewne uznanie) czy Azjatów z pewnością utrudnia partii wygranie wyborów. Wybór Sary Palin na republikańskiego kandydata na wiceprezydenta był z pewnością ruchem tyleż wizjonerskim co nieudanym. Abstrahując jednak od ewentualnych braków w wykształceniu pani gubernator Alaski, było to działanie idące w dobrą stronę.

Nikt nie wymaga od prawicy przebrania się w szaty czempiona multi-kulti. Z pewnością jednak wewnętrzna rasowa i kulturowa dywersyfikacja nie była dotychczas eksploatowana w wystarczającym stopniu. Istnieje wielu zdolnych, młodych konserwatystów którzy nie podchodzącą pod cokolwiek już przestarzały stereotyp WASP-a. Wystarczy spojrzeć chociażby na republikańskiego gubernatora Luizjany (!), hindusa Bobby'ego Jindala - który odnosi w tym zabagnionym (w każdym sensie tego słowa) stanie spore sukcesy. Właśnie sprawdzeni w rządzeniu gubernatorzy mogą stać się przyszłym liderami Partii Republikańskiej. Prasa wymienia w tym kontekście właśnie Jindala, ale także i Tima Pawlenty'ego, gubernatora Minnesoty, Charliego Crista z Florydy czy znaną nam wszystkim Sarę Palin. Warto pamiętać i o innych wschodzących gwiazdach GOP, mniej znanych w Europie- libertarianinie Marku Sandersie z Południowej Karoliny czy konserwatyście Ricku Perrym z Teksasu

Republikanie muszą wyjsć poza getto środkowego zachodu i południa Stanów Zjednoczonych. Zwycięstwo w Nowym Jorku wydaje się wątpliwe (choć pamiętajmy, że Giuliani był burmistrzem Wielkiego Jabłka przez dwie kadencje, jego następcą został zaś kolejny republikanin Bloomberg), ale zdobycie paru głosów w rejonie Wielkich Jezior - już tak. Nowy image musi obejmować nowe propozycje, które będą w stanie dotrzeć do białych błękitnych kołnierzyków, do absolwentów college'ów, których wciąż przybywa, do każdego, kto do tej pory nie był stuprocentowym republikaninem. Inaczej za cztery lata partię tę czeka powtórka z wątpliwej rozrywki, jaką była klęska w 2008 roku.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.