Austriacy poparli zradykalizowanych wolnościowców
Wolnościowa Partia Austrii od lat ma duży wpływ na tamtejszą politykę, ale dopiero teraz udało jej się wygrać wybory parlamentarne. Nie oznacza to jednak, że stworzy ona rząd, bo warunkiem utworzenia jakiejkolwiek koalicji z jej udziałem jest usunięcie w cień przewodniczącego wolnościowców, Herberta Kickla.
Przez ostatnie dwa lata Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) była liderem niemal wszystkich sondaży. Pod koniec kampanii przedwyborczej dystans do niej zaczęła nadrabiać rządząca krajem chadecka Austriacka Partia Ludowa (ÖVP), lecz to wolnościowcy pierwszy raz w swojej historii zwyciężyli w wyborach parlamentarnych. FPÖ będzie miała 57 deputowanych w liczącej 183 miejsc Radzie Narodowej, a więc o 26 więcej niż w jej poprzedniej kadencji. ÖVP przypadło 51 mandatów, czyli o 20 mniej w porównaniu do wyborów sprzed pięciu lat. Niewielkie zyski odnotowały Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPÖ) z 41 mandatami oraz liberalna NEOS – Nowa Austria i Forum Liberalne z 17 mandatami. Spore straty ponieśli dotychczasowi koalicjanci chadeków, czyli Zieloni – Zielona Alternatywa, która straciła 10 miejsc w parlamencie i będzie reprezentowana przez swoich 16 działaczy.
Wolnościowe odrodzenie
Największym sukcesem założonej w 1956 roku FPÖ było dotąd drugie miejsce w wyborach parlamentarnych w 1999 roku. Utworzenie koalicji z ÖVP miało wówczas poważne reperkusje dla Austrii. Pozostali członkowie Unii Europejskiej ogłosili bowiem bojkot dyplomatyczny rządu chadeckiego kanclerza Wolfganga Schüssela, który zdecydował się na sojusz z Jörgiem Haiderem, uważanym za jednego z prekursorów współczesnego prawicowego populizmu. Teraz wolnościowcy pod wodzą Kickla są w swoim przekazie jeszcze bardziej radykalni od partii z czasu dominacji Haidera.
Właściwie od zawsze FPÖ sprzeciwia się zjawisku masowej imigracji. Był to więc jeden z motywów przewodnich kampanii prowadzonej przez Kickla. Narodowa prawica uważa, że zwłaszcza obecność obcokrajowców z państw muzułmańskich stanowi zagrożenie dla Austrii i wiąże się ze wzrostem przestępczości. Jej retorykę uwiarygodniło odwołanie koncertów Taylor Swift w Wiedniu. W sierpniu nie doszły one do skutku ze względu na zamach terrorystyczny zaplanowany przez islamskich ekstremistów, co według FPÖ świadczyło o porażce dotychczasowej polityki imigracyjnej.
Skupianie się jedynie na tej kwestii, jako przyczynie zwycięstwa tej partii, byłoby jednak zbyt daleko idącym uproszczeniem. Ugrupowanie pod wodzą Kickla rzuciło wyzwanie establishmentowi także na innych polach. Krytykowało rządzącą koalicję chadeków i zielonych za nieradzenie sobie z rosnącą inflacją i kryzysem mieszkaniowym, a w czasie pandemii koronawirusa krytykowało niepopularne obostrzenia sanitarne. Kickl prowadził więc swoją kampanię pod hasłem „kanclerza ludu”, który w porównaniu do liderów pozostałych ugrupowań rozumie problemy zwykłych Austriaków.
Trzeba pamiętać, że obecny szef radykalnej prawicy osiągnął sukces, chociaż przed pięcioma laty poniosła ona sromotną porażkę. FPÖ w tamtych wyborach otrzymało nieco ponad 16 proc. głosów z powodu tzw. afery z Ibizy. Ówczesny przewodniczący partii i wicekanclerz Hans-Christian Strache został nagrany, gdy z rzekomą siostrzenicą jednego z rosyjskich oligarchów omawiał między innymi przejęcie najpopularniejszej austriackiej gazety. Ujawnienie rozmów przeprowadzonych w 2017 roku doprowadziło przed pięcioma laty do upadku konserwatywno-nacjonalistycznego gabinetu Sebastiana Kurza.
Chadecy tracą
Kampania ÖVP kierowanego przez kanclerza Karla Nehammera, zwłaszcza w jej ostatniej fazie, opierała się przede wszystkim na przestrzeganiu społeczeństwa przed konsekwencjami zwycięstwa FPÖ. Lider chadeków tuż przed wyborami udzielił wywiadu sprzyjającemu rządowi dziennikowi „Heute”, w którym twierdził, że radykałowie „chcą stawić czoła złożonym problemom przy pomocy prostych rozwiązań”. Jego ugrupowanie ma zaś doświadczenie w rządzeniu i z tego powodu „można na nim polegać”.
Z drugiej strony ÖVP starało się przejąć część antyimigracyjnych postulatów FPÖ. Co prawda chadecy odrzucili hasła wolnościowców o reemigracji rozumianej jako masowe odsyłanie imigrantów i ich rodzin do ojczyzn, ale obiecywali zaostrzenie dotychczasowej polityki imigracyjnej. W tym roku gabinet Nehammera znacząco ograniczył liczbę wydawanych pozwoleń na pobyt, a sam kanclerz zapowiedział realizację planu rozpatrywania wniosków o azyl poza terytorium Austrii, kopiując w ten sposób rozwiązanie wprowadzone przez premier Włoch Giorgię Meloni.
Jak widać to jednak nie wystarczyło, aby ponownie przekonać do siebie rozczarowanych prawicowych wyborców. Badania opinii publicznej jasno pokazały, że nowy elektorat FPÖ stanowili przede wszystkim dotychczasowi zwolennicy ÖVP. Według dziennika „Der Standard” była to nawet największa wymiana wyborców między obiema partiami w historii. Wolnościowcy znacznie zwiększyli swoje poparcie na terenach wiejskich, na których największą popularnością cieszyli się dotąd chadecy. Tym samym pierwszy raz mieli oni większe poparcie na wsi, niż w mieście.
Blamaż socjaldemokratów
Zmiana przewodniczącego na rok przed wyborami nie pomogła SPÖ. Socjaldemokraci uzyskali swój najgorszy wynik w całej historii, pierwszy raz stając się jedynie trzecią siłą polityczną Austrii. Przejęcie rozczarowanych wyborców Zielonych na niewiele się zdało, ponieważ swoje głosy na inne partie przerzuciła z kolei część dotychczasowych zwolenników centrolewicy.
Wydaje się, że największym problemem SPÖ są wewnątrzpartyjne spory, które tylko pogłębiły się po wspomnianych wyborach na stanowisko przewodniczącego. Obecnie socjaldemokraci dzielą się na trzy obozy. Poza zwolennikami obecnego ich szefa Andreasa Bablera, dwie kolejne frakcje tworzą zwolennicy radykalnie lewicowego kursu i opowiadający się za bardziej restrykcyjną polityka migracyjną stronnicy Hansa Petera Doskozila, na co dzień pełniącego funkcję zarządzającego krajem związkowym Burgenlandu.
Sam Babler jako kandydat centrolewicy na kanclerza miał ponadto trudne zadanie z powodu dużej konkurencji na lewicy. Z jednej strony musiał przekonać do siebie elektorat zielonych rozczarowany koalicją rządową z chadekami, a z drugiej konkurował z rosnącą w ostatnich latach w siłę Komunistyczną Partią Austrii (KPÖ). W rezultacie nie przekonał do siebie bardziej centrowego elektoratu.
Zieloni w dół, liberałowie w górę
Zieloni obok socjaldemokratów są największymi przegranymi austriackich wyborów parlamentarnych. W 2016 roku ich lider Alexander Van der Bellen rozpoczął nową erę w historii ugrupowania, wygrywając wybory prezydenckie. Trzy lata później ekologiczna lewica osiągnęła kolejny wielki sukces. Po pierwsze, powróciła ona do parlamentu po dwuletniej przerwie i uzyskała najlepszy wynik wyborczy w swoich czterdziestoletnich dziejach. Po drugie, pierwszy raz udało jej się wejść do koalicji rządowej.
Na tym jej sukcesy jednak się zakończyły. Koalicja z ÖVP w praktyce okazała się niezwykle trudna dla Zielonych. Zaplecze wyborcze centroprawicy stanowią w dużej mierze wyborcy z obszarów wiejskich, dlatego ze względu na ich interesy nie zgadzała się ona na bezkrytyczną realizację celów polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Zieloni uważali ją natomiast za priorytet, stąd też minister klimatu i środowiska Leonore Gewessler potrafiła na forum europejskim popierać rozwiązania krytykowane przez Nehammera. Różnice dotyczyły również podejścia do reformy prawa do azylu, uważanego przez koalicjantów ÖVP za niezbywalne prawo człowieka. Najwyraźniej lewicowi wyborcy uznali, że Zieloni poszli na zbyt daleko idące kompromisy z chadecją, choć udało im się przeforsować szereg rozwiązań wzmacniających ochronę środowiska.
Zadowolona ze swojego wyniku wyborczego może być liberalna część opozycji. Partia NEOS uzyskała najlepszy wynik w swojej nieco ponad dwunastoletniej historii, ale zarazem odnotowała jednak dużo większy progres przy okazji poprzednich wyborów. Tym niemniej zwycięstwo Kickla może stanowić przełom dla ugrupowania kierowanego przez Beate Meinl-Reisinger, bo powinno ono być poważnie brane pod uwagę przy tworzeniu nowego rządu, a wówczas po raz pierwszy znalazłoby się u władzy.
Bez czarnego konia
Niektóre sondaże dawały nadzieję na przekroczenie czteroprocentowego progu wyborczego przez jeszcze jedno ugrupowanie. Według badań opinii publicznej balansowała na nim Partia Piwa (BIER), która ostatecznie uzyskała nieco ponad 2 proc. poparcia i została wyprzedzona przez radzącą sobie gorzej w ankietach Komunistyczną Partię Austrii (KPÖ). Nie zmienia to faktu, że oba ruchy w gruncie rzeczy kwestionujące obecny porządek mogą być zawiedzione swoimi wynikami.
Szef BIER Dominik Wlazny po zajęciu przed dwoma trzeciego miejsca w wyborach prezydenckich chciał pójść za ciosem i wraz ze swoją partią wejść do Rady Narodowej. Oferta prowadzenia „polityki bez polityków” najwyraźniej nie przekonała wyborców zniechęconych przez obecną klasę polityczną, którzy w ramach protestu przeciwko establishmentowi woleli zagłosować na Kickla. Komuniści uzyskali z kolei najwięcej głosów od 1959 roku (gdy notabene nie przekroczyli progu wyborczego), ale muszą zadowolić się wywalczonymi po wielu latach miejscami w dwóch landtagach.
Innym ciekawym komitetem biorącym udział w wyborach była Lista Madeleine Petrovic. Co prawda sondaże nie dawały jej większych szans na przekroczenie progu, lecz twórczyni ugrupowania prezentowała dosyć nietypowy program. Petrovic jako wieloletnia polityk Zielonych łączyła bowiem postulaty pro-ekologiczne z krytyką obowiązkowych szczepień, a także obostrzeń wprowadzonych w czasie pandemii koronawirusa. Podobnie jak FPÖ domaga się zadośćuczynienia osobom pokrzywdzonym przez ogłoszenie lockdownu.
Wielka koalicja albo kompromis
Tuż po wyborach wydaje się, że Kickl ma niewielkie szanse na zostanie „kanclerzem ludu”. Współpracę z wolnościowcami kierowanymi przez swojego obecnego lidera wykluczyły wszystkie partie reprezentowane w Radzie Narodowej. Drzwi do koalicji z FPÖ nie zamyka jedynie ÖVP, ale tylko pod warunkiem, iż lider narodowej prawicy nie będzie członkiem rządu. Tym samym chadecy chcieliby powrotu do sytuacji sprzed prawie ćwierć wieku. W 2000 roku szef FPÖ Jörg Haider mimo zajęcia drugiego miejsca w wyborach zgodził się, aby to ÖVP przejęło tekę kanclerza. Sam nie wszedł do rządu i z tylnego siedzenia kierował partią.
Na takie rozwiązanie może jednak nie zgodzić się obecny przewodniczący wolnościowców. O ile Haider krytykując establishment chciał stać się jego częścią, o tyle Kickl wydaje się całkowicie podważać zaufanie do obecnej klasy politycznej i wcale nie musi wprowadzić swojej partii do rządu za wszelką cenę. W powyborczych wypowiedziach lider FPÖ wyraził gotowość podjęcia rozmów z każdym ugrupowaniem, sugerując zarazem, że odrzucenie jego kandydatury na szefa rządu będzie zakwestionowaniem demokratycznego wyboru Austriaków.
Wśród polityków ÖVP pojawiły się tylko nieliczne głosy poparcia dla koalicji z FPÖ z Kicklem jako kanclerzem. Stanowisko kierownictwa chadecji wydaje się nieprzejednane, dlatego najbardziej prawdopodobny wydaje się sojusz z socjaldemokratami. Koalicja ÖVP i SPÖ dysponowałaby jednak niewielką większością głosów w parlamencie, dlatego trzecim partnerem mogłoby być NEOS. Trzecim koalicjantem mogą też być Zieloni, którzy twierdzą wprost, że chcą pozostać u władzy.
Na razie z liderami wszystkich ugrupowań reprezentowanych w Radzie Narodowej spotka się prezydent. Van der Bellen zgodnie z przyjętym zwyczajem powinien powierzyć misję tworzenia rządu Kicklowi, czyli zwycięzcy wyborów. Austriacki prezydent zdaniem komentatorów musiałby mieć naprawdę solidne argumenty, żeby tego nie uczynić. Inicjatywa należy więc do przewodniczącego FPÖ, natomiast najbliższa przyszłość kraju zależy już od pozostałej części austriackich elit politycznych. Nawet jeśli nie dopuszczą one wolnościowców do władzy, będą one musiały pamiętać, że sukces narodowej prawicy jest rezultatem społecznego niezadowolenia.
Maurycy Mietelski