Gorąca zima w Budapeszcie
Mieszkańcy Budapesztu z pewnością nie mogą narzekać na nudę. Z racji tego, że jedna czwarta mieszkańców Węgier mieszka właśnie w stolicy, jest ona centrum życia społeczno-politycznego kraju. Stąd Budapesztańczycy są świadkami wielu politycznych manifestacji, a także innych, często absurdalnych wydarzeń.
W ubiegłym roku Budapeszt był przede wszystkim miejscem napływu imigrantów, którzy przybyli do miasta wpierw z Albanii i Kosowa, zaś następnie z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Po zamknięciu węgiersko-serbskiej granicy osoby poszukujące lepszego życia w Europie przestały koczować pod dworcem Keleti w oczekiwaniu na transport do zachodniej części kontynentu. Od tego czasu miasto nieco odetchnęło, jednak w tym roku jest świadkiem walk rządu z dawnym przyjacielem Viktora Orbána, a także przeżyło blokadę ze strony rozwścieczonych taksówkarzy.
Wojna kolumnowa
Porównując Budapeszt do Warszawy można zauważyć, że w polskiej stolicy stosunkowo niewielką popularnością cieszą się kolumny reklamowe. Zupełnie inaczej jest w centrum największego miasta Węgier, gdzie idąc ulicą w centrum można natrafić na nie nawet co kilkanaście metrów. Służą one nie tylko promocji wydarzeń kulturalnych, ale są też używane przez partie polityczne i instytucje rządowe w trakcie kampanii wyborczych, a także przez media wspierające lewicę bądź prawicę. Nic więc dziwnego, że niepozorne kolumny są źródłem dużych zysków dla miasta i współpracujących z nim firm, w tym roku stając się jednocześnie kolejnym elementem walki obozu rządzącego ze swoim dawnym macherem finansowym, Lajosem Simicską. Umowa pomiędzy jego firmą Mahir Cityposter Kft. a miastem Budapeszt została zawarta we wrześniu 2006 r. Zakładała ona, iż w promieniu 50 m od 621 kolumn i 140 innych obiektów nie będą znajdować się żadne inne reklamy, a w zamian do budżetu węgierskiej stolicy trafiać będzie 15 proc. przychodów spółki Mahiru. Poza tym w porozumieniu miała być mowa o budowie przez firmę instalacji monitoringu jakości powietrza oraz kilku innych zobowiązaniach wobec miasta, z których dawny skarbnik rządzącego Fideszu się nie wywiązał. Dodatkowo rada miejska w Budapeszcie uznała, że obecna konstrukcja umowy powoduje, iż Budapeszt traci ok. 125 mln forintów rocznie w porównaniu do rzeczywistej wartości lokalnego rynku reklamowego. Decyzja o usunięciu kolumn została zaskarżona przez Simicskę, jednak włodarze stolicynie czekając na orzeczenie sądu, zaczęli usuwać instalacje reklamowe. W celu ich ochrony Mahir wynajął firmę ochroniarską, która pilnowała własności firmy, co zakończyło się kilkoma przypadkami bójek pomiędzy ochroniarzami i pracownikami służb miejskich. Ostatecznie sąd uznał, że usunięcie własności Mahiru było niezgodne z prawem, stąd mieszkańcy Budapesztu mogą obecnie obserwować ponowną instalację osławionych już kolumn reklamowych.
Taxi kontra Uber
Aplikacja Uber, pozwalająca na świadczenie usług transportowych bez konieczności posiadania uprawnień taksówkarskich, cieszy się coraz większą popularnością na całym świecie. Jako konkurencja wobec tradycyjnego modelu przewozu osób, uważana zresztą za nieuczciwą, powoduje protesty taksówkarzy, które przetoczyły się już przez wiele europejskich państw. Podobnie było na Węgrzech, gdzie w poniedziałek 18 stycznia kierowcy zaczęli czterodniowy protest przeciwko amerykańskiej firmie, blokując centrum Budapesztu w okolicach Bazyliki św. Stefana. Główny postulat węgierskich taksówkarzy na tle ich europejskich kolegów nie był oryginalny i dotyczył oczywiście zakazu działania Ubera i podobnych aplikacji. Ostatecznie kierowcy zakończyli swój protest po czterech dniach, a rozmowy w tej sprawie mają być kontynuowane. Rząd nie mówi jednak o całkowitym usunięciu Ubera, lecz o stworzeniu jednakowych wymagań dla wszystkich przewoźników. Dopóki sprawa ta nie zostanie uregulowana, państwowa administracja ma przede wszystkim zająć się karaniem osób łamiących przepisy, a także kontrolą podatkową przychodów uzyskiwanych przez kierowców działających w ramach Ubera. Całkowity zakaz działalności amerykańskiego koncernu na Węgrzech byłby trudny z prawnego punktu widzenia, jak zresztą wszelka walka z internetowymi aplikacjami. Dodatkowo ten środek transportu cieszy się coraz większą popularnością (pierwszego dnia protestu taksówkarzy Uber na Węgrzech zanotował zwiększenie obrotów o 1000 proc.) z powodu niezwykle wysokich cen oferowanych przez korporacje taksówkarskie. Za przejazd taksówką w Budapeszcie trzeba zapłacić nawet trzy razy więcej niż w największych miastach Polski, a za rozpoczęcie jazdy i każdy przejechany kilometr płaci się dwa razy więcej niż w Uberze. Dodatkowym problemem jest w zasadzie brak konkurencji pomiędzy korporacjami taksówkarskimi, z których jedna posiada niemal monopol. Wszystkie samochody muszą mieć bowiem jednolity żółty kolor, ich wiek nie może przekraczać określonych norm i każdy z nich musi obsługiwać karty kredytowe. Stąd mniejsze korporacje zostały już przed kilkoma laty wchłonięte przez wielkich graczy, którzy najprawdopodobniej pozostają w zmowie cenowej. Rząd na razie ugasił więc pożar, jednak nie przedstawił dotąd żadnego rozwiązania problemu na dłuższą metę.
Konstytucja powraca
Pod koniec stycznia przypomniała o sobie lewicowa opozycja, która w ostatnich miesiącach nie wykazywała zbyt wielkiej ulicznej aktywności, choć od czasu przejęcia rządów przez Orbána zaczęła z niej słynąć. Rządzący po raz kolejny chcą bowiem zmienić ustawę zasadniczą. Tym razem konstytucja miałaby zostać zmodyfikowana pod przykrywką wprowadzenia prawa dotyczącego zagrożenia terrorystycznego. Rząd mógłby w takim wypadku ogłosić stan wyjątkowy, dzięki czemu podejmowałby decyzje za pomocą dekretów z pominięciem obowiązującego prawa, informując o swoich działaniach jedynie prezydenta i odpowiednie komisje parlamentarne. Wśród propozycji nowych uprawnień znajdują się m.in. możliwość odcięcia usług internetowych, konfiskata majątku organizacji pozarządowych, zamykanie środków medialnego przekazu, a także dowolne używanie służb zbrojnych. Fidesz jak zwykle niespecjalnie tłumaczy się z zarzutów o dyktatorskie zapędy stawianych mu przez opozycję. Partia Orbána odparła krytykę stwierdzeniem, iż lewicowa opozycja nie interesuje się bezpieczeństwem obywateli, choć jej największe ugrupowanie czyli Węgierska Partia Socjalistyczna (Magyar Szocialista Párt, MSZP) nie zakwestionowała konieczności walki z terroryzmem. MSZP opowiada się jednak za większą demokratyczną kontrolą rządzących, którzy mogliby wprowadzić stan wyjątkowy poprzez uzyskanie poparcia 2/3 głosów w parlamencie. Tyle samo potrzeba zresztą do zmiany ustawy zasadniczej, tymczasem Fideszowi i wspierającymich chadekom brakuje jednego głosu do konstytucyjnej większości. W tej kwestii rząd nie może liczyć na wsparcie nacjonalistycznego Jobbiku, który także ma wątpliwości dotyczące rzeczywistych intencji zaproponowanych zmian prawnych. Po tej deklaracji politycy Fideszu odmówili dbałości o interesy społeczeństwa również narodowym radykałom.
Redukcja biurokracji
Kolejne protesty mogą wybuchnąć jeśli rząd Orbána posunie się za daleko w programie redukcji zatrudnienia w administracji państwowej. Zgodnie z założeniami reformy pracę ma stracić blisko 50 tys. osób pracujących w blisko 73 instytucji rządowych, z których 13 zostanie zlikwidowanych, natomiast pozostałe zostaną wchłonięte przez nadzorujące je obecnie ministerstwa. Fidesz chce tym samym spełnić postulat popularny właściwie pod każdą szerokością geograficzną, jednak według specjalistów zajmujących się zagadnieniami administracji zmiany mogą okazać się szkodliwe. Likwidacja sporej części instytucji i włączenie ich kompetencji do ministerstw, przy jednocześnie tak dużej redukcji zatrudnienia, może spowodować paraliż działania państwa. W sposób tak hierarchiczny nie działają bowiem żadne firmy prywatne, ponieważ jedna instytucja nie byłaby w stanie zajmować się tak wieloma dziedzinami. Jeśli Fidesz rzeczywiście wprowadziłby przygotowane założenia, np. ministerstwo zasobów ludzkich przejęłoby funkcje należące wcześniej do kuratorium oświaty, urzędu kontroli żywności oraz nadzoru krajowej opieki zdrowotnej. Włączenie części instytucji w strukturę resortów wpływałoby demotywująco na ich dotychczasowych pracowników i jeszcze bardziej upolityczniałoby decyzje kadrowe. Wielu specjalistów miałoby ograniczoną możliwość awansu, która choćby w przypadku naczelnego lekarza kraju zależała nie od politycznych znajomości, lecz naukowych kompetencji. Co ciekawe, wśród likwidowanych podmiotów mają znaleźć się także instytucje powołane za rządów Fideszu, takie jak Instytut Języka Węgierskiego czy Instytut Badań i Rozwoju Edukacji.
Następni nauczyciele
Ewentualne protesty pracowników sektora administracji rządowej nie są jeszcze pewne, ponieważ formalnie rząd nie ogłosił w tej sprawie konkretnych decyzji. Na ulicach Budapesztu pojawią się za to na pewno nauczyciele. Na 13 lutego Związek Zawodowy Nauczycieli zapowiedział organizację dużej manifestacji w związku z fiaskiem negocjacji prowadzonych z ministrem zasobów ludzkich Zoltánem Balogiem. Pedagodzy sformułowali 25 postulatów, których realizacji domagają się od rządzących. Chodzi przede wszystkim o powstrzymanie demontażu publicznego systemu edukacji, ograniczenie biurokratycznych procedur, większe zróżnicowanie płac w związku z różnym natężeniem planów zajęć, czy też większą autonomię nauczycieli przy wyborze materiałów dydaktycznych. Jednocześnie wspomniany związek zawodowy wezwał do bojkotu okrągłego stołu zaproponowanego przez Baloga.
Zima w Budapeszcie jest więc gorąca, a to jeszcze nie jej koniec. Na razie protesty i kontrowersje wokół niektórych działań władz nie wpływają na spadek poparcia dla Fideszu. W ostatnim badaniu ugrupowanie cieszy się poparciem 44 proc. respondentów, Jobbik popiera 23 proc.badanych, a MSZP może liczyć na głosy 15 proc. Węgrów. Jak na razie pozycja rządzących wydaje się być niezagrożona, ale jeszcze nie tak dawno podobnie myślała poprzednia polska ekipa rządowa...
Maurycy Mietelski