Maciej Konarski: Somalia - czas ucieka
Od pierwszej chwili głównymi podejrzanymi w sprawie niedzielnych zamachów w Kampali byli somalijscy islamiści z ugrupowania al-Shabaab, z którymi rząd Ugandy ma od dawna na pieńku. „Somalijscy talibowie” początkowo nie chcieli się wprost przyznać do przeprowadzenia zamachów, lecz we wtorek potwierdzili oficjalnie, iż to właśnie oni soją za wybuchami w Kampali. Zagrozili przy tym kolejnymi atakami.
Al-Shabaab (dokładnie Harakat al-Shabaab al-Mujahideen – w wolnym tłumaczeniu „Ruch Młodych Mudżahedinów”) od wielu lat prowadzi na terenie Somalii bezlitosną wojnę przeciwko popieranemu przez Zachód tzw. Tymczasowemu Rządowi Federalnemu. Islamiści kontrolują dziś niemal całą południową i środkową Somalię oraz większość dzielnic stolicy państwa, Mogadiszu. Władztwo rządu tymczasowego ogranicza się w zasadzie do kilku dystryktów Mogadiszu położonych wokół pałacu prezydenckiego, lotniska i portu. Rząd ten istnieje zresztą tylko dzięki wsparciu ze strony około pięciotysięcznych sił „pokojowych” Unii Afrykańskiej (AMISOM), które skutecznie jak dotąd powstrzymywały islamistów przed opanowaniem całej stolicy. Gros składu AMISOM stanowią kontyngenty z Ugandy i Burundi, a kilka dni temu regionalne ugrupowanie IGAD (Międzyrządowy Organ ds. Rozwoju) podjęło decyzję o zwiększeniu liczebności misji do 8000 żołnierzy. Ponadto, propozycja wysłania dodatkowych żołnierzy do Somalii ma zostać omówiona podczas najbliższego szczytu Unii Afrykańskiej, który będzie miał miejsce 25-27 lipca w... Kampali. W tym kontekście nie dziwi zupełnie wybór tego miasta jako celu ataku terrorystycznego.
Niedzielne zamachy w Kampalii stanowią bardzo groźny sygnał. Trzy miesiące temu pisałem, że „na afrykańskiej ziemi powstaje właśnie kolejny Taliban”. Wówczas miałem jednak na myśli przede wszystkim sytuację panującą na opanowanych przez al-Shabaab terenach Somalii, gdzie zgodnie z najlepszymi afgańskimi wzorcami islamiści drakońsko wdrażają i egzekwują zapisy prawa szariatu. Teraz okazuje się jednak, że również w kwestii zagrożenie terrorystycznego sytuacja w Somalii coraz bardziej przypomina Afganistan. W istniejącym w zasadzie tylko z nazwy i ogarniętym wojną domową państwie warunki do tworzenia terrorystycznych baz i rekrutowania bojowników „świętej wojny” są idealne. Ponadto somalijski ruch islamistyczny w coraz większym stopniu radykalizuje się i umiędzynarodawia. Sygnały ostrzegawcze w tej sprawie pojawiają się już od dawna. Wiadomo na przykład, że w szeregach al-Shabaab służy dziś od 500 do 1500 zagranicznych bojowników. W październiku 2009 r. samobójczego zamachu na obiekty należące do władz quasi niepodległego Puntlandu (prowincja w środkowej Somalii) dokonał posługujący się amerykańskim paszportem 26-letni Shirwa Ahmed (był to swoją drogą pierwszy w historii islamistyczny kamikadze posiadający obywatelstwo USA). Z kolei dwa miesiące później zamach, w którym zginął jeden z ministrów rządu tymczasowego został dokonany przez terrorystę-samobójcę z duńskim paszportem.
Osobną sprawą pozostaje kwestia związków łączących al-Shabaab z al-Kaidą. W lutym tego roku somalijscy talibowie oficjalnie potwierdzili, iż pozostają w sojuszu z „Bazą”, a ich walka o utworzenie islamistycznego państwa w Somalii stanowi część ogólnoświatowego dżihadu. Niektórzy liderzy al-Shabaab oferowali wysłać swoich bojowników na pomoc islamistycznej rebelii w nieodległym Jemenie. Jest niemal pewne, że terytorium kontrolowanym przez islamistów ukrywali się lub nadal przebywają sprawcy zamachów w Kenii i Tanzanii z 1998 r., w tym Fazul Abdullah Mohammed - domniemany szef al-Kaidy na Afrykę Wschodnią. Ponadto we wrześniu 2009 r. w amerykańskim nalocie zginął w południowej Somalii Saleh Ali Saleh Nabhan, terrorysta odpowiedzialny za zamachy na izraelskie obiekty w Kenii w 2002 r.
Większosć ekspertów wierzy, że kontakty pomiędzy al-Shabaab, a al-Kaidą pozostają bardzo luźne. Nie należy jednak zapominać, iż „Baza” stanowi dziś raczej swoisty parasol - znak firmowy pod którym skupiają się najrozmaitsze islamistyczne ugrupowania z całego globu. Stąd nawet jeżeli głównym celem al-Shabaab i wspierających go zagranicznych mudżahedinów pozostaje przejęcie władzy w Somalii, to ich walka stała się już częścią ogólnoświatowego dżihadu tak jak była nim chociażby wojna w Czeczenii, walka talibów z afgańskim Sojuszem Północnym, czy islamistyczna irredenta na filipińskim Mindanao. Co więcej - z pomocą al-Kaidy, czy bez - al-Shabaab pokazał w ostatnią niedzielę, iż jest w stanie przeprowadzać ataki terrorystyczne w odległości setek kilometrów od granic Somalii. Oczywiście Kampala była dość łatwym celem jeżeli weźmie się pod uwagę jak nieszczelne są afrykańskie granice i jak przekupne są tamtejsze służby bezpieczeństwa, lecz nie da się ukryć faktu, iż zamachy przeprowadzono sprawnie i ze sporą dozą profesjonalizmu. To bardzo niepokojący prognostyk na przyszłość.
Jakie będą konsekwencje niedzielnych zamachów w Kampali? W wywiadzie dla RFI dr Afyare Abdi Elmi (ekspert ds. Somalii) postawił tezę, iż zwiększą one skłonność sąsiednich państw (gł. Etiopii i Kenii) do podejmowania krótkotrwałych zbrojnych interwencji na somalijskim terytorium oraz spowodują wzrost nastrojów ksenofobicznych w stosunku do somalijskich uchodźców. Prawdopodobnie można również oczekiwać, iż USA zwiększą pomoc dla somalijskiego rządu tymczasowego oraz będą (jak to miało miejsce w przeszłości) dokonywać niewielkich ataków przeciwko islamistom przy użyciu lotnictwa lub jednostek specjalnych. Natomiast zamachy nie powinny raczej wpłynąć na wsparcie udzielane AMISOM przez Ugandę. Tamtejsza opozycja zdeklarowała wprawdzie, iż po dojściu do władzy wycofa ugandyjskich żołnierzy z Somalii ale w kraju rządzonym twardą ręką prezydenta Museveniego deklaracje są jedyną rzeczą, na którą opozycja może sobie pozwolić.
Pozostaje natomiast pytanie co dalej? Wspomniany dr Elmi postuluje, aby pozostawić rozwiązanie problemu al-Shabaab samym Somalijczykom, czyli tak mocno wspierać prozachodni rząd tymczasowy, aby zdołał on samodzielnie pokonać islamistów. Obawiam się jednak, iż jest to typowy przejaw myślenia życzeniowego. Siły rządu tymczasowego są bowiem słabe i zdemoralizowane, a większość kosztownego uzbrojenia jakie dostarczają im USA… trafia zwykle szybko do rąk „talibów”. Twardogłowe rządy islamistów budzą może sprzeciw dalekich od wahhabizmu zwykłych Somalijczyków ale wątpię by oddolny ruch oporu, czy też rozmaite klanowe milicje były w stanie pokonać al-Shabaab. W ten sposób może uda się ich powstrzymać przed zajęciem całego kraju ale jak pokazują ostatnie zamachy akurat to nie jest wcale niezbędne, aby Somalia stała się matecznikiem terrorystów. Interwencja z błogosławieństwem społeczności międzynarodowej jest raczej niemożliwa natomiast ew. inwazja któregoś z regionalnych aktorów (na wzór etiopskiej z 2006 r.) może raczej przynieść więcej szkód niż pożytku.
A przecież wcale nie musiało do tego dojść... Etiopska inwazja w 2006 r., która odprowadziła do upadku rządów radykalnej Unii Trybunałów Islamskich była unikalną szansą na ponowne zjednoczenie kraju i zakończenie piętnastoletniej wojny domowej. Nie uczyniono jednak nic, aby „nowe otwarcie” nie przerodziło się w triumfalny powrót gangsterów i watażków, którzy przez poprzednie 15 lat bezkarnie terroryzowali cały kraj. Zbyt późno podjęto też próbę kompromisu z umiarkowanymi islamistami, których popierała przecież duża część Somalijczyków. W rezultacie do Somalii wróciła kompletna anarchia; islamiści zamiast uznać swą porażkę podjęli krwawą wojnę partyzancką, której końca nie widać; a terrorystyczna międzynarodówka coraz śmielej zapuszcza korzenie w Somalii. W 2008 r., gdy etiopscy interwenci opuszczali Somalię pisałem, że: „ta nieszczęsna interwencja jest największą klęską w tak zwanej wojnie z terroryzmem” oraz cytowałem dyplomatów z Rogu Afryki, mówiących że: „amerykańskie obawy przed Al-Kaidą w Somalii mogą się okazać samospełniającą przepowiednią”. Cóż, chyba mogę podpisać się pod tymi słowami raz jeszcze…