Maciej Konarski: Inne oblicze mundialu
Władze RPA przekonują obywateli, że goszczenie piłkarskich mistrzostw świata odmieni oblicze kraju. Dziesiątkom tysięcy Południowych Afrykańczyków organizatorzy mundialu przewrócili jednak życie do góry nogami. W imię komfortu zagranicznych gości rzecz jasna. Piłkarskie mistrzostwa świata rozpoczną się lada dzień. Wszyscy fani futbolu z zapartym tchem czekają na pierwsze mecze, lecz niejeden zapewne zastanawia się po cichu, czy gospodarze mundialu zdadzą czekający ich wielki egzamin. Nie ma co ukrywać - decyzja FIFA o zorganizowaniu mistrzostw świata w RPA wzbudziła wiele kontrowersji, które z czasem bynajmniej wcale nie ucichły. Wysoka i bardzo brutalna przestępczość, niedoinwestowana infrastruktura – to zaledwie pierwsze z brzegu problemy, które zdaniem pesymistów mogą zagrozić nie tylko sprawnemu przebiegowi mistrzostw, lecz również życiu i zdrowiu kibiców. Niedawne zamieszki pod stadionem Makhulong na przedmieściach Johannesburga zdają się potwierdzać niektóre z tych obaw.
W sprawie ryzyka związanego z decyzją o organizacji mundialu w RPA wylano już wiele atramentu więc nie będę się dłużej zatrzymywał nad tą sprawą. Sam zresztą popełniłem już na ten temat kilka tekstów więc nie ma sensu się powtarzać. Czas pokaże jak poradzą sobie gospodarze. Ciekawszym tematem wydaje mi się natomiast kwestia niektórych, delikatnie mówiąc kontrowersyjnych, metod, za pomocą których władze RPA pragną zapewnić udaną organizację mistrzostw.
Owe metody, to ni mniej ni więcej, jak masowe wysiedlanie tysięcy bezdomnych oraz mieszkańców slumsów poza tereny wielkich miast i lokowanie ich w prowizorycznych obozach. Najczęściej pretekstem do eksmisji i skierowania poza miasto jest konieczność opróżnienia nielegalnie zamieszkiwanych pustostanów lub usunięcia nielegalnych osiedli z ziem przeznaczonych pod inwestycje związane z piłkarskimi mistrzostwami. Aktywiści walczący o prawa wysiedlanych ludzi są jednak przekonani, że władze RPA chcą przede wszystkim oczyścić slumsy na potrzeby mundialu - tak aby nie musieli ich oglądać zagraniczni goście, którzy tłumnie zjadą się do Południowej Afryki.
Tymczasem o tym jak wyglądają warunki życia wysiedlonych napisali przed dwoma miesiącami dziennikarze południowoafrykańskiego Mail & Guardian. Odwiedzili oni Blikkiesdorp (w wolnym tłumaczeniu „miasto z puszek”), tzw. „strefę czasowego osiedlenia” zorganizowaną przez władze Kapsztadu dla wysiedlanych mieszkańców slumsów. Owo prowizoryczne osiedle zbudowano praktycznie na pustyni. Władze miasta planowały tam osiedlić 1667 rodzin, lecz już teraz w Blikkiesdorp mieszka według niektórych obliczeń aż 15 tysięcy ludzi - i ciągle napływają nowi. Ludzie gnieżdżą się całymi rodzinami w pomieszczeniach o powierzchni od 3 do 6 metrów kwadratowych. Zbudowane z blachy falistej „domy” nie dają im żadnej ochrony przed letnim upałem bądź zimowymi chłodami. Wodę można czerpać co najwyżej hydrantu, a jeden odpowiednik naszego Toi-Toi przypada na osiem rodzin. Mieszkańcy Blikkiesdorp żyją w swoistej próżni prawnej, nie mogą rejestrować zgonów i narodzin, nie mają też oficjalnego adresu więc ciężko im szukać pracy. Wielu straciło wszystkie źródła zarobku, gdy władze wysiedliły ich poza miasto. Dojazdy są bowiem dla wielu zbyt drogie by posyłać dzieci do szkół lub szukać pracy w mieście. Na terenie osiedla panuje nieformalna godzina policyjna, a przebywanie poza domem po godzinie 22:00 może skończyć się ciężkim pobiciem przez stróżów prawa. „Czujemy się jak więźniowie obozu koncentracyjnego, jest gorzej niż za apartheidu, bo wtedy przynajmniej umieszczano nas w domach z cegły” mówili dziennikarzom mieszkańcy Blikkiesdorp.
Aktywiści walczący o prawa wysiedlanych ludzi wskazują, że Blikkiesdorp stanowi wyłącznie wierzchołek góry lodowej. W podobny sposób są przepędzani bezdomni i biedacy z Durbanu, Johannesburga i innych miast, w których rozgrywane będą mundialowe mecze. W dodatku jest jeszcze inny problem – w ramach przygotowań do mistrzostw świata likwidowane są tysiące ulicznych straganów i stoisk – drobnych biznesów dzięki którym utrzymują się całe rodziny. W okolicach stadionów, gdzie dotychczas funkcjonowały mogą bowiem prowadzić interesy jedynie firmy posiadające zezwolenie FIFA – a więc zazwyczaj wielkie koncerny powiązane z federacją.
Rząd i władze poszczególnych miast oficjalnie zaprzeczają jakoby przyczyną wysiedleń biedoty były zbliżające się mistrzostwa świata. Twierdzą również, że podawane przez prasę i aktywistów liczby wysiedlonych są przesadzone. Stoją zresztą za nimi pewne argumenty. Od chwili upadku apartheidu w 1994 r. rząd zbudował blisko 2,3 miliony nowych domów, lecz jest to liczba niewspółmierna do potrzeb. Odpowiedniego dachu nad głową nie ma wciąż 12 milionów obywateli RPA, a wbrew temu czego oczekują mieszkańcy „stref czasowego osiedlenia” rząd nie jest w stanie zapewnić domów im wszystkim. Prawdą jest również, że południowoafrykańskie slumsy i nielegalne osiedla są wylęgarnią przestępczości i wszelkiego rodzaju patologii.
Problem pojawia się jednak, gdy porówna się propagandę sukcesu z realiami. Rząd przekonuje cały czas, że mundial oznacza nowe miejsca pracy, modernizację infrastruktury i poprawę wizerunku RPA w świecie, lecz wielu zwykłym ludziom mistrzostwa nie tylko nie poprawiły losu, lecz wręcz wywróciły ich życie do góry nogami. „Nasz rząd zajmuje się rozwojem terytorialnym zamiast rozwojem ludzi, którzy te tereny zamieszkują” mówił niedawno w radiu pastor Mavuso Mbhekiseni. Takich krytycznych głosów jest więcej.
RPA jest krajem demokratycznym i jak na standardy Afryki dobrze rozwiniętym. Jego władzom daleko do dyktatora sąsiedniego Zimbabwe, który rozwiązał u siebie problem slumsów i nielegalnego handlu każąc po prostu wojsku i policji miażdżyć buldożerami kramy i rudery. I choć RPA w dość wątpliwy moralnie sposób próbuje zapewnić swym gościom komfort i bezpieczeństwo podczas mistrzostw świata, to podejrzewam, że jeszcze gorzej zachowywały się władze Chin podczas przygotowań do olimpiady w 2008 r., a nie lepiej poczynać sobie będą organizatorzy mundialu w Brazylii, czy zimowej olimpiady w Soczi. Dla krajów na dorobku, lecz o wielkich ambicjach tego typu imprezy są sprawą więcej niż honoru, więc nikt u władzy nie będzie się tam przejmować losem maluczkich, których trzeba czasem przegonić by móc chociażby zbudować wielki stadion.
Trudno mi jednak winić polityków. Dla mnie zamknięci w Blikkiesdorp biedacy są już raczej symbolem tego jak bardzo współczesny sport odszedł od ideału czystej sportowej rywalizacji. Sport to dziś polityka, PR i przede wszystkim wielka kasa. Tego oczekują sportowe federacje i sponsorzy. Więc co się dziwić. Show must go on - nawet jeśli trzeba przy tym wywrócić tysiącom maluczkich życie do góry nogami, a ich nędzne domy i kramy rozwalić tak, jak złośliwe dzieci robią to czasem z mrowiskami.