Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Ani chleba, ani igrzysk

Magdalena Górnicka: Ani chleba, ani igrzysk


03 październik 2009
A A A

Nie pomogła płomienna przemowa Baracka Obamy w Kopenhadze – Chicago przegrało z kretesem wyścig o olimpiadę.  Retoryka przegrała  też ze statystyką: bezrobocie znowu wzrosło.
Wyprawa do Kopenhagi, by lobbować za przyznaniem Chicago organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2016 roku, była dla Baracka Obamy wielkim ryzykiem politycznym.

Chociaż prezydent zapewniał, że walczy o olimpiadę dla całej Ameryki, nikt nie miał złudzeń: chodziło o miasto, z którym Obama jest bardzo związany: rodzinne miasto jego żony i jego córek. Jedyne, które może określać mianem „domu”, jakiego nie zaznał ani w Honolulu, ani w Dżakarcie, ani w Nowym Jorku.

To wszystko oczywiście zrozumiale. Ale Barack Obama nie jest burmistrzem Chicago, ale prezydentem USA i to kraj jako całość powinien być dla niego priorytetem. Rząd kierowany przez Obamę to rząd federalny, nie rada miejska – ale nie o skalę tu chodzi.

Osobiste zaangażowanie się prezydenta w wyścig Chicago po organizację igrzysk, było związane z bliskimi relacjami z osobami, które weszły w skład komitetu organizacyjnego promocję miasta.
Wielu z nich to byli pracownicy i donatorzy kampanii prezydenckiej Obamy z zeszłego roku. W końcu – trzon najbardziej zaufanych doradców prezydenta, to ludzie z Chicago: David Axelrod, Rahm Emanuel, Valerie Jarrett..

Wcześniej Barack Obama zapowiedział, że nie poleci do Kopenhagi, ponieważ chce skupić się na debacie związanej z reformą służby zdrowia. Tymczasem projekt ustawy – chwilowo – przepadł w Kongresie, a dodatkowo, pojawił się generał McChrystal i jego kasandryczna przepowiednia porażki w Afganistanie – oczywiście, jeśli prezydent nie wyśle tam dodatkowych żołnierzy. Nie zapominajmy także o Iranie.

W takich okolicznościach, wizyta w Danii na sesji MKOl-u wydawała się wybawieniem.

Dużo wskazywało, że to Chicago jednak wygra organizację igrzysk. Obama mógłby nie tylko zabłysnąć na międzynarodowym forum (w obecności ważnych światowych liderów – z prezydentem Brazylii i premierem Japonii na czele) w całkowicie pozytywnym kontekście – żadnej broni atomowej i tajnych jej fabryk.

Do Stanów Wróciłby jako ojciec sukcesu Chicago, a przez to – i całego kraju.Chwały zwycięstwa nie przyćmiłyby nawet dane dotyczące bezrobocia, które znowu wzrosło. W końcu organizacja olimpiady stworzyłaby nowe miejsca pracy.

Podróż do Kopenhagi mogłaby urosnąć do miary dramatycznej,  heroicznej podróży Billa Clintona do Korei Północnej, by uwolnić amerykańskie dziennikarki. Jak się jednak okazało, Kim Dong Ila łatwiej oczarować niż delegatów MKOl.

Błędem Obamy było też nadanie przemówieniu w Kopenhadze mocno osobistego, emocjonalnego tonu. To przestaje już działać nawet w USA.  W wymiarze globalnym nie działało nigdy: bo można pięknie mówić do muzułmanów, do Rosjan, do Afrykanów. I to działa – choć raczej na krótki czas. Jednak co powiedzieć im wszystkim naraz?

Na pewno nie pomogło tu odwoływanie się do wymiaru bardzo lokalnego w skali polityki światowej.  Przestawiając się  - poniekąd – jako „produkt” Chicago (tzn.że miasto go ukształtowało), Barack Obama zamiast dowartościować ukochane miasto, zdeprecjonował siebie jako przywódcę supermocarstwa.

O olimpiadę tak zawzięcie – przez wysyłanie najwyższego rangą reprezentanta państwa – mogą walczyć kraje „wschodzące”, typu Brazylia, lecz nie Stany Zjednoczone, które wysyłają co pośledniejszych urzędników na znacznie ważniejsze spotkania międzynarodowe.

Czar Obamy nie działa w świecie tak, jak działał w Ameryce przed wyborami. Jego kopenhaskie „Together We Can” bardziej przypominało reklamę europejskiej sieci komórkowej Orange („Together we can more”), niż hasło, pod którym Barack Obama wygrał wyścig do Białego Domu.
Dodatkowo, trzeba pamiętać, że MKOl to jednak nie ONZ i rządzi się innymi zasadami – także w stosunkach między państwami członkowskimi.

Gdy ogłoszono decyzję o tym, że Chicago wypada z gry, najbardziej w USA cieszyli się Republikanie. W końcu cały świat odtrąbi porażkę Obamy! Zresztą, to „świat zadecydował”, „świat odrzucił”!
Brzmi maksymalistycznie, ale w podobnym tonie wypowiadali się reprezentanci obozu prezydenta: David Axelrod stwierdził w wywiadzie dla CNN, że to nie Obama stracił na przegranej Chicago, ale właśnie „świat”!

Idąc tym tropem, Barack Obama powinien teraz zatroszczyć się o to, żeby w igrzyskach w Rio mogła wystartować reprezentacja Afganistanu, a Amerykanie mogli obejrzeć zawody w telewizji - we własnym telewizorze. Chociaż to chyba bardziej przedmiot pierwszej potrzeby niż dobro luksusowe: więc nawet z zasiłku dla bezrobotnych można jakoś nań wysupłać.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.