Magdalena Górnicka: Konkurs piękności w Michigan
Wbrew pozorom, wycofanie się ze startu w prawyborach czołowych kandydatów obozu Demokratów, nie zamieniło Michigan w igrzyska PR-owców, lecz w plebiscyt za lub przeciw Hillary Clinton.
Barack Obama, John Edwards i Bill Richardson wycofali się ze startu w prawyborach w tym stanie na wniosek Narodowego Komitetu Demokratycznego (Democratic National Commitee – DNC), który pełni rolę centrum operacyjnego w planie desantu Demorkatów na Biały Dom.
DNC nie spodobał się fakt, że w Michigan zorganizowano prawybory przed rozstrzygającą datą 5 lutego, gdy swoich faworytów wskażą mieszkańcy dwudziestu stanów. Wcześniejsze głosowanie to tradycyjny przywilej jedynie czterech stanów: Iowy, New Hampshire, Nevady i Karoliny Południowej.
Organizowanie wyborów według własnego widzimisię to zdaniem DNC strata dla wszystkich, największa zapewne dla samych kandydatów, którzy musieliby wydać na kampanię o wiele więcej pieniędzy. Do tej pory wszystko było bowiem jasne: najwięcej funduszy ładujemy w Iowa i New Hampshire, potem w Nevadę i Karolinę Południową. Dodatkowo, spotykamy się z ludźmi w kawiarniach, głaszczemy niemowlęta, fotografujemy się z weteranami i mówimy o świetlanej przyszłości Ameryki.
Potem będzie już z górki, bo im lepiej wypadniemy, tym więcej będą o nas pisać. Im więcej będą o nas pisać – większy darmowy PR, dodatkowo sygnowany najlepszymi dziennikarskimi nazwiskami i najznakomitszymi tytułami, które przyciągną wyborców skuteczniej niż ulotki, chorągiewki i znaczki.
Zaczyna się może i jarmarcznie, ale kolorowe jarmarki mogą prowadzić wprost na czerwony dywan, na którego końcu bieli się Dom.
Cztery „wybrane” stany też niechętnie dzielą się wyborczym tortem z innymi. Dodatkowe daty i miejsca tylko odciągają uwagę opinii publicznej. Przyjeżdża mniej turystów, dziennikarzy, a przede wszystkim wyborców, polityków i ich sztabowców, którzy w lokalnych sklepach i hotelach zostawiają spore fortunki.
Gdyby nie prawybory, większość Europejczyków, a pewnie i wielu Amerykanów nie potrafiłaby poprawnie wskazać na mapie New Hampshire. Ten oto maleńki stan jest przez kilka dni stolicą światowej polityki, a na każdym kroku można spotkać jeśli nie Baracka Obamę, to przynajmniej kamerę CNN.
Wreszcie – zbyt szybkie rozstrzygnięcie sprawy nominacji, ostudziłoby temperaturę towarzyszącą wyborom. Część elektoratu rozpierzchłaby się, część obraziła, a część zagłosowała na kandydata rywali.
Narodowy Komitet Demokratyczny jest świadom wszystkich tych niedogodności i postanowił wbić to do głowy swoim delegatom. Za zorganizowanie prawyborów przed wyznaczoną datą, głosy delegatów z Michigan zostaną pominięte przy wyborze partyjnego nominata na krajowej konwencji. Podobna kara spotka przedstawicieli Florydy, którzy zaplanowali próbne głosowanie na 29 stycznia.
Tymczasem prawybory w Michigan, choć tylko formalnie – w przypadku Demokratów – odbyły się. Świat się nie zawalił. Wygrała Hillary Clinton, uzyskując 55% poparcia. To sporo, zważywszy na fakt, co drugi Amerykanin twierdzi, że pod żadnym pozorem na nią nie zagłosuje. Tych kandydatów, którzy się wycofali, poparłoby łącznie 40% wyborców, co wydaje się niewygórowaną liczbą, biorąc pod uwagę sukcesy Obamy i Edwardsa w Iowa.
Wysoki wynik Clinton może przyczynić się do zburzenia mitu o jej „niewybieralności”, co otworzy pani senator Nowego Jorku, drogę do Białego Domu.
Chyba, że wygrają buntownicy – „młodzi gniewni” wyborcy Obamy, dla których kontestacja i bojkot to prawdziwy żywioł. Szczególnie bojkot Hillary Clinton, uosabiającej stetryczałość amerykańskich polityków. W Europie tacy „młodzi zbuntowani” politycy pokolenia ’68 rządzą do dziś.