Magdalena Górnicka: Nobel dla Obamy - na zachętę
Odpowiedź Białego Domu na wieść o przyznaniu pokojowego Nobla Barackowi Obamie, brzmi tak, że mogłaby służyć za cały komentarz: "Wow". Teraz do kolekcji wielkich nagród brakuje prezydentowi tylko Oscara. "Za wysiłki w celu ograniczenia światowych arsenałów nuklearnych i pracę na rzecz pokoju na świecie" - tak brzmi uzasadnienie nagrody Nobla dla Baracka Obamy.
Przyznajmy wprost, że Barack Obama wielkich dokonań w tej kwestii nie ma. Wyróżnienie - przyznane zdecydowanie na wyrost - może jednak sprawić, że amerykański prezydent dogoni swoją własną legendę.
Pierwsze komentarze po ogłoszeniu tej niespodziewanej decyzji Komitetu Noblowskiego podają, że dotychczasowi sceptycy wobec polityki Baracka Obamy, wydają się mięknąć pod wpływem splendoru nagrody. Izraelscy i Palestyńscy przywódcy twierdzą, że "Nobel może pomóc Obamie w pośredniczeniu w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie". Wszystko odmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Niekoniecznie.
Nagroda Nobla to dla Baracka Obamy taki moment na arenie międzynarodowej, jakim - w zakresie polityki wewnętrznej - było wygranie wyborów prezydenckich. Nowa, wielka szansa. Oczywiście, pokojowy Nobel to także nowa szansa dla Obamy w samych Stanach Zjednoczonych - zwłaszcza, że rok po wyborach ów entuzjazm, na fali którego wyniesiony został do Białego Domu, zdążył nieco ostygnąć. Sam natomiast utknął w ambitnej, lecz trudnej do realizacji z politycznego punktu widzenia, agendzie reform. Zamiast magii nastała codzienność.
Wyróżnienie Komitetu Noblowskiego przeniesie na poziom międzynarodowy nieco zapomnianego ducha zeszłorocznej kampanii - coś, czego sam Obama nie potrafił dokonać. Gorzkim przykładem może być przegranie przez Chicago organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2016 roku: amerykański prezydent próbował wykorzystać przy lobbowaniu za kandydaturą miasta hasła kampanii wyborczej, dzięki którym wygrał wyścig do Białego Domu.
Tymczasem, jak pokazuje przyznanie nagrody Nobla, przynajmniej nie cały świat i nie do końca. Prawda jest taka, że świat - zwłaszcza w dobie kryzysu - potrzebuje Obamy takiego, jakiego Amerykanie pamiętają z kampanii wyborczej. Ów Obama inspiruje, porywa tłumy i w efekcie jest dużo skuteczniejszy niż Obama - strateg i geopolityk.
Istnieje niebezpieczeństwo, że Nobel "kanoniuzuje" Obamę - a Ameryka potrzebuje prezydenta z krwi i kości, a nie święty obrazek. Dlatego dla nowego laureata nagrody Nobla nadszedł najtrudniejszy czas: musi pokazać, że na nagrodę zasłużył. Że potrafi działać, a ta działania przynoszą rezultaty. Cały szkopuł w tym, by Obama nie próbował działać za innych. Ręczne sterowanie jest trudne w polityce wewnętrznej, a co dopiero w polityce międzynarodowej.
Tym bardziej trzeba się śpieszyć z wdrażaniem "zmiany": jeśli nie teraz, to kiedy?