Magdalena Górnicka: Wielki powrót Hillary
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Hillary Clinton zostanie szefową amerykańskiej dyplomacji. Dla ambitnej byłej damy, stanowisko sekretarza stanu jest jedynym – oprócz prezydenckiego fotela – które nie będzie poniżej jej godności.
Hillary Clinton – przystając na propozycję Baracka Obamy – wykazała się niesamowitym pragmatyzmem i dalekowzrocznością.
Stanowisko sekretarza stanu to najlepszy prezent, jaki mógł jej podarować ten, przez którego nie została prezydentem. W ten sposób nie zniknie z mediów przez następne cztery lata. Co więcej – zanosi się na to, że - paradoksalnie, pomimo wojny na dwóch frontach – polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych nie będzie budziła takich kontrowersji, jak ratowanie kraju przed skutkami kryzysu finansowego.
Dzięki obietnicy walki z kryzysem Barack Obama wygrał wybory prezydenckie i to właśnie skutki tej walki będą podstawą oceny jego prezydentury.Najwięksi optymiści wśród ekonomistów prognozują, że leczenie skutków kryzysu potrwa co najmniej dwa lata – czyli akurat do momentu rozpoczęcia się nowej kampanii wyborczej.
Nowy prezydent – któremu bezwarunkowo zawierzyły miliony Amerykanów – ma mało czasu i musi działać pod ogromna presją. Nacisk potęgują media i Internet – za pomocą których wyborcy będą śledzić każdy krok i każdą decyzję Obamy. Czynniki te znacznie obniżają zdolność do podejmowania optymalnych dla kraju decyzji.
Na to liczy Hillary Clinton. Podczas gdy prezydent będzie walczył w pocie czoła ze słabnącą gospodarką, ona – jako sekretarz stanu – będzie mogła podpisać się pod (o ile rzeczywiście do tego dojdzie) zakończeniem misji w Iraku – brzydkiego bękarta prezydenta Busha i jego fanatycznych neokonserwatystów.
Przysporzy jej to nie tylko popularności w kraju, ale i na arenie międzynarodowej – zwłaszcza we Francji i Niemczech – najbardziej zaciętych przeciwnikach inwazji na Irak, zakochanych ostatnio w Obamie.
Hillary Clinton będzie miała też okazję odnowić dawne znajomości z innymi światowymi przywódcami – zwłaszcza tymi, którzy – z racji sprawowania rządów w sposób niedemokratyczny – pozostają na swoich stanowiskach od czasów Billa Clintona. Były prezydent na pewno będzie wspierał żonę w działaniach dyplomatycznych, przez co Clintonowie znowu staną się pierwszą parą eksportową Ameryki.
Warto dodać, że oboje cieszą się ogromnym poważaniem w krajach tzw. „nowej” Europy – dla których prezydentura Billa Clintona zbiegła się z momentem odzyskania suwerenności po latach sowieckiego zniewolenia.
Jako sekretarz stanu, Hillary Clinton będzie dysponowała więc szerokimi uprawnieniami i dużą niezależnością decyzyjną – tak, jak za czasów Nixona Henry Kissinger.
W kontekście cichego planowania „zamachu stanu” – czyli startu w wyborach prezydenckich w 2012 r. – oczywiście, pod warunkiem, że Obama przegra z kryzysem – jako szefowa dyplomacji, Clinton będzie miała znacznie lepszą pozycję niż jako senator, czy nawet wiceprezydent – który de facto niewiele może.
Chociaż sama była pierwsza dama zapewnia, że nie marzy już o zostaniu prezydentem, a granie w drużynie Obamy sprawia jej satysfakcję (tak jak wtedy, gdy na krajowej konwencji Demokratów zarządziła głosowanie przez aklamację na niedawnego konkurenta) – trudno uwierzyć w całkowite wyrzeczenie się ambicji walki o stanowisko, do którego dążyła już od momentu startu w wyborach jej męża.
Jest jednak świadoma, że jedyną szansą na jej sukces, jest porażka Obamy.
Clinton jest zbyt pragmatyczna, by świadomie szkodzić prezydentowi wybranemu przez naród. Zwłaszcza, że mogłoby to zaszkodzić jej samej. Nikt przecież nie chce być po stronie przegranych – dlatego Hillary postanowiła odpowiednio zdyskontować sukces Obamy – po części w perspektywie dalszej kariery politycznej.
Sam Barack Obama – naśladując strategię prezydenta Lincolna – woli mieć swoich politycznych konkurentów jak najbliżej. Udało mi się z Joem Bidenem, zapewne uda się z Johnem Kerry’m – innym symbolem Partii Demokratycznej – ale czy uda mu się z panią Clinton?
Obama pokazał, że nie boi się ryzyka – a Hillary Clinton na stanowisku sekretarza stanu zdecydowanie odciąży nowego prezydenta na polu polityki międzynarodowej, nad którą przekłada sprawy wewnętrzne.
Obama i Clinton to bardziej dwie gwiazdy niż silny duet, ale co pocieszające dla Amerykanów, i nie tylko – chcąc – nie chcąc, grają w jednej reprezentacji.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.