Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Tomasz Zwierz: Talibowie na czerwonym dywanie

Tomasz Zwierz: Talibowie na czerwonym dywanie


26 czerwiec 2011
A A A

Polityka z założenia powinna być sztuką konstruktywnego załatwiana spraw ważnych dla ogółu ludzi, ale również kompromisu, jak i przede wszystkim sztuką skuteczności w osiąganiu strategicznych celów, która nie zawsze idzie w parze z tak bardzo popularnym w ojczyźnie Georga Busha pragmatyzmem. Niestety bywa również areną niewybaczalnych błędów, które zamaskowane doraźnymi, zazwyczaj krótkotrwałymi korzyściami, ujawniają się po pewnym czasie ze zdwojoną siłą.

Za kanon nowożytnych definicji polityki uchodzą teorie Maksa Webera, twierdzącego m. in., że polityka to dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy, czy to między państwami, czy też w obrębie państwa, między grupami ludzi, jakie to państwo tworzą  . Polityka jest również sztuką wykorzystywania cudzych błędów. Niestety historia pokazuje, jak bardzo surowo potrafi karać konsekwencje politycznych pomyłek. I zazwyczaj dopiero wówczas możemy mówić o nich z perspektywy ich skutków.

Polityka w dzisiejszym świecie to przede wszystkim negocjacje, które we współczesnych międzynarodowych stosunkach politycznych  spełniają trudną do przecenienia rolę. Na ogół są one ważnym i docenianym przez większość uczestników globalnego życia politycznego wyrazem gotowości do nawiązywania stosunków współpracy i komunikacji. Negocjacje są również ważnym instrumentem rozwiązywania sporów. Jak pisał Eugene Dupreel w „Traktacie o moralności”, „politycznymi nazywamy wszystkie te stosunki społeczne, w  których rolę zasadniczą odgrywają prawa i obowiązki praktycznie przysługujące jednostkom jako członkom określonej społeczności”. Kwestią pokojowego rozwiązywania sporów, czy też używając za Dupreelem terminu stosunków politycznych, zajmuje się ONZ, poprzez regulacje zawarte w tzw. Karcie Narodów Zjednoczonych, w której pierwszym artykule znajduje się zapis o „łagodzeniu lub załatwianiu pokojowymi metodami sporów lub sytuacji mogących prowadzić do naruszenia pokoju”.

Stąd też wszelkie działania na rzecz pokoju powinny budzić sympatię i polityczne poparcie. I tak jest w istocie. Nie mniej jak mawia stare chińskie przysłowie, "gdy możni i potężni mówią o pokoju, to znaczy, że szykują się do wojny".

Polityczna legitymizacja terroru

Najnowsze doniesienia światowych agencji informacyjnych mówiące o tym, że władze USA rozpoczęły nieformalne rozmowy z talibami na temat zakończenia wojny w Afganistanie, nie pozostawiają złudzeń. Z dostępnych informacji wynika, że Amerykanie rozpoczęli już wstępne ustalanie, które grupy terrorystyczne oraz którzy z ich przywódców stanowią realną reprezentację Talibów, czyli najniebezpieczniejszego odłamu bojowników mających związki z al-Kaidą. Według informacji uzyskanych choćby od prezydenta Afganistanu, Hamida Karzaja, do pierwszych tajnych rozmów między islamskimi terrorystami, a rządem USA miałoby jakoby dochodzić już w przeszłości. Niemniej kwestia faktycznego przywództwa sprawowanego nad talibami, będącego z dużą dozą prawdopodobieństwa w rękach Mułły Omara, wydaje się być niezwyle istotna w świetle egzekucji Osamy bin Ladena, oraz politycznych następstw tego aktu oraz związanego z nim całego szeregu wydarzeń. Trwająca od 2001 roku wojna w Afganistanie została rozpoczęta przez USA z Georgem Bushem na czele w odpowiedzi na wydarzenia z 11 września i zamach na wieże World Trade Center. W oficjalnej terminologii użytej tuż po zamachu a stosowanej przez amerykański establishment do dziś, interwencja zbrojna w tym kraju została określona mianem wojny z globalnym terroryzmem. Dlaczego więc administracja Baracka Obamy z Robertem Gatesem i Hillary Clinton na czele skłania się dziś w kierunku rozmów ze znienawidzonym wrogiem, któremu nie tak dawno odmawiano wszelkich praw i to zarówno moralnych, jak i politycznych, w myśl zasady, że z terrorystami negocjuje się jedynie za pomocą argumentów siły?  A więc zatem czyżby ostatnie tygodnie wskazywały na to, iż w  politycznym Guantanamo została chwilowo ogłoszona amnestia? Albowiem z kim Amerykanie mieliby negocjować przerwanie działań wojennych jeżeli nie z byłymi, dajmy na to przyszłymi oraz niedoszłymi więźniami Guantanamo? Jak do tej pory, na przestrzeni dwustu lat żadnemu mocarstwu walczącemu w Afganistanie nie udało się odnieść pełnego, przekonywującego zwycięstwa. Historia wojen toczonych przez światowe potęgi w Afganistanie przedstawia się następująco.

I wojna brytyjsko-afgańska miała miejsce w latach 1839-1842

Rozpoczęła się w 1837 roku, gdy armia szacha Iranu (nieoficjalnie wspierana przez ambasadę rosyjską w Teheranie) obległa zachodnioafgańskie miasto Herat. W wyniku prowadzonych ze zmiennym szczęściem działań wojennych, wcześniej obalony przez Brytyjczyków władca Afganistanu Dost Mohammed powrócił na tron Kabulu i panował tu aż do swojej śmierci w roku 1863.

II wojna brytyjsko-afgańska 1878 - 1880

Rozpoczęła się w 1878 roku. Prowadzone w Afganistanie intrygi pałacowe oraz przebieg wojny w roku 1880 dały tron emiratu Kabulu Abdurowi Rahmanowi Chanowi. Abdur Rahman Chan był  jednym z wnuków Dosta Mohammeda, a trzecim synem Afzula Chana.

III wojna brytyjsko-afgańska (1919)

Rozpoczeła się w 1919 roku. Krótki konflikt zakończył się traktatem z Rawalpindi, w którym Brytyjczycy uznali niezawisłość Afganistanu w sprawach wewnętrznych i zagranicznych.

Radziecka interwencja w Afganistanie (1979-1989)

Rozpoczęła się w 1979 roku. Trwała od 25 grudnia 1979 do 15 lutego 1989 roku. Wojna w Afganistanie spowodowała przyśpieszony upadek Związku Radzieckiego.

Talibowie na czerwonym dywanie

Dopuszczenie do rozmów na temat wycofania amerykańskich wojsk z Afganistanu przedstawicieli terrorystów, bez względu na osobę przywódcy i nazwę organizacji, będzie stanowić pewien rodzaj legitymizacji politycznej skrajnych ruchów terrorystycznych, pozwalający w przyszłości na niebezpieczny manewr wykonany już uprzednio przez Hamas w Palestynie. Niebezpieczny o tyle o ile sama ideologia islamskich terrorystów z grup powiązanych z Al – Quaidą wyklucza mozliwość zaprzestania przez nich walki, do momentu, gdy jak mówią znamienne sury Koranu, "tam gdzie choć raz postała noga wyznawcy Proroka, nie będzie obowiązywać jego prawo". A więc do pełnego zwycięstwa Islamu i jego panowania nad światem. Problemem nie jest już nawet sam terroryzm i jego okrutne, szaleńcze skierowane przeciwko ludzkości akty, ale przekonanie o ich słuszności wyrażane przez wykonawców tej strasznej i niezwykle ekspansywnej ideologii. Wycofanie wojsk amerykańskich w tej sytuacji nie będzie aktem porażki, czy też rezygnacji z walki z terroryzmem, być może będzie to nawet  korzystne posunięcie ze strony Białego Domu. Faktem jest, iż przedłużająca się wojna pochłania zarówno wiele ofiar, destabilizuje politycznie ten region, jak i osłabia borykające się z kryzysem finansowym USA. Samo wycofanie wojsk z tego kraju nie zmieni niczego na politycznej mapie świata, a być może przyczyni się do zmniejszenia napięcia w tamtym regionie, co również jest wartością nie do przecenienia.

Dlatego pomysł ten wydaje się być trafnym posunięciem amerykańskich władz, pozwalającym na uniknięcie wielu tragicznych scenariuszy zarówno dla samych Amerykanów i ich wojsk, jak i dla afgańskiej ludności zmęczonej dziesięcioletnią wojenną gehenną. Natomiast, jeżeli USA z Barackiem Obama na czele wycofają się z Afganistanu jednocześnie dopuszczając do stołu rozmów przywódców Talibów, wówczas cały świat islamski odbierze to jako słabość Zachodu i triumf Mułły Omara. Triumf, który zamiast uspokoić sytuację, może być paradoksalnie iskrą, która nie tyle od razu roznieci pożar, ile rozbudzi apetyty polityczne szalonych ideologów wysyłających zamachowców samobójców przeciwko niewinnej ludności i każdemu, kto tylko odważy się im przeciwstawić. W tej sytuacji zarówno Europa, jak i USA, powinny zacieśniać wspólną politykę względem Bliskiego Wschodu, nie patrząc na chwilowe kryzysy i nieporozumienia w ich widzeniu drogi do utrzymania pokoju tak na Bliskim Wschodzie, jak i na świecie. Podobnie jeżeli chodzi o warunki towarzyszące ostatnim wydarzeniom, a mianowicie trudności związane z kryzysem finansowym z jakimi borykają się USA, ale które powoli zaczyna również odczuwać UE, nie należy zapominać, że sojusz Transatlantycki to nie tylko ekonomia i pieniądze. Sojusz ten to potwierdzenie wspólnych ludziom zachodniej cywilizacji wartości, które najpełniej wyrażają ideały wolności i demokracji. Jeżeli Barack Obama dopuści do stołu rozmów Talibów, wówczas w pewnym sensie porzuci Europę, z wszystkim jej obecnymi słabościami, jakie amerykańscy politycy, jak i znani  politolodzy wytykają przywódcom starego kontynentu. Historia Europy jako pewnej całości cywilizacyjnej jest kilkanaście razy starsza niż historia państwa jakim są Stany Zjednoczone Ameryki, dlatego pomimo wielu słabości i problemów z jakimi boryka się obecnie stary kontynent, politolodzy amerykańscy wydają się nieco ironicznie rzecz ujmując, po europejsku pesymistyczni. Nie mniej są oni wraz ze swoimi publikacjami niewątpliwym katalizatorem nastrojów jakie panują wśród amerykańskiego establishmentu.

Jest to o tyle niepokojące, że w obecnej sytuacji geopolitycznej świata, a przede wszystkim wobec rosnącego znaczenia państw azjatyckich i tamtejszych nowych potęg, jak Chiny, Indie, czy Japonia walcząca ze skutkami gigantycznej powodzi, oraz awarią reaktora jądrowego w Fukushimie, Europa potrzebuje silnego partnera, który mógłby pomóc jej przezwyciężyć trudny okres gospodarczego załamania i słabszej koniunktury. Podobnie w przypadku USA w ich obecnej sytuacji ekonomicznej wydaje się, iż potrzebują Europy bardziej niż mogłoby to wynikać z doświadczeń ostatniego dziesięciolecia, tym bardziej ostatnich miesięcy, oraz niż to wynika z powszechnych za Oceanem komentarzy politycznych. Pomimo różnic i tego, o czym myślał Jan Paweł II mówiąc, że: „Europa Zachodnia porzuciła cywilizację życia", cywilizacja europejska, na zawsze pozostanie kolebką swojej młodszej siostry z za Oceanu. Nasuwa się w tym miejscu bardzo ważne i wydaje się kluczowe pytanie. Co się zatem stanie z obiema cywilizacjami, jeżeli Ameryka porzuci Europę, a tak należeć będzie odbierać dwustronne negocjacje USA i przedstawicieli islamskich ekstremistów, czyli mogące mieć poważne konsekwencje w niedalekiej przyszłości zaproszenie Talibów na "czerwony dywan"?  Czy nie to o czym mówi wcześniej przytoczona myśl papieża Polaka, że obie "porzucając życie", tutaj w rozumieniu "siebie nawzajem", staną się "cywilizacją śmierci"?