Kradzież napisu "Arbeit Macht Frei" wywołała oburzenie w Europie
- IAR
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek jest wstrząśnięty kradzieżą tablicy z napisem "Arbeit Macht Frei".
Napis znajdujący się dotąd na głównej bramie do byłego hitlerowskiego obozu został skradziony około 3.00 nad ranem.
Jerzy Buzek, który gości na szczycie klimatycznym w Kopenhadze, powiedział polskim dziennikarzom, że informacja o tym zajściu bardzo go poruszyła. "Nie przypuszczałem, że coś takiego może się zdarzyć. Dla mnie to jest jak profanacja cmentarza" - dodał Buzek.
Wcześniej premier Donald Tusk powiedział w Kopenhadze, że nakazał wszystkim służbom pilne zbadanie całej sprawy. Polski premier nazwał zajście "skandalicznym i żenującym". Jak powiedział, rozmawiał tej sprawie między innymi z prezydentem Izraela Szymonem Peresem, który podobnie jak Tusk, gości na szczycie klimatycznym w Kopenhadze.
Z oburzeniem i smutkiem przyjęto kradzież napisu "Arbeit macht Frei" z bramy obozu Auschwitz także we Włoszech. Włoscy Żydzi uznali to za profanację.
Prezes rzymskiej gminy żydowskiej Riccardo Pacifici przypomina, że napis był symbolem eksterminacji i nazistowskiego obłędu. Profanacja, jakiej dopuścili się nieznani sprawcy, jest ciosem zadanym pamięci o zbrodniach - mówi Pacifici. Nie wyklucza on, że kradzież jest przejawem "ksenofobii, rasizmu i antysemityzmu", tym bardziej paradoksalnego, że w Polsce prawie nie ma Żydów.
Oburzony jest Piero Terracina, jeden z nielicznych deportowanych po łapance w rzymskim getcie w październiku 1943 roku, który powrócił z Auschwitz. Ma on nadzieję, że sprawcy kradzieży zostaną ujęci i staną przed sądem. O to samo apeluje wiceprzewodniczący włoskiego Senatu Vannino Chiti, który zwraca uwagę, że do kradzieży doszło w momencie, gdy nasilają się negacjonizm i rewizjonizm.