Jan Żerański: A Kopernik była kobietą
Sztabowcy Obamy czytają gazety. Muszą więc wiedzieć, także ci sztabowcy organizujący spotkania z byłymi szefami MSZ, że Polacy mają fioła na punkcie polskich obozów śmierci. Muszą więc także znać reguły dyplomacji. A skoro głowa największego mocarstwa świata nie może dobrać sobie ludzi, którzy ustrzegą go przed wpadkami z jakąś tam polską, to czy można liczyć, że nie popełni on gafy w obecności prezydenta Rosji albo Chin?
Prezydent Barack Obama uhonorował Jana Karskiego. Oczywiście, jak wszyscy wiemy, Jan Karski został człowiekiem, który informował Zachód o Holokauście. Jak wszyscy wiemy, Jan Karski trafił do warszawskiego getta a także polskiego obozu śmierci. A przynajmniej wie to prezydent Barack Obama, który wręczył polskiemu ministrowi Rotfeldowi Medal Wolności, żeby rzeczonego Karskiego uhonorować i stwierdził, że Jan Karski został przemycony do polskiego obozu śmierci.
W tej alternatywnej historii świata, w której Adolf Hitler był Polakiem i organizował polskie obozy śmierci, Południe wygrało Wojnę Secesyjną i niewolnictwa nie zniesiono. A zatem, skoro nie zniesiono, to w tej alternatywnej historii prezydent Obama nigdy nie został prezydentem. W tej alternatywnej historii świata wielki przywódca Ku Klux Klanu Martin Luther King walczył o prawa białych. Żarty żartami, ale ta smutno-śmieszna historia z „polskimi obozami śmierci” pokazuje trzy rzeczy.
Po pierwsze, pokazuje, jaki chaos może panować w Białym Domu. Przecież Prezydent USA nie przygotowuje takich wizyt sam. Jak każda głowa państwa ma od tego ludzi. Doradców, sekretariat, który ustala kalendarz. Doradców, którzy mają pilnować, by takie gafy – zwłaszcza gafy w obecności byłych ministrów spraw zagranicznych – się nie zdarzały. Nikt nie wymaga, aby prezydent Stanów Zjednoczonych, nawet jeśli jest profesorem prawa i noblistą, był omnibusem.
Prezydent Stanów Zjednoczonych mógł nie wiedzieć, że to Niemcy rozpętali drugą wojnę światową, ani nawet tego, że za Holokaust odpowiadają. Wszyscy przecież znamy doskonały poziom amerykańskiego szkolnictwa. Mógł też, co bardziej prawdopodobne, użyć sformułowania „polskie obozy śmierci” w kontekście geograficznym, sugerując po prostu kraj, w którym obozy śmierci się znajdowały.
To, co prezydent musiał wiedzieć, to jak organizować wizyty byłych szefów dyplomacji. Przecież sztabowcy Obamy czytają gazety. Muszą więc wiedzieć, także ci sztabowcy organizujący spotkania z byłymi szefami MSZ, że Polacy mają fioła na punkcie polskich obozów śmierci. Muszą więc także znać reguły dyplomacji. A skoro głowa największego mocarstwa świata nie może dobrać sobie ludzi, którzy ustrzegą go przed wpadkami z jakąś tam polską, to czy można liczyć, że nie popełni on gafy w obecności prezydenta Rosji albo Chin?
Po drugie, sztabowcy Obamy muszą zdawać sobie sprawę z tego, że toczy się kampania wyborcza. Jeśli tego nie wiedzą, czas zmienić sztabowców. Już w czasie poprzedniej kampanii wytykano Obamie nieznajomość spraw międzynarodowych i nieprzygotowanie do dyplomacji wynikające z braku doświadczenia. Mitt Romney nie mógł dostać lepszego dowodu na potwierdzenie tej tezy. Nie chodzi już nawet o potencjalnych wyborców z Polski, którzy są niezorganizowani, skłóceni między sobą i nie potrafią nawet zadbać o to, aby nikt nie używał sformułowania „polskie obozy śmierci”, a właśnie przygotowanie Obamy do sprawowania najważniejszych stanowisk. O dobór ludzi, ich profesjonalizm. O kadry. Zarządzanie, które w czasie kryzysu jest niezbędne. Ciekaw jestem, czy sprawa przygotowywania wizyt dyplomatycznych powróci.
Po trzecie, sprawa pokazuje wreszcie, jak słaba jest polska dyplomacja w Waszyngtonie. Gdyby pozycja Polski była silniejsza, jestem o tym pewien, do takiej gafy nigdy by nie doszło. Gdyby pozycja Polski była tak silna, jak piękne są słowa o naszej pozycji, do takiej gafy by nie doszło. Gdyby pozycja Polski była w miarę silna, powinny paść (choćby ciche) przeprosiny. Nie wyobrażam sobie, by prezydent Obama powiedział do prezydenta Rosji, że Rewolucja Październikowa wybuchła w 1920 roku, a Wielka Wojna Ojczyźniana zaczęła się w 1939. Nie wyobrażam sobie, by prezydent Obama powiedział do prezydenta Taiwanu „zbuntowana chińska republika”, przykłady można mnożyć. Oczywiście jest spora szansa, że w USA sprawa nie wzbudzi zainteresowania, Mitt Romney skupi się na kryzysie, Polacy zostaną w domach. Wykonany zostanie jeden czy drugi telefon, o wszystkim zapomnimy, będą ciche przeprosiny albo milczenie.
I, ewentualnie, w Polsce zacznie się burza (już słyszę krzyki opozycji, która gromi ministra Sikorskiego). Wszak urażono polską dumę narodową, a tego Polak nie zniesie. Nie można przecież puścić tego płazem, przymknąć oka, a tym bardziej dokonać cichych zabiegów dyplomatycznych. Już wiadomo, czym polskie media będą żywiły się przez najbliższe kilka dni. Niesmak pozostanie, dystansu zabraknie.
The damage is done.
A Kopernik, jak wszyscy wiemy, była kobietą.