Małgorzata Jastrzębska: Z tarczą, na tarczy czy bez tarczy?
- Małgorzata Jastrzębska
Spotkanie Radosława Sikorskiego z Condoleezzą Rice potwierdziło jedynie fakt, że mamy do czynienia z dwoma wytrawnymi dyplomatami. Kwestia tarczy antyrakietowej na terytorium Polski nadal pozostaje niewyjaśniona. I nic nie wskazuje na to, by miała się wyjaśnić w najbliższym czasie. Od dawna planowana wizyta Radosława Sikorskiego w Waszyngtonie, która miała być poświęcona głównie rozmowom z kandydatami na prezydenta USA, zdominowana została przez niezaplanowane spotkanie z Codoleezzą Rice. Dzięki temu mogliśmy podziwiać dyplomatyczny pokaz uśmiechów i uścisków dłoni. Staliśmy się także odbiorcami ugrzecznionych wypowiedzi polityków, po raz kolejny zapewniających, że „nastąpiło wyjaśnienie stanowisk”, a negocjacje „zmierzają w dobrym kierunku”.
Dobrym, czyli właściwie w jakim? Po piątkowym wystąpieniu Donalda Tuska, sformułowanie, iż oferta USA została uznana za „niewystarczającą” dla jednych oznaczało zakończenie (a nawet zerwanie) negocjacji, brak zgody na tarczę w Polsce oraz urażenie Amerykanów, bo przecież sojusznikowi z NATO „się nie odmawia”. Dla innych takie stanowisko polskiego rządu było wyrazem odwagi i konsekwencji w podnoszeniu poziomu bezpieczeństwa kraju. Rządzący natomiast chyba sami nie wiedzą, co myśleć. Są za tarczą, a nawet przeciw tarczy. I całą winę zrzucają na Amerykanów, na ich brak otwartości i chęci współpracy, na pośpiech w negocjacjach, na naciski dyplomatyczne, na zbyt skromną ofertę pomocy. Za właściwy kierunek rozmów uznają tylko i wyłącznie ten, który sami sobie ustalili, samolubnie określając priorytety porozumienia. Stanowisko negocjatorów znad Wisły jest tak sztywne, że postępowanie według ustalonych i drewnianych reguł co chwila prowadzi do przerwania negocjacji.
Rokowania zaczynają więc przypominać zabawę wańką- wstańką, bowiem już od lutego, co jakiś czas słyszymy, że albo jesteśmy na finiszu rozmów z Amerykanami, albo że jednak nie osiągnęliśmy satysfakcjonującego poziomu ustaleń i musimy jeszcze poczekać. Tymczasem polskie postulaty dotyczące podniesienia poziomu bezpieczeństwa w zamian za tarczę wydają się nieco oderwane od rzeczywistości. Jakkolwiek daleka jestem od stwierdzenia, że sama tarcza na terenie Polski zwiększa bezpieczeństwo kraju, to jednocześnie nie uważam, by określone przez rząd warunki były realnie możliwe do spełnienia przez Amerykanów.
Zaoferowano nam „objazdową” baterię Patriot. My oczekujemy stacjonowania jej na stałe. Tylko do czego miałaby ona służyć i gdzie by ja ulokowano? Wojskowi z Pentagonu podkreślają, że dla pełnej obrony przeciwlotniczej Polska potrzebuje około piętnastu tego typu rakiet, a sama Warszawa aż trzech... Koszty takiej inwestycji to kilkanaście miliardów dolarów. Nawet najważniejszy partner USA - Izrael nie otrzymuje takiej pomocy. Zresztą on także nie ma Patriotów na stałe. Polski rząd doskonale wie o tych technicznych uwarunkowaniach, a mimo to przekomarza się z Waszyngtonem. Dlaczego?
Twarde stanowisko wobec Białego Domu przysparza mu popularności. Według ostatnich badań opinii publicznej tylko 36 procent polskich obywateli jest przekonanych o słuszności budowy tarczy antyrakietowej w Polsce. Dodatkowo aż 70 procent respondentów uważa, iż premier dobrze zrobił odrzucając ofertę USA. Ostry kurs wobec Amerykanów wydaje się przynosić upragnione efekty i splendor dla Tuska. Przynajmniej na krajowym podwórku. Natomiast administracja z Waszyngtonu jest rozczarowana sposobem rozmów, które prowadzi z nimi strona polska. Strategiczne partnerstwo, jeśli w ogóle powstanie w związku z budową elementów tarczy antyrakietowej, naznaczone będzie piętnem nieufności po obu stronach Atlantyku. Polsce i USA bez wzajemnego zawierzenia niełatwo będzie zbudować upragniony przez Warszawę sojusz.
Póki co to jest jedyny pewny rezultat negocjacji.