Barcelona między turystami i mieszkańcami
Krytycy masowej turystyki z każdym rokiem wydają się rosnąć w siłę. Tego lata najwięcej mówiono o mieszkańcach Barcelony, którzy organizują coraz bardziej radykalne protesty przeciwko jej skutkom. Na niezadowolenie mieszkańców próbują reagować władze katalońskiej stolicy.
Ruch przeciwników masowej turystyki w Barcelonie działa już od kilku lat. W zeszłym roku protesty zwoływane przez organizacje obywatelskie cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem, z kolei podczas tegorocznego okresu letniego manifestacje zaczęły powoli wymykać się spod kontroli. Ich uczestnicy nie ograniczali się już tylko do wyrażania swoich poglądów, ale zaczęli atakować turystów. Na razie przy pomocy pistoletów na wodę, tym niemniej dalsze ignorowanie problemów mieszkańców Barcelony może doprowadzić do ich radykalizacji.
Od czynszu po wodę
Największym problemem dla barcelończyków są rosnące koszty zakupu i wynajmu mieszkań. Szacuje się, że w ciągu ostatniej dekady wynajem podrożał o 68 proc. (w ciągu ostatniego roku ceny poszybowały w górę o 18 proc.), a kupno własnych „czterech kątów” o 38 proc. Dotyczy to także innych miast w Katalonii – na przykład w Gironie wzrost cen wynajmu w ciągu dziesięciu lat wyniósł aż 106 proc. To przede wszystkim skutek spadku liczby lokali dostępnych dla mieszkańców, bo są coraz częściej wynajmowane właśnie turystom przybywającym do tej wspólnoty autonomicznej.
Wzrost cen mieszkań jest oczywiście kłopotem zwłaszcza dla najgorzej sytuowanych mieszkańców. Barcelończycy są zresztą niezadowoleni także z braku korzyści finansowych, które powinny towarzyszyć dynamicznemu rozwojowi turystyki. Pracownicy zatrudnieni w tej branży są narażeni na bardziej niepewne warunki zatrudnienia niż osoby pracujące w innych sektorach lokalnej gospodarki, ponieważ wykonują często pracę tymczasową i zarazem niskopłatną. Dodatkowo mają oni większy problem z zachowaniem balansu między życiem zawodowym i prywatnym, zarówno z powodu dłuższego czasu pracy, jak i konieczności dojeżdżania do miejsca zatrudnienia. To właśnie pracownicy sektora turystycznego z powodu wysokich cen mieszkań są grupą, której przedstawiciele najczęściej są zmuszeni do wyprowadzenia się z Barcelony.
Wysokie koszty życia są problemem nie tylko dla pracowników wspomnianego sektora. Według ubiegłorocznego raportu Obszaru Metropolitarnego Barcelony, aby móc przeżyć w tym mieście należy zarabiać co najmniej 1500 euro netto miesięcznie. Kwota ta jest o trzysta euro wyższa od obowiązującej międzybranżowej płacy minimalnej. Ogółem koszty życia w Barcelonie od 2016 roku wzrosły o 42,6 proc., za to przeciętne wynagrodzenie zaledwie o 10,8 proc. Tym samym stolica Katalonii jest najdroższym miastem w całej Hiszpanii.
Niepokój barcelończyków wzbudzają także zmiany klimatyczne. Kilka miesięcy temu dobiegła końca najdłuższa w historii miasta susza, która trwała przez blisko cztery lata. Z jej powodu w lutym nałożono na mieszkańców ograniczenia w postaci maksymalnego zużycia dwustu litrów wody na osobę, a za przekroczenie limitu groziły kary. Restrykcje nie były tak dotkliwe w przypadku branży turystycznej. Ograniczyły się właściwie tylko do zaleceń i użycia wody morskiej w basenach. Miasto nie ma więc przemyślanej strategii dotyczącej ograniczenia negatywnego wpływu masowej turystyki na lokalną gospodarkę wodną.
„Turystofobia”
Przeciwnicy ograniczania ruchu turystycznego w Katalonii również mają w ręku solidne argumenty. Są nimi oczywiście dane dotyczące miejscowej gospodarki. Rocznie do Barcelony przybywa obecnie około 12 milionów turystów, a w ubiegłym roku łącznie w mieście i jego okolicach zakwaterowanych miało zostać 26 milionów osób. Łącznie zostawili oni w regionie blisko 12,75 miliarda euro. W 2021 roku przychody z turystyki odpowiadały za 10 proc. PKB całej Katalonii, zaś w 2022 roku za 5,4 proc. całkowitego PKB Barcelony.
Boom na turystykę w katalońskiej stolicy rozpoczął się w 1992 roku, gdy w mieście odbyły się igrzyska olimpijskie. Władze Barcelony właśnie wówczas postawiły na jej rozwój, bardzo chętnie współpracując w tej kwestii z sektorem prywatnym i dostosowując infrastrukturę miejską do potrzeb odwiedzających ją obcokrajowców. W tym kontekście z pewnością nie dziwi, że bardzo trudnym okresem dla miasta była pandemia koronawirusa, gdy z powodu ograniczeń sanitarnych ruch turystyczny praktycznie zamarł. Według sektora prywatnego konieczne jest obecnie odbicie po COVID-19, dlatego zachęca on samorządowców do jeszcze intensywniejszej promocji Barcelony na arenie międzynarodowej.
Interesy mieszkańców i przedsiębiorców są jak widać mocno rozbieżne, zwłaszcza biorąc pod uwagę nierównomierny rozkład dochodów z branży. Barcelońskie firmy starają się więc przedstawiać krytyków masowej turystyki jako „turystofobów”. Termin ten został rozpowszechniony już kilkanaście lat temu za sprawą gazety „El Pais”, a obecnie posługuje się nim między innymi Światowa Organizacja Turystyki, działająca pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Zmiany już się zaczęły
Obecne nasilenie się protestów nie oznacza, że opisywana problematyka dopiero od niedawna stała się przedmiotem debaty publicznej. W 2015 roku turystyka była jednym z głównych wątków kampanii przed wyborami samorządowymi. Zwycięstwo odniósł w nich lewicowy ruch Barcelona en Comú, a burmistrzem została jego szefowa Ada Colau. W trakcie jej rządów wprowadzono szereg rozwiązań, takich jak wstrzymanie wydawania nowych licencji turystycznych czy wprowadzając plany urbanistyczne mające ograniczyć rozwój sektora.
Działania podjęte przez poprzednie władze Barcelony nie przyniosły znaczących rezultatów. Dużo bardziej zdecydowaną politykę w tej kwestii prowadzi obecny burmistrz Jaume Collboni z Partii Socjalistów Katalonii (PSC), skonfederowanej z rządzącą krajem Hiszpańską Socjalistyczną Partią Robotniczą (PSOE). Najważniejszą decyzją podjętą przez Collboniego jest wprowadzenie zakazu wynajmowania mieszkań turystom. Od listopada 2028 roku miasto nie przedłuży licencji dziesięciu tysiącom lokali, aby w ten sposób zapanować nad kryzysem mieszkaniowym.
Ponadto obecne władze stolicy Katalonii podniesie podatek pobierany od turystów przybywających do miasta statkami wycieczkowymi. Osoby przybywające do Barcelony na mniej niż dwanaście godzin musiały dotąd zapłacić cztery euro, co zdaniem samorządowców nie rekompensuje kosztów ich krótkiego pobytu. Ważnym elementem polityki Collboniego jest też większe uniezależnienie lokalnej gospodarki od branży turystycznej. Barcelona chce w tym celu wprowadzać ułatwienia dla firm chcących testować w mieście nowoczesne rozwiązania technologiczne.
Socjalistyczni samorządowcy nie są zarazem zwolennikami ograniczania ruchu turystycznego. Co prawda nie mówią o tym wprost, ale plany pokroju rozbudowy miejscowego lotniska z pewnością nie przyniosą właśnie takiego efektu. Działające w Barcelonie partie polityczne mówią raczej o nowym etapie w rozwoju miasta, jakim ma być „turystyka wysokiej jakości”. Pod tym bardzo pojemnym terminem rozumiane jest najczęściej przyciąganie bardziej zamożnych obcokrajowców, a także zachęcanie zagranicznych przybyszy do wyjścia z centrum stolicy Katalonii i zapoznawania się z atrakcjami znajdującymi się w jej pozostałych dzielnicach.
Można zauważyć, że sprawa masowej turystyki jest swego rodzaju „gorącym kartoflem” dla dominującej w radzie miasta lewicy. O ile prawicowe ugrupowania konsekwentnie sprzeciwiają się wprowadzaniu jakichkolwiek rozwiązań uderzających w turystykę, o tyle lewicowe partie muszą liczyć się z głosem licznych organizacji obywatelskich. Wyważenie interesów gospodarczych i społecznych będzie dla nich nie lada wyzwaniem, bo końca obecnego niezadowolenia na razie nie widać.
Maurycy Mietelski